Chiang Rai – Wat Rong Khun
Chiang Rai – miejsce, które odwiedziłam specjalnie dla znajdującej się tam Białej Świątyni czyli Wat Rong Khun. Było krótkim, dwugodzinnym przystankiem w podróży z Chiang Mai do Ban Houayxay w Laosie.
Obcy i ja
Ale od początku. Autobus z Chiang Mai wyrzuca nas kilkaset metrów od świątyni, nie jest widoczna z głównej drogi. Dobrze zaznaczyć kierowcy, że chcecie wysiąść przy świątyni, nie musicie potem wracać się ze stacji autobusowej w centrum miasta. Widzimy w oddali niesamowitą biel na idealnie błękitnym niebie. Wrażenie niesamowite. Świątynia prezentuje się bardzo okazale. Jednak im bliżej się podchodzi tym więcej zaskakujących elementów, które nijak tu nie pasują.
Im bliżej wejścia na teren świątyni tym więcej ludzi. Przechodzi się przez automatyczne bramki. Wstęp nie jest płatny. Wszystkiego pilnują strażnicy. Nieopodal jest duży plac z rzędem ławek, gdzie można posiedzieć z bagażami, gdy druga osoba zwiedza. Niedaleko ławek kolejny strażnik tym razem z megafonem, z którego bardzo aktywnie korzysta dyrygując ruchem. W lewo, w prawo, nie stać tak długo, przechodzić, nie skakać. Nie oddychać? Za plecami knajpki, pamiątki, toalety (paskudne i płatne, na terenie świątyni są czyste i darmowe ;-). Z lewej strony ławka, wokół której kłębią się ludzie. Trudno dojrzeć co tam jest. Tylko domyślam, się że to postać z Obcego. Wszyscy robią sobie z nim zdjęcia. Mam i ja. Jak wszyscy to wszyscy. Takiego zestawienia, to chyba już długo nie spotkam.
Po wejściu na teren przyświątynny robi się dużo spokojniej. Wat Rong Khun prezentuje się naprawdę okazale. Jej wspaniała biel kontrastuje z kolorami nieba i trawy, jej sylwetka odbija się w sztucznym jeziorku. Z prawej strony ogromne parasole wotywne, z lewej świątynia. Jest cała rozrzeźbiona, wygląda jak utkana z koronki.Do świątyni wchodzi się przez wielki most symbolizujący cykl odrodzenia, strzeżony przez Strażników – pół ludzi, pół ptaków. Przy wejściu na most po obu stronach z ziemi wyłaniają się setki żebrzących rąk. Ja miałam wrażenie, że te ręce raczej chcą złapać przechodnia, zwieść z drogi. Podobno symbolizują niepohamowane pragnienia i chciwość co nawet by się zgadzało.
Kung Fu Panda i Budda
Wszystko zmienia się o 180 stopni gdy wchodzimy do wnętrza świątyni. Szczerze mówiąc, poczułam się jakby ktoś ze mnie ostro zakpił. A dokładniej jej architekt – Chalermchai Kositpipat, nazywany czasem tajskim Gaudim. Ściany świątyni zdobią ogromne freski / murale?, na których znajdziecie wszystko co dusza zapragnie – jest tam Hello Kitty, statki kosmiczne, kung fu Panda, Budda w masce p-gaz, Neo z Matrixa, spiderman, wybuchy nuklearne i co jeszcze dusza zapragnie, albo raczej nie zapragnie. Podobno ma to ukazywać, że świat jest generalnie złym miejscem, ale sposób przekazu zdecydowanie do mnie nie przemawia. Poniższe zdjęcia dzięki Harry’emu Lee, któremu udało się je w ukryciu wykonać.
Bardzo dziwne to miejsce. Z jednej strony tłumy turystów pstrykających selfie, a obok pielgrzymi w skupieniu wieszający wota na „drzewkach” wotywnych. Tak jakby Sacrum totalnie pomieszało się z Profanum i samo się zgubiło co jest czym.
Na zakończenie dodam jeszcze tylko, że świątynia została otwarta dla turystów w 1997 roku. W 2014 roku ucierpiała w trzęsieniu ziemi i przez jakiś czas nie można było wejść do środka, obecnie całość jest dostępna. Otwarta jest od 6:30 rano do 18:00.
Jeśli zainteresował Cię temat Tajlandii – zapraszam do innych tekstów o tym kraju.
Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka lub komentując. Nie przegap następnego wpisu śledząc Okiem Maleny na Facebooku. Do zobaczenia.