Home WywiadyKobiety Drogi Kobiety Drogi Kamila Kowalewska

Kobiety Drogi Kamila Kowalewska

by Magdalena Krychowska
0 komentarz

Dziś w cyklu Kobiety Drogi przedstawiam Ci Kamilę Kowalewską – pilotkę wycieczek i autorkę bloga kamieverywhere.com. Z Kamilą rozmawiałam o mieszkaniu w Sarajewie, przerwanej podróży dookoła świata, tęsknocie, odpowiedzialnej turystyce i o pracy pilotki. 

MM: Kako si? Dobro te vidjeti*. Nie mogłam się opanować ;-). Gdy Cię widzę mam w głowie dwa skojarzenia: Sarajewo i Timor Wschodni. Od którego z nich chcesz zacząć? Albo nie, nie dam Ci wyboru. Zacznijmy od początku. Studiujesz i wyjeżdżasz na stypendium do Sarajewa. Jak Ci się mieszkało w moim ukochanym mieście? 

(*chorwacki: Jak się masz? Dobrze Cię widzieć)

KK: Z Sarajewa mam wiele pięknych, ale też ciężkich wspomnień. Nie była to moja pierwsza wymiana – wcześniej byłam już na Erasmusie w Portugalii, ale to jednak zupełnie inny wyjazd. Nas, stypendystów z zagranicy, była w Sarajewie ledwie dziesiątka, więc chcąc nie chcąc bardziej zanurzyliśmy się w lokalnym świecie. Sarajewo było świetnym miejscem do mieszkania – okoliczne wzgórza zachęcały do częstych spacerów i poznawania nieznanych zakątków miasta, a Kino Bosna co poniedziałek oferowało niezapomniane wieczory z sevdalinkami.

Wspomniałam jednak na początku, że czasem bywało tam ciężko. Niestety, piętno wojny lat 90. jest dalej żywe w Bośni. Może nie na pierwszy rzut oka, ale ten temat często przewijał się podczas zajęć na uczelni (studiowałam tam na Wydziale Nauk Politycznych) czy w wypowiedziach znajomych ze studiów. Podczas oblężenia Sarajewa mieli oni 6-8 lat, więc te wspomnienia tkwiły w nich głęboko. Życie pośród takiego nieustannego rozdrapywania ran przez innych było momentami trudne. Mimo tego, świetnie wspominam mój czas w Sarajewie.

Australia to dla mnie słodko-gorzkie wspomnienia

MM: No dobra, a potem wracasz i co dalej? Pracujesz w spółce z branży gospodarki odpadami i pewnego dnia stwierdzasz: koniec. Wyruszam w podróż. Koczujesz pod ambasadą Australii aby dostać wizę work&travel i wyruszasz. Jakie to uczucie zostawić za sobą całe dotychczasowe życie? 

KK: Decyzja o podróży nie była decyzją podjęta z dnia na dzień. Było to moje marzenie, które chciałam spełnić już rok wcześniej, ale wtedy sprawy rodzinne mi to uniemożliwiły. Mimo, że przed samym wyjazdem było trochę nerwówki, to doskonale pamiętam, jak ogarniała mnie taka przejmująca radość wymieszana wręcz z euforią. W końcu wiedziałam, że za chwilę zrealizuję swoje największe marzenie!

MM: Jak wspominasz te kilka miesięcy w Australii? 

KK: Australia to dla mnie słodko-gorzkie wspomnienia. Z jednej strony spełniłam moje marzenie o mieszkaniu w Sydney, miałam słynną operę na wyciągnięcie ręki, a w dni wolne od pracy zanurzałam się w przyrodzie, od której to miasto aż kipi. No bo nie często spotyka się kilkumilionową metropolię, w granicach której mamy kilka parków narodowych. Poza tym, kilka miesięcy w Australii spędziłam w drodze i podczas tego road tripu odwiedziłam wiele przepięknych miejsc z Uluru czy Tasmanią na czele.

Z drugiej strony, nie poczułam, że Australia to miejsce, w którym mogłabym zamieszkać na dłużej, a mimo wielu plusów nie do końca odpowiadała mi australijska mentalność. Nie nawiązałam też więzi z Australijczykami, okazało się, że to z pozoru wyluzowane społeczeństwo nie jest jednak aż tak otwarte, jak myślałam. Nie udało mi się też w Sydney znaleźć dobrej pracy, wróciłam za to do tego, czym zajmowałam się na początku studiów, czyli do kelnerowania. Koniec końców ta praca dała mi to, czego się nie spodziewałam. Dla właścicielki restauracji namalowałam kilka obrazów, które później zawisły na ścianach knajpy. Nigdy przed i nigdy po nie zarobiłam tyle na sprzedaży moich dzieł!

Timor Wschodni uwiódł mnie swoją autentycznością

MM: Przychodzi koniec road tripu w Australii, znowu się pakujesz i wyruszasz w podróż. Trafiasz do Timoru i mam wrażenie, że zostawiasz tam serce. Prowadziłaś prelekcje o kobietach mieszkających w Timorze. Dlaczego to małe Państwo, o którym mało kto słyszał, tak Cię uwiodło? 

KK: Kilka lat temu, równolegle z marzeniem o podróży dookoła świata, w mojej głowie pojawiło się inne marzenie – odwiedzić wszystkie byłe portugalskie kolonie. Będąc wielbicielką Portugalii, ciekawiły mnie one pod kątem historycznym, kulturowym i językowym. Bałam się, że jeśli wtedy nie pojadę do Timoru, to może już stracę taką szansę, biorąc pod uwagę, że znajduje się on rzut beretem od Australii. Z drugiej strony obawiałam się co mnie tam może spotkać, bo chociażby 10 lat temu miały tam miejsce duże zamieszki społeczne.

Timor Wschodni uwiódł mnie swoją autentycznością, pięknymi krajobrazami i cudownymi ludźmi, których tam poznałam. Miłość do Timoru to jednak trudna miłość. 24 lata brutalnej okupacji indonezyjskiej, która trwała do 1999 roku, znacząco wpłynęły na społeczeństwo. Niestety przemoc, nieprzerobione traumy powojenne i widoczny jak na dłoni patriarchalizm, są codziennością Timorczyków. Mimo to, bardzo mocno im kibicuję i mam nadzieję, że mimo wielu przeciwności losu, życie mieszkańców tego najmłodszego państwa w Azji, choć trochę się poprawi.

Leżałam na szlaku, stopa mi się majtała, a ja miałam w głowie „widocznie tak musiało być”

MM: Pewnego dnia postanawiasz pójść na górski spacer. Na szlaku przekręca Ci się stopa i ta chwila na długo zmienia Twoje życie. Kilka miesięcy spędzasz w stalowych objęciach Edka. Był ból, złe prognozy – nigdy więcej tańca, biegania. Opowiesz nam trochę o wypadku, o opiece lekarskiej w Timorze i wreszcie o tym co działo się w Twojej głowie przez pierwsze dni, a potem przez następne miesiące rekonwalescencji?

KK: Pamiętam jak dziś moment, kiedy to się stało. Leżałam na szlaku, stopa mi się majtała, a ja miałam w głowie „widocznie tak musiało być”. Zupełnie nie wiem czemu, ale od razu w mojej głowie pojawiła się akceptacja wypadku i tego, że kontynuacja mojej podróży, którą planowałam kontynuować jeszcze przez kilka miesięcy, nie będzie możliwa. Gdy najpierw trafiłam do szpitala, to ogromnie cieszyłam się z tego, że mają RTG, bo był na wyposażeniu placówki dopiero od roku.

Pierwsza opinia lekarza była dość pozytywna, dopiero przy kolejnej wizycie w szpitalu okazało się, że moje złamanie jest na tyle poważne, że zwykły gips nie pomoże i trzeba przeprowadzić skomplikowaną operację. Timorski lekarz zaproponował mi zabieg, a ja odparłam tylko – po moim trupie! Nie wyobrażałam sobie, że lekarz w kraju ze służbą medyczną, której brakuje podstawowego sprzętu i leków, będzie decydował o tym, czy będę mogła w przyszłości normalnie chodzić. Muszę tu jeszcze dodać, że moi przyjaciele i znajomi w Timorze ogromnie mi wtedy pomogli i będę im zawsze po stokroć wdzięczna!

Momentem przełomowym było to, gdy już po sprowadzeniu do Polski, dowiedziałam się, że zostanie mi założony aparat Ilizarowa. Była to jedyna metoda, która mogła mi pomóc odzyskać sprawność ruchową. Kiedy wyguglowałam jak to wygląda, to się rozryczałam. Początki były ciężkie, ale na szczęście cały proces chodzenia w aparacie przebiegł bez większych problemów, a kości się zrastały. W sumie po 9 miesiącach wróciłam do formy sprzed wypadku.

Bo nie wszystko jest zawsze tak kolorowe, jak filtry instagrama

MM: Na blogu piszesz: „Zrozumiałam wtedy, że tak długie wyprawy są nie dla mnie: tęsknota za rodziną i za posiadaniem fajnej pracy (sic!) sprowadziła mnie z powrotem do Polski”. To jak to było? Wielu osobom wydaje się, że kilkumiesięczna podróż to spełnienie marzeń. Opowiesz trochę o drugiej stronie medalu?

KK: Uważam, że warto pokazywać też negatywne strony dłuższej podróży, bo nie wszystko jest zawsze tak kolorowe, jak filtry instagrama. Od zawsze stawiam na szczerość i tak samo przedstawiałam mój wyjazd. Taka podróż potrafi być fantastyczna, ale po kilku miesiącach mój organizm po prostu przyzwyczaił się do ciągłego życia w drodze. Stałam się nieco zmęczona ciągłymi nowymi bodźcami i nie było we mnie tej początkowej euforii podczas odwiedzania kolejnych miejsc. Poza tym, po około 6 miesiącach od przekroczenia progu mojego rodzinnego domu, będąc w Nowej Zelandii odezwała się we mnie ogromna tęsknota za bliskimi.

Po kilku miesiącach spędzonych na road tripach po Australii i Nowej Zelandii wiedziałam, że w Timorze chcę zatrzymać się na dłużej. Że potrzebuję zrobić sobie „dom daleko od domu”, mieć swoje miejsca i swoich ludzi. To się udało. Gdyby nie wypadek, to byłabym jeszcze 3=4 miesiące w drodze i wróciłabym do Polski.

Na Cabo Verde poczułam się jak w domu.

MM: Twoja nowa miłość to Cabo Verde. Przyznam szczerze, że nie za wiele wiem o tym kraju i kojarzę go głównie ze Siesty Marcina Kydryńskiego. Opowiedz nam w pigułce o cieniach i blaskach tego miejsca. 

KK: Jak Timor to trudna miłość, tak Wyspy Zielonego Przylądka to miłość od pierwszego wejrzenia. Po odwiedzeniu prawie 50 różnych państw na świecie, to właśnie na Cabo Verde poczułam się jak w domu. Byłam na wyspach w sumie dobrych kilka miesięcy, zarówno zawodowo, jak i prywatnie, i nie mogę się już doczekać, kiedy tam wrócę!

Te 10 wysepek na Atlantyku oferuje nam różnorodne krajobrazy. Mamy tam zarówno złociste plaże oblewane turkusową wodą, jak na Sal, miasta z kolonialną duszą, jak Mindelo czy mnóstwo szlaków trekkingowych z obezwładniającymi widokami, jak na Santo Antao. To, co wyróżnia mieszkańców Wysp Zielonego Przylądka, to ludzie. Kabowerdyjczycy żyją w rytmie no stress, a przy tym są ogromnie serdecznymi ludźmi, z którymi szybko się zaprzyjaźnimy.

Poza tym, Cabo Verde, to idealne miejsce dla miłośników muzyki. Na wyspach powstały różne style muzyczne, których nie ma w Polsce, a lokalni mieszkańcy spędzają dużo czasu na graniu, śpiewaniu czy tańcu. Pytałaś o cienie tego miejsca… 90% ludzi, którzy przyjeżdżają na archipelag, zatrzymują się tylko na półpustynnej wyspie Sal, którą turystyka już nieco zmieniła. Polecam odwiedzić też inne, mniej znane wyspy, by móc w pełni doświadczyć tego kraju.

Kształtowanie postaw odpowiedzialnego podróżowania to najważniejsza misja mojej pracy jako pilota wycieczek

MM: Teraz pracujesz jako pilotka wycieczek. Ostatnio dość głośno jest o pojęciu flygskam – czyli o wstydzie spowodowanym lataniem i wytworzonym śladzie węglowym. Wiem, że ekologia jest dla Ciebie bardzo ważną kwestią – a z drugiej strony nieco kłóci się z Twoją pracą. Co robisz, aby Twoje podróże były proekologiczne? 

KK: Zdaję sobie sprawę ze śladu węglowego, który zostawiają moje podróże służbowe, dlatego staram się szczególnie dbać o ekologię w moim życiu prywatnym. Ze względu na moje przekonania nie posiadam samochodu, a po mieście poruszam się komunikacją miejską. Staram się też ograniczyć ilość moich prywatnych podróży. Nie wyobrażam sobie już co weekend latać na city breaki po Europie.

MM: Gdy byłam pierwszy raz w Azji płd wschodniej byłam tam jako uczestniczka wycieczki. Nasz pilot nie widział nic złego w jeździe na słoniach i była to jedna z atrakcji podczas zwiedzania Angkor Wat. Jak wiemy w zeszłym roku w Angkorze zostały wreszcie zakazane jazdy na słoniach, ale trzy lata wcześniej głośny był przypadek słonia, który tam umarł z przepracowania. Ja mam na sumieniu jazdę na słoniu i do tej pory mam żal, że nie usłyszałam od pilota, że to jest nieetyczne. Powiedz co robisz, aby kształtować postawy odpowiedzialnego podróżowania u osób, które razem z Tobą zwiedzają świat? 

KK: Kształtowanie tych postaw to najważniejsza misja mojej pracy jako pilota wycieczek. Kiedy w opowieściach, które snuję klientom podczas wyjazdów, przybliżam kraj, który odwiedzamy, pokazuję wszystkie jego strony. Opowiadam o pięknych świątyniach które zwiedzamy, ale też o niewolnictwie czy autorytarnej władzy. Chcę pokazać moim gościom, jak naprawdę wygląda miejsce, które odwiedzają.

Temat wykorzystywania zwierząt bardzo często pojawia się na moich wyjazdach, szczególnie w Azji. Staram się uświadomić grupom jak wygląda proces łamania psychiki słonia czy dlaczego delfinaria są okropnym miejscem. Wiele osób po prostu nie zdaje sobie z tego sprawy. Otwieram im oczy na kwestie, których sami być może by nie zauważyli. Często mi po tym dziękują, że w końcu wiedzą jak to naprawdę wygląda i jak okropny jest biznes oparty na cierpieniu i bezbronności zwierząt.

MM: A jakie grzeszki masz na sumieniu? Udało Ci się uniknąć wszystkich pułapek, czy na coś jednak się złapałaś? 

KK: Nie jechałam nigdy na słoniu, nie mam zdjęcia z przyćpanym tygrysem. Kiedy zaczęłam odbywać podróże poza Europą, gdzie większość takich miejsc istnieje, byłam już na tyle świadoma, by nie popełniać tych błędów. Pamiętam, że bardzo dawno temu – to był chyba 2000 rok – byłam w delfinarium we Włoszech. Podróżując po Australii moi kompani chcieli pojechać do miejsca, gdzie można przytulić koalę. Mało się o tym mówi, ale to dla nich ogromny stres. W zamian za to namówiłam ich na odwiedzenie Szpitala dla Koali, który zajmuje się tymi zwierzętami, które nie są w stanie funkcjonować w normalnym środowisku.

MM: Nie zapytałam Cię jeszcze o to czy jest coś czego się boisz. 

KK: W tym momencie tak naprawdę najbardziej boję się dwóch rzeczy: śmierci lub ciężkiej choroby moich bliskich i ograniczenia mi wolności jako jednostce. Na to pierwsze nie mam wpływu, ale na to drugie jak najbardziej. I dlatego zachęcam wszystkich, nawet tych najbardziej sceptycznych, by brali udział w wyborach.

W obecnej sytuacji najgorsza jest niewiadoma.

MM: Przez ostatnie miesiące nasz podróżniczy świat kompletnie zastopował. Jak myślisz, jak będzie wyglądał świat turystyki po pandemii?

KK: W obecnej chwili rozważania na temat przyszłości turystyki to jak wróżenie z fusów. Na pewno ten rok będzie wyjątkowy pod kątem wyjazdów. Niepewność otwarcia granic spowodowała, że większość z nas spędzi tegoroczne wakacje w Polsce i myślę, że najpopularniejsze będą miejsca na uboczu, z dala od kurortów czy dużych miast.

Czy w ogóle wystartują wakacje poza Polską? Jeśli tak, to gdzie? Czy destynacje odpowiednio się przygotują, by przyjąć gości? A co, jak nastąpi kolejna fala zakażeń po wakacyjnych wyjazdach? To wiele pytań, na które nie znamy odpowiedzi. Jestem natomiast praktycznie pewna, że natężenie turystyki, które znaliśmy z ostatnich lat, przez co najmniej rok nie wróci. Ale wróci na pewno, bo osoby raz zarażone pasją do podróżowania, dalej będą chciały poznawać nieznane im miejsca w świecie.

MM: Obecna sytuacja na rynku pracy dotknęła Cię bezpośrednio. Czy planujesz dalej być pilotem wycieczek, czy zmienić profesję?

KK: W obecnej sytuacji najgorsza jest niewiadoma. Nie mamy pojęcia, kiedy sytuacja w branży się unormuje i jak będzie wyglądała przyszłość turystyki. Oczywiście najbardziej istotną kwestią jest tu otwarcie granic, na które w ogóle nie mamy wpływu. Rząd namawia wszystkich na wakacje w Polsce i słusznie, bo Polska jest super! Fajnie byłoby jednak dać możliwość wyboru przysłowiowym Kowalskim, gdzie chcą spędzić swoje wakacje. W końcu polscy piloci, rezydenci, animatorzy, przewodnicy pracujący dla polskich biur podróży za granicą kraju, mają polskie umowy i tu odprowadzają podatki. A o tym nasi decydenci zupełnie zapomnieli. Dlatego, my przypominamy o tym akcją na instagramie z hashtagiem #totezjestpolskaturystyka .

Ja mimo wszystko nie załamuję się i zakasałam rękawy do pracy. Tworzę treści copywriterskie i marketingowe na strony www, prowadzę też dla kilku osób konwersacje z hiszpańskiego i portugalskiego (jeśli macie ochotę to zapraszam!). Poza tym pracuję nad większym projektem związanym z Wyspami Zielonego Przylądka, ale jest jeszcze za wcześnie, by o nim mówić…

Mówią, że najtrudniejszy jest ten pierwszy krok

MM: Kamieverywhere – blog o spełnianiu marzeń i podróży dookoła świata – powiedz mi jak byś zachęciła nasze czytelniczki do spełniania marzeń, podążania za swoimi pasjami i pokonania strachu przed ruszeniem w świat? 

KK: Mówią, że najtrudniejszy jest ten pierwszy krok! Uważam, że należy wykorzystywać wszystkie okazje, które przynosi nam życie. Teraz nie mamy możliwości wyjechać, ale to dobry moment, by poszerzyć swoją wiedzę o miejscach, które chcemy odwiedzić w przyszłości. Bo wyjeżdżać będziemy jeszcze na pewno!

MM: Puno Ti hvala na razgovoru 😉 *

(*Dziękuję bardzo za rozmowę)

Marzyłaś kiedyś o kilkumiesięcznych podróżach? Ja wielokrotnie, ale jakoś tak się składa, że narazie mam na koncie tylko parę miesięcy spędzonych w Czarnogórze. Wszystko przed nami 😉 A może to właśnie ta rozmowa będzie iskierką, dzięki której zrealizujesz swoje marzenie? 

Jeśli spodobał Ci się wywiad nie zapomnij go udostępnić znajomym, może Twoi znajomi znajdą w nim inspirację do zmian. Zapraszam Cię też do polubienia malenowego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić kolejnych wywiadów? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!

Jeśli uważasz, że swoimi podróżami możesz zainspirować inne kobiety i chciałabyś się znaleść w moim cyklu Kobiety Drogi napisz do mnie na maila okiemmaleny@gmail.com tytuł: Kobiety Drogi.

ps. Idź na wybory, bo wybory są ważne 🙂

Może Cię również zainteresować:

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Ta strona korzysta z plików cookies do prawidłowego działania bloga, aby oferować funkcje społecznościowe, analizować ruch na blogu i prowadzić działania marketingowe. Czy wyrażasz zgodę na wykorzystywanie plików cookies? Akceptuję Więcej informacji w Polityce Prywatności

Polityka Prywatności
Close