Tony Kososki – Vai la Cara!
Vai la cara – czyli Dawaj ziomek! Do przodu! Ruszaj po marzenia i realizuj je. Vai la cara to także tytuł bloga prowadzonego przez autora, piszącego pod pseudonimem Tony Kososki. Pseudonim ten ułatwiał mu życie za granicą, bo prawdziwe imię i nazwisko – Przemysław Śleziak groziło jego zagranicznym znajomym połamaniem języka. Kim jest autor? Przede wszystkim osobą, która uwierzyła w swoje marzenia i postanowiła zmienić je w rzeczywistość. W Prologu Tony pisze: Tę książkę piszę z głębi serca, całym sobą, z chęcią pokazania, ile można zrobić jeśli naprawdę powiemy sobie CHCĘ. I to się czuje przez całe 412 stron. Książka jest szczera. Autor nie boi się konfrontować swoich wyobrażeń z rzeczywistością, nie boi się pokazać błędów w myśleniu.
Czy fawela ma facebooka?
To zdanie rozłożyło mnie na łopatki i kazało chwile zastanowić się co ja czytam. I tak było kilka razy na początku książki. Przeczytałam coś od czego włos mi się zjeżył i jak już stwierdziłam bezsensu, to Tony dwa, trzy zdania później rozwijał opowieść kontrującą wcześniejsze zdanie, czasem nawet wyśmiewającą własne myślenie. Po kilkunastu stronach zaprzyjaźniłam się z tym stylem narracji i gdy natknęłam się na jakieś stwierdzenie, które wydawało mi się zbytnim uproszczeniem w głowie zapalała się lampka – ciekawe co zaraz napiszesz.
Z upływem stron tych zdań było jednak coraz mniej, bo opowieść dojrzewała wraz z przeżyciami autora. I to jest niesłychanie cenne. Tony nie pisze tej książki ex cathedra, z piedestału wielkiego podróżnika co wrócił po 16 miesiącach z Ameryki Południowej, ale pokazuje nam krok po kroczku jak tym podróżnikiem się stawał. Zaczyna od przerażenia w samolocie gdy leci do Brazylii na dwa miesiące jako wolontariusz, a potem odważnie rusza w nieznane. Zaczyna od podróży do świata Latynosów, a potem ukazuje nam jak różnią się ludzie w odwiedzanych krajach, jak odmienny mają sposób życia, mimikę twarzy, zachowania, warunki. Nie boi się pokazać strachu, niepewności, zmęczenia, głupawki. Nie ma tam pozy, zadufania. Jest zwykły chłopak z gdańskiej Oruni i jego podróż ze wszystkimi wzlotami i upadkami.
Nie każdy Brazylijczyk tańczy sambę
Podróż Tony’ego to nieustanne spotkania z ludźmi. Poznajmy świat bogatych Brazylijczyków, świat imprez, życie wolontariuszy, ale odwiedzamy też fawele (bez FB ;-). Spotykamy Boliwijczyków o kamiennym wyrazie twarzy, a potem przenosimy się do krainy niesłychanie przyjaznych Peruwiańczyków. Jesteśmy świadkami wielu chwilowych spotkań z ludźmi, którzy pomagali Tony’emu, u których nocował, pracował i z którymi przemierzał tysiące kilometrów autostopem.
Za darmo?
To temat dość drażliwy, szczególnie w erze Azji Express. Ilekroć słyszę o podróżach za darmo czuję dość duży niesmak. W książce Tony korzysta z pomocy innych, ale daleko mu do postawy roszczeniowej ja postanowiłem podróżować, to mi pomóżcie. Miał swoje oszczędności i racjonalnie dzielił je na cała podróż. Z czasem zaczął potwierdzać przysłowie amazońskich Indian, że człowiek nie żyje po to aby jeść, lecz je po to, aby żyć.
Jeśli zechciał odwiedzić miejsce, na które go nie było stać zaczynał pracować jako przewodnik, tłumacz, naganiacz. Marzył o rytuale ayahuasci, więc zaproponował, szamanowi, że na niego zapracuje. Gdy przemierzał Peru autobus – stopem (mistrzostwo świata) pomagał rozładowywać bagaże, sprzątał autobusy, a gdy zapragnął dotrzeć do Iquitos zatrudnił się na statku, który tam płynął.
Brazylia, Boliwia, Peru
Zaletą książki jest to, że Tony bardzo plastycznie opisuje miejsca, w których był. Rzeczywiście ma się wrażenie, że ogląda się je wraz z nim.
Z niezwykłym zainteresowaniem czytałam fragment o Rio de Janeiro w czasie Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. O tym, co widzą turyści, a jak jest naprawdę. Niesamowicie się to czytało akurat tuż po zakończonej Olimpiadzie. W głowie miałam przez cały czas jedno zdjęcie – mały, brudny chłopczyk z faweli patrzy na piękny stadion w oddali i podziwia pokaz sztucznych ogni. Tony bardzo fajnie opisuje kontrasty między enklawami i światem szklanych domów, a życiem zwykłych Brazylijczyków. Wiele razy zadaje sobie pytanie, po której stronie barykady znalazłoby się jego rodzinne osiedle.
Co oprócz Rio?
W Boliwii odwiedzimy wraz z nim między innymi Potosi i poznamy życie górników z kopalni srebra. Pojedziemy do Salar De Uyuni – największej solnej pustyni świata, odwiedzimy czerwoną Lagunę Colorada i poznamy region, w którym człowiek czuje się jakby go teleportowano na Marsa – i to niekoniecznie bez przyczyny…. Spędzimy parę dni w urokliwym La Paz i przeżyjemy rytuał Ayuahasci.
W Peru rozpoczniemy przygodę od rejsu na trzcinowe wyspy Uros na jeziorze Titicaca, potem czeka nas przystanek w Limie na pisanie pracy inżynierskiej. Poznamy miasto, w którego centrum jest wydma, przemierzymy tysiące kilometrów Panamericaną, będziemy podziwiali linie Nazca (niesamowita sprawa) i wreszcie dotrzemy, dość mrożącą krew w żyłach drogą, na Machu Picchu. Na sam koniec popłyniemy do Iquitos – wielkiego miasta w centrum Amazonii.
Grande Finale
Nie znoszę tego uczucia, gdy nieubłaganie zbliżam się do końca książki, a chcę więcej i więcej. Oznacza to też, że książka była warta przeczytania. Szczęśliwie Tony w epilogu obiecuje kolejną część, mam nadzieję, że równie udaną jak pierwsza. Tymczasem pozostaje tylko pooglądać zdjęcia na blogu.
Co następne?
A teraz zabieram się za książkę, która cierpliwie czeka od Kolosów. Podróże psychologiczne przez kultury świata. Kupiłam ją dla rozdziału W kole życia i śmierci. Podróże Azjatyckie autorstwa dr. Joanny Różyckiej – Tran i od niego chyba rozpocznę.
Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka lub komentując. Nie przegap następnego wpisu śledząc Okiem Maleny na Facebooku. Do zobaczenia.