Jakiś czas temu internetem wstrząsnęła relacja z tajskiej świątyni tygrysów, gdzie odnaleziono ponad 40 martwych kociąt. Cały świat zawrzał, że to straszne, odrażające. Wszyscy jednym chórem zakrzyknęli, że coś z tym trzeba zrobić. Że to dobrze, ze wreszcie nastał kres tego miejsca. Odsądzono od czci i wiary wszystkich, którzy brali w tym udział. Właścicieli i turystów.
Jak to jest, że rzesza ludzi kochająca zwierzęta, potępiająca cyrki, psy na łańcuchu jednak ładuje się w podobne atrakcje? O tym będzie ten post. Tak, jeździłam na słoniu, mam selfie z tygrysem i potem wybierając podobno „świadomie” zdecydowałam się na mycie i karmienie słoni. Egzotyka, spotkanie oko w oko z dzikim zwierzęciem nas pociąga. Do czasu. Do czasu, aż nie zdamy sobie sprawy co kryje się za naszą chwilą radości.
Słonie w Kambodży
To była moja pierwsza wyprawa do Azji. W sumie nawet przejażdzka na słoniu nie była moim celem, nawet o niej nie myślałam wyjeżdzając. Pierwszy raz zobaczyłam słonia, nie dalej niż metr ode mnie, gdy w Ayutthaya’i przechodził koło mnie majestatatycznie ulicą. Majestatycznie, z koszem z rozbawionym turystą. Budził taki szacunek, respekt. Pomyślałam wtedy, że chętnie bym też tak pojechała, dosiadła tego wspaniałego zwierzęcia. Potem był Angkor Wat w Kambodży i pełno reliefów z władcami Khmerskimi jadącymi na tych zwierzętach. Ba, nawet niektóre świątynie były tak zbudowane, by słonie mogły podjechać pod dzieciniec. I obcując z tym wszystkim wydaje nam się, że to tak naturalne jak przejażdżka na koniu. Nie znamy drugiej strony tego zjawiska.
Wpiszcie sobie w google breaking the spirits of the elephants i spróbujcie obejrzeć w całości kilka filmików nie roniąc ani jednej łzy. Oto jeden z nich. To właśnie robi się od setek lat ze słoniami, by potem ktoś mógł w pięknym koszu przejechać się na nim. Przyjrzyjcie się temu słoniowi i wyobraźcie sobie, że to wasz pies lub kot. Wiecie co to jest ankus? To metalowy przyrząd, którym kontroluje się słonie. Używa ich opiekun słonia (kornak). Ankus przypomina kształtem mały bosak. Już tak nie bawi przejażdżka na słoniu? Mnie też nie.
Patrzę na ścianę, na której wiszą dziesiątki wywołanych zdjęć. Kiedyś wśród nich wisiało moje zdjęcie podczas jazdy na słoniu. Już nie wisi. Pomyślałam, że czas je ściągnąć. Nie chcę, aby ktokolwiek pomyślał, że przyzwalam na takie rozrywki, że je popieram i akceptuję. Szczególnie dzieciaki znajomych, na których to zdjęcie zawsze robiło wrażenie.
Łapcie link do smutnej historii słonia, który zdechł po takiej przejażdżce. Śmierć Sambo przyczyniła się do wzrostu świadomości. Od 2020 roku jazdy na słoniach w kompleksie Angkor Wat mają zostać zakazane – tu macie artykuł.
Alternatywa dla jazdy na słoniu
Czy w ogóle jest jakaś alternatywa oprócz podglądania tych pięknych zwierząt w ich naturalnym środowisku? Jadąc kolejny raz do Tajlandii wiedziałam już z czym wiąże się jazda na słoniu. Opowiedziałam to mojej koleżance, której jednym z celów było przejechanie się na słoniu, tak jak jej znajomi i część rodziny. Stojąc przed kolejnym biurem z milionem ulotek o trekingu na słoniach zobaczyłyśmy kompletnie inną opcję. Karmienie i kąpanie słoni, zero jazdy. Co było w programie? Nakarmienie kilku słoni, potem przygotowanie dla nich leków z tamaryndowca, ryżu i soli, następnie kąpiel. Można było do nich podejść pogłaskać, przytulić się. Nie wiem do końca co o tym sądzić.
Zawsze, ale to zawsze powinna nam się zapalić czerwona lampka gdy ktoś proponuje atrakcję, w której zwierzę wykonuje coś co jest dla niego nienaturalne. W internecie widzę podobne oferty, reklamujące się „0 jazdy”, ale w programie mają dodatkowo malowanie obrazów przez Słonie i granie w footboll. Obawiam się, że jest to kolejny cyrk tylko pod przykrywką. Tak jakby ktoś zauważył, ze część ludzi już nie bawi jazda na słoniu i chce zrobić biznes pod płaszczykiem dobrych intencji. Przypomina się wtedy fragment ksiązki Pawlikowskiej o Sri Lance i sierocińcu dla słoni:
Widziałam jak łamie się duszę słonia. Ta metoda byłaby skuteczna w przypadku każdego gatunku na świecie, łącznie z homo sapiens.
Wyobraźcie sobie maleńskiego słonia. Sloniowe dziecko odebrane matce. Przykute czterema łańcuchami trzymające go za nogi. Zostawione na wiele dni bez jedzenia, picia i bez matki. Słoniatko krzyczy, płacze, błaga, wzywa, ale matka nie przychodzi. Niespodziewanie w zasięgu wzroku pojawia sie nowa, nieznana istota. To człowiek przynosi słoniątku banana i trochę wody do picia. Uwalnia go z kajdan. Głaszcze po trąbie. Wyzwoliciel. Bije kijem po głowie. Nauczyciel. Przewodnik. Właściciel zmuszający do wykonywania poleceń. Nie ma juz wolnych Słoni na Sri Lance. […]Mają zgaszony wzrok i wydaję się dziwnie obojetne. Malutkie słonie kołyszą się i niezmordowanie usiłują postawić krok w przód, zatrzymywane przez metrowy łańcuch przykuty do ziemi I tak nieustannie w przód i w tył, z jedną nogą uniesiona gotową do kroku, którego nie mogą zrobić. Tak łamie się dusze słonia. Umiera wewnętrznie z rozpaczy za utraconą wolnością i swobodą ruchów.
[B. Pawlikowska: Blondynka w kwiecie lotosu / Sri Lanka]
Selfie z tygrysem w Tajlandii
Niedaleko Chiang Mai znajduje się Tiger Kingdom. Dlaczego tam poszłam do dziś dnia nie wiem. Może pod wpływem napotkanego Nowozelandczyka, który stwierdził, że to jedno z najwspanialszych przeżyć, że tam jest cudownie. Przechodząc przez bramę miałam w głowie jedną myśl -że człowiek to jednak najgłupsze zwierzę świata. Każdy normalny zwierz widząc tygrysa zmyka co sił w nogach, a człowiek zapłaci by wleźć do jego klatki.
Czy mi się podobało? Nie. Po pierwsze zwyczajnie się bałam. Wybrałam tygrysy średnie. Tak, tak jest wybór – mały tygrysek, średni lub duży. Już średni był zdecydowanie za duży jak na moje nerwy. Gdy weszłam i jeden z nich, kąpiący się w wodzie, spojrzał na mnie zezem miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Co z tego wszystkiego pamiętam? Że trzymałam się blisko tresera, którym miałam ochotę się zasłonić w razie ataku tygrysa, że modliłam się by już wyjść z tej pieprzonej klatki i obiecywałam sobie solennie, że już nigdy w życiu takiej głupoty nie zrobię i to jest nauczka za chwilowy brak mózgu. A na zdjęciach wyglądam jak wypłosz 😉 .
A co na to tygrysy? Na pierwszy rzut oka warunki mają naprawdę fajne. Duże, przestronne wybiegi, treserzy bawiący się z tygrysami. Pełna charmonia. Podbudowa ideologiczna też niezła – jak to 30 lat temu znaleziono małego tygryska i wtedy powstało królestwo tygrysów na Phuket, a potem w Chiang Mai. Brzmi świetnia. Tyle, że tylko brzmi.
Gdy poszukamy trochę w internecie znajdziemy informacje o magicznym bambusowym kijku. Młode tygrysy uczone są manier dostając po nosie bambusowym kijkiem. Za każdym razem gdy w takim tygrysie odzywa się instynkt, gdy jest niesubordynowany bach w nos. Gdy są już duże dobrze pamiętają tresurę kijem i siedzą takie bezwolne, uległe. Nie wiem jak jest u kotów, ale u psów nos jest jednym z najwrażliwszych i najbardziej bolesnych punktów. Podejrzewam, że u kotów podobnie. Na ulotkach widnieją informacje – nasze tygrysy nie są naćpane, na blogach możemy znaleźć informacje – są spokojne, bo tygrysy lubią spać przez 16 godzin w naturze, a według mnie tajemnica tkwi w tym bambusowym kijku…
Czy to wszystko? Oczywiście, że nie. Dorosłe tygrysy siedzą samotnie w klatkach, aby nie walczyły z innymi, i aby dobrze się z nimi robiło selfie. Dodatkowo pełnią funkcję „hodowlaną”. z tym, że niestety kociaki nie są wypuszczane do dżungli i nie zwiększa się w ten sposób populacji tygrysów. Część małych kotków jest atrakcją „sanktuarium”, a reszta jest sprzedawana.
Alternatywa dla Królestwa Tygrysów
Więc co zrobić, jeśli marzeniem naszego życia jest spojrzeć w oczy tygrysowi? Należy wybrać się do jednego z wielu Parków Narodowych, gdzie można przy odrobinie szczęścia zobaczyć te dzikie koty na wolności. Takie Parki znajdują się w Indiach, Indonezji, Nepalu i Rosji.
Jak uniknąć nieetycznych atrakcji ze zwierzętami?
W dzisiejszych czasach stajemy codziennie przed milionem wyborów. Jemy zdrowe jedzenie, świadomie nie idziemy do fast – foodów. Kupujemy produkty fair – trade. Podpisujemy petycje o wolność słowa, wypuszczenie kogoś z więzienia itp. itd. Postępujmy tak samo na wakacjach. Nie dostawajmy małpiego rozumu, nie idźmy gdzieś bo to jedyna okazja, nie dajmy się uwieść egzotyce. Po prostu myślmy. Ta egzotyka często ocieka krwią i podszyta jest strachem niewinnego stworzenia. Pogooglujmy przed zakupem biletu tak jak spędzamy całe godziny googlując opinie o najlepszym produkcie.
Pamiętajmy, że takie atrakcje istnieją, bo jest na nie popyt. Dlatego ważne, aby głośno o tym mówić, uświadamiać kolejne osoby. Im mniej będzie chętnych tym szybciej odejdą do historii.
A na koniec lista top 10 najbardziej okrutnych atrakcji turystycznych z udziałem zwierząt. Ja mam na koncie dwie i nie chcę ani jednej więcej.
Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka lub komentując. Nie przegap następnego wpisu śledząc Okiem Maleny na Facebooku. Do zobaczenia.