Site icon Okiem Maleny

Kobiety Drogi – Estera Hess

Dziś w cyklu Kobiety Drogi rozmawiam z Esterą Hess. Estera jest właścicielką biura podróży Esta Travel, tłumaczką przysięgłą oraz blogerką. Łączy swoje pasje z życiem zawodowym oraz z byciem mamą i żoną. Jest w drodze średnio ponad 200 dni w roku, odwiedziła ponad 100 krajów. Zapraszam na fascynującą rozmowę z kobietą, której życiową drogą jest ciągły rozwój, inspiracja i odkrywanie.  

Języki obce stały się pomostem pomiędzy moją pracą a pasją i miłością. To one wypchnęły mnie w świat

MMK: Estera, poznałyśmy się na Instagramie. Zawsze widzę Twoje uśmiechnięte zdjęcie, wymalowaną etnicznie twarz i burzę rudych włosów. Zawodowo prowadzisz biuro podróży ESTA Travel. Co było pierwsze? Zawód czy miłość do podróży? 

EH: Te rude włosy to moja córka Basia, ja przyznaję się tylko do koloru blond, ale za to mam piegi, których kiedyś nie lubiłam, a teraz stały się łącznikiem pomiędzy mną a moimi dzieciakami. 

Zawód, który determinują moje studia to tłumacz, tłumaczę przysięgle zarówno z niemieckiego jak i angielskiego, robię to sporadycznie, ale tytuły dumnie pielęgnuję. Językami posługuję się na co dzień w swojej pracy i tej zza biurka i tej w terenie. To właśnie języki obce stały się pomostem pomiędzy moją pracą a pasją i miłością. To one wypchnęły mnie w świat, w czasach kiedy podróże zagraniczne nie były tak oczywiste i łatwo dostępne jak teraz. Najpierw był kurs pilota wycieczek zagranicznych, potem praktyka z wielkimi grupami autokarowymi w Europie, a dopiero potem w nagrodę pojawiły się trasy egzotyczne, samolotowe. Polubiłam je na tyle, że postanowiłam związać się z nimi na poważnie, już nie tylko jako freelancer pilot wycieczek zagranicznych, tym bardziej, że planowałam zamążpójście a potem bycie mamą (od zawsze marzyłam o trójce dzieci) i tak w 2007 roku założyłam własne biuro podróży. Od tej pory podróżuję równie często co wcześniej, ale mam więcej możliwości dopasowywania terminów wyjazdów do prywatnych terminów związanych z domem i rodziną, poza tym mam niezastąpionych pomocników na trasach wszelkich. Bez pasji i miłości do podróżowania byłoby mi o wiele trudniej prowadzić biuro podróży, byłabym zwykłym sprzedawcą drogich produktów, tymczasem dzielę się doświadczeniem i pasją –  to o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze. 

Zamknięcie mnie w domu groziłoby coraz smutniejszą mamą i żoną. Na szczęście nikt z nich tego nie chce

MMK: Jesteś mamą dwóch córek i syna, żoną i kobietą spełniającą się w zawodzie – dodatkowo nie ma Cię około 250 dni w roku w domu. Jak jesteś w stanie to wszystko połączyć? 

EH: Tych dni poza domem jest jednak mniej, myślę, że około 100, bo nie liczę kolejnych wyjazdowych, które spędzam razem z dzieciakami i Mężem, podróżujemy wspólnie regularnie kilka razy w roku. Staramy się zimą wyjechać na narty do Włoch, potem mamy wakacyjny wyjazd długi egzotyczny a na koniec wakacji lubimy wyskoczyć na intensywny tydzień zwiedzania Europy. Często udaje mi się wcisnąć jeszcze weekend lub dwa w trakcie szkoły na wyjazdy do stolic europejskich i stale kursujemy pomiędzy Poznaniem a Mazurami, co dla wielu jest wyprawą, a dla nas weekendem na Mazurach – w naszym drugim domu. 

Najtrudniej jest kiedy nie ma mnie w domu, bo pilotuję swoją grupę, lub przecieram szlak, często przed moimi najbliższymi 2-3 tygodnie bez mamy i żony w domu. Tu wielkie zasługi ma mój Mąż, który dzielnie radzi sobie z dzieciakami wspierany przez naszą Nianię, jednak obowiązki szkolne, a nawet gotowanie spadają na Macieja. Dzieciaki lubią ten czas, kiedy zostają same z Tatą, mają swoje tajemnice i swoje własne zasady chyba mniej rygorystyczne niż kiedy mama jest w domu…

MMK: A czy czasem nie czujesz, że coś albo ktoś na tym cierpi? My kobiety mamy silnego krytyka wewnętrznego, czy on czasem nie włącza się gdzieś w Twojej głowie i nie ciosa Ci na niej kołków?

EH: Nie myślę tak o tym, staram się o ile to możliwe być na wszystkich imieninach i urodzinach moich Najbliższych, które lubimy celebrować w gronie Przyjaciół i Rodziny. Nigdy nie wyjeżdżam na święta ani na Sylwestra – to świętość z rodziną. Kiedy mnie nie ma to zdalnie podglądam co dzieje się w domu, ale kiedy jestem to udzielam się w klasach dzieciaków, pracuję w trójkach klasowych, piekę ciasta, organizuję pikniki, spotkania weekendowe, nadrabiam ten czas kiedy mnie nie ma.

O cierpieniu nie ma mowy, wierzę, że dzieciaki korzystają mając mamę, która ciągnie w świat, bo za mamą dzieci sznurem. Łatwiej mi porwać je do Indii czy do RPA pokazując magiczne miejsca zagraniczne, może nie każda mama ma takie pomysły. A Mąż, poznał mnie w rozjazdach, kiedyś było ich o wiele więcej, wtedy jego praca to też stale pobyty poza domem, z czasem nic się nie zmieniło, nadal ja wyjeżdżam, a praca Macieja wymaga od Niego czasem gotowości także nocami czy w weekendy. Ograniczyliśmy ilość i intensywność pracy bo już nie jesteśmy singlami ale zamknięcie mnie w domu groziłoby coraz smutniejszą mamą i żoną. Na szczęście nikt z nich tego nie chce. 

Lubię pomagać konkretnym osobom lub instytucjom, nie wierzę w pomoc zbiorową przekazywaną komuś gdzieś

MMK: W Twoim życiu bardzo ważną część zajmuje działalność charytatywna. Opowiesz trochę o tej sferze? 

EH: Pomaganie jest fajne, choć nie zawsze łatwe. Zaczęło się wiele lat temu. Kiedy jako dużo młodsza dziewczyna odwiedzałam kraje Afryki czy Ameryki Południowej widziałam panujące tam warunki, skromne chaty, poobdzierane ubranka dzieci i fatalne warunki bytowe. Wiele z tych maluchów cierpiało na choroby skóry, oczu, wiele z nich było głodnych.

Dawno dawno temu zorganizowałam Bal Podróżników, zebraliśmy na nim sporo pieniędzy na konkretny cel, poza super zabawą udało się nam kupić 6 nowiutkich rowerów górskich dla szkoły w Peru. Lubię pomagać konkretnym osobom lub instytucjom, nie wierzę w pomoc zbiorową przekazywaną komuś gdzieś. Rowery z jedną z moich grup dotarły do szkoły w Peru, była wielka feta z Coca Colą i słodyczami a dzieciaki płakały jak bobry. Wiele z nich po raz pierwszy miało swój własny rower, który znacznie skrócił im drogę do szkoły, jeden z chłopców miał 17 km do szkoły. Siedemnaście… Jak się okazało rower służył nierzadko całej rodzinie, która dojeżdżała poza szkołą do sklepu, na pole. Potem też w Peru podarowaliśmy laptopy, była też akcja z piłkami do nogi i mecz rozegrany przez moich turystów na wysokościach.

Afryka to studnia bez dna, kupując bilety na nasze trasy wybieram linie, które oferują większe limity bagażu i wtedy zabieramy ze sobą zbierane wcześniej ubrania, buty, witaminy, zabawki, przybory szkolne. Wyruszając z domu wyglądam jak cyganka, mam swoją małą walizkę i kilka albo kilkanaście kartonów z darami. Potem boksuję się na lotnisku bo zawsze są długie dyskusje, często własną piersią bronię przywiezionych rzeczy przed celnikami i innymi służbami mundurowymi na miejscu, pakujemy te pudła na dach naszych aut i zabieramy ze sobą w podróż po wertepach a jak nadarzy się okazja to rozdajemy wśród miejscowych.

Ostatnia nasza akcja to rękawice dla Etiopii, będąc na Pustyni Danakil widzieliśmy osoby wydobywające sól gołymi rękoma, narodziła się szybka akcja zainicjowana przez Basię i wiele par rękawic pojechało z kolejną grupą do Etiopii. Wspierają mnie także moi Przyjaciele i Turyści, którzy dorzucają swoje dary do moich akcji. Pomocny jest FB. Który pomaga nam ogłaszać kolejne pomysły na zbiórki. 

Kamratka, bo tak nazwałam swój dom, stała się moim miejscem na ziemi.

MMK: Pochodzisz z Mazur, dlatego też tak kochasz przyrodę. Teraz remontujesz drewniany dom, który wkrótce będzie otwarty dla gości. Jesteś obywatelką świata czy jednak Mazurką? 

EH: Rozmawiam z Tobą siedząc przy dobrej czarnej kawie w swoim domu na Mazurach. To najpiękniejsza przygoda ostatnich miesięcy. Zdecydowałam się na zakup domu, który Rodzice postanowili sprzedać, i choć wiązało się to ze sporymi wydatkami, akcją remontową, zmianą wnętrz i ogrodu a to wszystko pomiędzy Poznaniem a Mazurami czyli jednak z 370 kilometrami pomiędzy, jestem bardzo zadowolona. Efekt jest niesamowity. Kamratka bo tak nazwałam swój dom, stała się moim miejscem na ziemi. Od zawsze lubiłam tu przyjeżdżać, jestem przecież u siebie. Wciągnęłam w to całą rodzinę i mam ich tutaj wokół mnie. A że ten rok jest inny od innych sprzyja nam to w dzieleniu czasu pomiędzy domem w Poznaniu a domem na Mazurach. Dom otwieram dla Gości, bo zmusza mnie do tego sytuacja, remontowałam go z myślą domu dla siebie i najbliższych, ponieważ podróże egzotyczne stanęły a ja mam zobowiązania także wobec moich współpracowników oddaję dom w ręce zaufanych osób. Zapraszam. 

Mazury to też świat, jestem obywatelką świata i dzięki temu doceniam takie miejsca jak to tutaj. Tu liczy się zieleń, las, ptaki, kwiaty, zupełnie inaczej płynie tutaj czas. Odkryłam miejsca z wiejskimi jajkami, świeżym mlekiem prosto od krowy, poznałam panią, która piecze wiejski żytni chleb, mam tu zupełnie inne misje na co dzień. 

Jak tylko coś, w czym uczestniczę zbliża się do mojej granicy poczucia przyzwoitości od razu ogłaszam odwrót

MMK: Oprócz pracy jako pilotka i tłumacz przysięgły jesteś również blogerką. Bardzo zaciekawił mnie Twój artykuł Prawdziwe życie czy ustawka. Piszesz tam, że takie turystyczne ustawki w sumie mają swoją dobrą stronę. Mnie jednak w głowie nadal tkwi film „Z kamerą wśród ludzi” oraz wsie długoszyich w Tajlandii. Powiedz, czy przeżyłaś jakąś ustawkę z kategorii żenujących. Czy miałaś kiedyś ochotę odwrócić się na pięcie i uciec, bo było Ci wstyd, że w tym bierzesz udział? 

EH: Oczywiście, nie lubię wiosek skansenów, takich ewidentnych, dobrze to nazwałaś: żenujących. Doceniam dobrze przygotowane programy artystyczne z magią strojów, kolorowymi sukienkami, świetnymi artystami na scenie. Razi mnie domorosły artysta, który wyskakuje przed turystami próbując odegrać jakąś rolę i wyciągnąć od nas pieniądze. Widziałam nieraz ustawki w stylu naciągania naprędce tradycyjnych strojów na szorty i t-shirty, widziałam odrywanie dzieci od swoich zajęć czy nawet przerywania im drzemek, bo na dzieci to turyści zawsze skłonni są dorzucić kilka groszy. Nie lubię tego i omijam jak tylko mogę.

Niestety czasem płacę frycowe, takich miejsc pojawia się sporo na całym świecie, i najpierw muszę zobaczyć by ocenić czy coś jest wartościowe i dobre, czy to po prostu zwykła szmira. Jak tylko coś, w czym uczestniczę zbliża się do mojej granicy poczucia przyzwoitości od razu ogłaszam odwrót. Nie godzę się na coś, z czym nie jestem spójna. Dotyczy to zarówno ludzi jak i zwierząt.  Na szczęście to nasz przywilej by zadecydować jak bardzo i w czym chcemy uczestniczyć jako turyści. 

MMK: Ja pamiętam moje odwiedziny we wsi w Laosie podczas trekkingu. Była to wieś grupy etnicznej Lantaen, było to tak zorganizowane, że nie zakłócaliśmy życia lokalnej społeczności. Powiedz, czy masz jakieś sposoby, aby zwiedzając miejsca zamieszkane przez lokalne grupy etniczne nie wpaść w pułapkę odwiedzin w tzw. ludzkim zoo? Jak nie dać się nabrać? 

EH: Zazwyczaj pracując i zabierając  grupy  w świat polegam na moich miejscowych kontrahentach. Ale i z nimi bywają przygody, bo nie zawsze to co oni oceniają jako ciekawe jest ciekawe i etyczne dla nas. Wtedy odwiedzamy takie miejsce raz i na tym się kończy. Takie wioski i sytuacje jakie opisujesz bardzo lubię, nie zawsze jest łatwo ale zawsze śmiesznie. Staramy się podczas naszych tras wpleść nocleg u miejscowych i często właśnie pobyt tam wspominamy najlepiej, nawet po latach. Choć niespodzianek nie brakuje. W Papui Zachodniej nocowaliśmy na przykład pod kurnikiem i nad chlewikiem jednocześnie. W Sudanie w chacie oblazły nas pchły, w Peru na wyspie Taquile było tak zimno, że mimo kilku warstw koców, kołder a nawet puchowych ubrań mało co nie zamarliśmy. Podobnie jak woda w miseczce do mycia podstawiona przez gospodynię rano…

Oddychaj światem

MMK: Motto i nazwa Twojego bloga to oddychaj światem. Co to dla Ciebie znaczy? 

EH: Długo szukałam nazwy na mojego bloga. Przyszła mi do głowy na Mazurach podczas jazdy motocyklem. Mało mam czasu na motocykl – bo dzieciaki, ale jak już się wyrwę, najczęściej na Mazurach, to jest wspaniale. Droga zupełnie inaczej wygląda z motocykla niż  z samochodu, wszystko dookoła pachnie, czujesz wtedy poszczególne segmenty na trasie gdzie raz jest ciepło, a raz zimno, z prawej pachnie rzepak, czujesz ten miodowy słodki zapach, z lewej za to zawieje zapach trawy, gryzący, bardziej wyrazisty. To wtedy właśnie wpadł mi do głowy tytuł na bloga, przyjął się i hula już od lat. 

Miałam wrażenie, że chce byśmy stali się niewidoczni, przezroczyści

MMK: Przeżyłaś wiele mrożących krew w żyłach przygód: strzelanina w Brazylii na ulicy tuż przed Tobą, podróż do Mali tuż po zamachach bombowych, próba wywrócenia łodzi, którą podróżowałaś przez przemytników narkotyków w Irian Jaya – w Papui Zachodniej. Nawet nie wiem, o którą spytać dokładniej. A może sama wybierzesz dwie historie z podróży, które najbardziej Cię przeraziły i nam o nich opowiesz.

EH: Strzelanina w Brazylii była naprawdę groźna, pojechaliśmy do faweli, czyli najbiedniejszych dzielnic Rio. Nie byliśmy tam sami, wszystko odbywało się tak jak wiele razy wcześniej, zorganizowana wycieczka jeepami z otwartymi przyczepami, wśród nas miejscowy przewodnik, mili kierowcy. Oczywiście dotarliśmy tylko do miejsc udostępnionych dla grup odwiedzających. Jak zwykle weszliśmy na dach jednego z domów by zobaczyć okolice z góry, opowiedziliśmy sobie o sytuacji mieszkających tu ludzi, i zaczęliśmy wracać. I wtedy nagle tuż przede mną zamieszanie, pamiętam tylko jak ktoś biegł, uciekał bardzo szybko, potem już tylko ogłuszający strzał i leżącego chłopka na ulicy przede mną. To sekundy i ta ogromna odpowiedzialność za ludzi, którzy są tutaj ze mną. To test na opanowanie ale i na znajomość sytuacji. A jak zachować się w Brazylii podczas strzelaniny – tego nie wiedziałam. Przytuliliśmy się do muru i czekaliśmy nie wykazując zainteresowania tym co dzieje się przed nami. Przewodnik powtarzał tylko cały czas stłumianym głosem: „nie patrzcie tam, nie patrzcie”. Miałam wrażenie, że chce byśmy stali się niewidoczni, przezroczyści… Wszystko skończyło się dobrze, wróciliśmy inną drogą do samochodów, nie odwracając wzroku.  Podjechały od drugiej strony.

Irian Jaya to druga taka opowieść, wyprawa w 2008 roku, do Kanibali, do miejsc ze specjalnymi przepustkami, tylko dla orłów, wielogodzinne transfery wąskimi łodziami w pełnym słońcu po tamtejszych rzekach. I nagle na środku rzeki pojawia się motorówka, która pruje wprost na nas, nie zważa na nic. Nasz sternik będący też kucharzem a jak się okazało też strażnikiem zdążył tylko wyciągnąć spomiędzy skrzyń z puszkami tuńczyka i pomidorów… broń. Nie mieliśmy pojęcia, że płynie z nami broń. Nasze dwie łodzie rozkołysane mocno na falach zderzyło się grożąc wywaleniem, motorówka nie odpuszczała, wzięła tylko rozmach na wodzie by raz jeszcze wjechać w nas próbując nas wywrócić. Długa broń chyba jednak przestraszyła przemytników. A może dojrzeli, że to jednak turyści, osoby niezwiązane z ich narkobiznesem. Nie wiemy, ale wszyscy byliśmy przestraszeni i to mocno. 

Jak wszędzie w podróży zdarzają się sytuacje groźne i niebezpieczne, podróżujemy po bezkresach Afryki, w dżungli amazońskiej, nocujemy pod gołym niebem na pustyni. Ale na szczęście tych dobrych momentów jest więcej.  

Nie zapomnę tej konferencji podczas której ogłoszono zamknięcie granic, nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę.

MMK: Gdy świat ogarnęła pandemia koronawirusa część Twoich grup była poza granicami kraju. Jak pandemia i zamknięcie granic wyglądało z perspektywy właścicielki biura podróży? 

EH: Nie zapomnę tej konferencji podczas której ogłoszono zamknięcie granic, nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Sama dopiero co wróciłam z  Wietnamu, ale miałam grupę w Indiach i grupę w RPA. Początkowy spokój przerwał telefon opanowanej na co dzień Kasi pilotki, która właśnie wylądowała w Stambule z zamiarem cudnego weekendu w Turcji, który właśnie przeradzał się w horror. Nie miała już jak wrócić. Tylko jeden dzień. To mnie wprowadziło w klimat tego co mnie czeka. Bilety niedostępne na stronach internetowych, infolinie zakorkowane bez szans na kontakt, niewiedza ogólna co i jak będzie funkcjonować. 

Udało się ze Stambułem, ale potem było tylko gorzej, loty, które się potwierdzały by za chwilę być anulowanymi, miejsca widma, które kupowałam dla grupy a ich nie było w realu, niesamowity był powrót z Indii, w drodze z hotelu na lotnisko lot zmienił się trzykrotnie. A na koniec lotnisko w Dubaju ogłosiło swoje ograniczenia. Nerwy, praca po nocach, pełne skupienie, bezradność. I to wyczekiwanie czy uda się wrócić do domu. Polska nie przyjmowała już samolotów, przekierowałam grupy do Niemiec. Znalezienie kierowcy, który chciałby pojechać i odebrać grupy graniczyło z cudem, wieczorem byli, rano już ich nie było. Pomogły stare znajomości, transport dla moich grup zorganizowałam dzięki Kasi, która na co dzień jeździ ciężarówką i jest właścicielką firmy logistycznej. Spisałam się, odebrałam wiele podziękowań ale i telefonów nieswoich turystów proszących o pomoc w tej trudnej sytuacji. 

MMK: A teraz? Jak widzisz przyszłość turystyki w czasach pandemicznych i post – pandemicznych? 

EH: Chcę widzieć dobrze i nie słucham tych, którzy sieją wizję świata bez podróżowania. Otaczam się ludźmi, którzy podobnie jak ja mają plany i wielką tęsknotę za podróżowaniem. Przede mną wyprawa do Papui we wrześniu a potem wymarzona podróż do Uzbekistanu. Ja stale wierzę, że obie dojdą do skutku. Wyczekuję tylko dobrych wieści od linii lotniczych, które powoli wracają na szlaki. Nie wyobrażam sobie życia bez podróży. Liczę się z pewnymi ograniczeniami, wydłużonymi procedurami na granicach czy na lotniskach – akceptuję je i rozumiem, są potrzebne dla naszego bezpieczeństwa. Czekam na decyzję o otwarciu granic i zniesieniu kwarantanny to pozwoli nam planować i dalej marzyć o odkrywaniu świata. 

warsztaty Miejsce Mocy – projekt z myślą o kobietach

MMK: Przeglądałam sobie Twoją ofertę i zobaczyłam coś stworzonego specjalnie dla kobiet, a ja bardzo lubię takie perełki tylko dla kobiet, kojarzy mi się to z obecnymi nadal w wielu kulturach kręgami kobiet, światem tylko dla nas. Twoje warsztaty Miejsce Mocy organizowane są z Pauliną Młynarską. Szczerze mówiąc dopiero obserwując Twoje konto na Instagramie zaczęłam kojarzyć Paulinę Młynarską z jogą. Opowiesz więcej o tym projekcie i o współpracy z Pauliną Młynarską?

EH: To projekt z myślą tylko o kobietach, które chcą zacząć lub kontynuować przygodę z jogą. Paulina Młynarska znalazła mnie i tak to się zaczęło. Ja odpowiadam za logistykę, wybieram kierunki, opracowuję program turystyczny, dbam o wszelkie formalności przed wyjazdem, kontaktuję się z Paniami przed wylotem. Potem przekazuję grupę pod skrzydła jednej z moich fantastycznych pilotek a Paulina Młynarska najczęściej czeka na grupę już na miejscu. Panie mają codziennie zajęcia z jogi oraz warsztaty prowadzone przez Paulinę Młynarską. Potem czas na odpoczynek, masaże, ale także zwiedzanie okolicy. Do tego smaczne jedzenie i dużo słońca. Wyjazdy te cieszą się dużym zainteresowaniem a dla mnie powracające zaprzyjaźnione z nami już Uczestniczki są potwierdzeniem jakości tego projektu. 

Świat jest bezpieczny, trzeba go tylko chcieć poznać. 

MMK: Tradycyjnie na koniec pytam moje rozmówczynie o kilka rad dla kobiet, które bardzo by chciały wyruszyć w świat, ale się boją, albo są tak spętane codzienną rutyną i masą obowiązków, że wygospodarowanie czasu dla siebie wydaje im się niemal świętokradztwem. Estera jesteś matką trojki dzieciaków, żoną i spełnioną kobietą. Dodaj skrzydeł innym kobietom i powiedz im jak żyć spełniając marzenia i jak nie zrezygnować z siebie. 

EH: Kobiety spełniajcie swoje marzenia o podróżach, bo będziecie wtedy bogatsze o mnóstwo nowych cudownych miejsc, wiele smaków i zapachów, staniecie się kopalnią wiedzy dla swoich dzieciaków i partnerów. Nic tak nie ożywia słuchaczy jak opowieści z podróży, przełoży się to na Wasze codzienne życie, kuchnia zyska nowe dania, wnętrza nowe inspiracje. A same zobaczycie, że jak dotrzecie do wyjątkowo pięknych miejsc to poczujecie to co ja czuję zawsze, kiedy sama jestem w jednym z takich magicznych miejsc: „Chciałabym to miejsce pokazać moim Dzieciom, mojej Rodzinie.” To będzie potwierdzeniem, że Wasza podróż ma sens i jest zasadna. Boicie się lecieć same, dołączcie do już zorganizowanych grup. Macie grono Znajomych, potrzebujecie wsparcia logistycznego, skorzystajcie z podpowiedzi profesjonalistów. Szukacie wyjazdu egzotycznego razem z Rodziną – poszukajcie dobrze, takich opcji też jest sporo na rynku. Świat jest bezpieczny, trzeba go tylko chcieć poznać. 

Prawda, że inspirująco? Estera łączy w sobie te cechy, które bardzo lubię – wrażliwość świata, podążanie za własnymi pasjami i ambicja. Mam nadzieję, że rozmowa Cię zainteresowała.

Jeśli spodobał Ci się wywiad nie zapomnij go udostępnić znajomym, może będzie dla nich inspiracją do realizacji własnych marzeń. Zapraszam Cię też do polubienia malenowego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić kolejnych wywiadów? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!

Jeśli uważasz, że swoimi podróżami możesz zainspirować inne kobiety i chciałabyś się znaleść w moim cyklu Kobiety Drogi napisz do mnie na maila okiemmaleny@gmail.com tytuł: Kobiety Drogi.

Exit mobile version