Site icon Okiem Maleny

Phang Nga – warto? nie warto?

Koh Panyee - Zatoka Phang Nga

Koh Panyee - Zatoka Phang Nga

Phang Nga – czy ona mi się podobała?

Z oceną wycieczki po zatoce Phang Nga mam problem i to duży. Nie jestem w stanie stwierdzić czy bardziej mnie zachwyciła, czy zmęczyła. To taka klasyczna historia z gatunku: zobaczone gdzieś zdjęcie, projekcja w głowie i konfrontacja z rzeczywistością. Czyli spadamy na tyłek z kilku kilometrów 😉  A było to tak… Parę lat temu zobaczyłam zdjęcie mojej koleżanki na tle Ko Tapu. Puste zielonkawe morze, ona płynie, odwraca głowę wrzuca tryb hollywoodzki uśmiech za nią wielka iglica Ko Tapu i błękitne niebo, sceneria idealna. No po prostu raj. Od tego czasu jak myślałam Tajlandia i morze to miałam przed oczami to zdjęcie. No i oczywiście przy pierwszej okazji spędzenia kilku dni nad morzem Andamańskim tak kierowałam wycieczką by zobaczyć to miejsce.

Phang Nga – co to właściwie jest?

Ale zacznijmy od początku czyli od przedstawienia naszego dzisiejszego bohatera. Zatoka Phang Nga to jedna z najpiękniejszych zatok Tajlandii. Absolutne „must see”. Na obszarze około 400 km kwadratowych możemy podziwiać ponad 40 wysepek wyrastających z morza czasem na kilkadziesiąt metrów, fantastyczne formy skalne, jaskinie, wapienne klify. Część zatoki porośnięta jest przez lasy namorzynowe. Żyje tu ponad 120 gatunków ptaków około 80 gatunków wszelkich morskich stworzeń (samych krewetek jest 14 – mniam) i prawie 30 gatunków ssaków. Gdy się dobrze przypatrzymy na mijanych skałach zobaczymy malowidła  skalne sprzed 3000 lat. Najprawdopodobniej namalowane przez rybaków, którzy znaleźli tam schronienie podczas monsunu. Nic dziwnego, że w 1981 roku utworzono tu Park Narodowy. Dodam na koniec, że nasz bohater zagrał w dwóch filmach. W 1974 roku w Jamesie Bondzie, a w 2005 w Gwiezdnych Wojnach.

Phang Nga kajakiem

Zatokę Phang Nga zwiedzić nie problem. Gdzie się nie obejrzymy atakuje nas oferta rejsu po zatoce. Program z reguły jest taki sam: łódź – pływanie kajakiem – wyspa Jamesa Bonda – wizyta w muzułmańskiej wiosce /lunch/ – małpy i świątynia Wat Tham – do domu. Pływanie kajakiem jest rzeczywiście fajne, oczywiście wokół nas jest milion pięćset innych kajaków, ale tego akurat za bardzo się nie czuje. Przepływanie pod skalnymi wiaduktami, wpływanie do malusieńkich ukrytych zatoczek robi rzeczywiście wrażenie. I to chyba jest klucz do całej zatoki – nie schodzić na ląd. 😉

Ko Tapu

Kolejnym punktem jest sławna wyspa Jamesa Bonda. I moje marzenie. Praktycznie to przez cały czas wypatrywałam czy gdzieś w oddali juz nie widać tej iglicy. Rzeczywiście wygląda zjawiskowo. Horror zaczyna się na lądzie. Aby dojść i zrobić sobie zdjęcie na dwóch możliwych punktach widokowych na Khao Phing Kan idzie się wąską skalną ścieżką w tłumie osób. Potem czeka się kilka minut, aż sesja osoby przed nami się zakończy i już ze zniecierpliwionym oddechem na plecach tych co czekają możemy rozpocząć swoją sesję. A czas ucieka. Na lądzie mamy 30 minut… I tak pędzimy w tym dzikim tłumie, próbujemy jeszcze między głowami zrobić fajne zdjęcie samotnej iglicy, wyrastającej z morza. Wokół plaży pełno straganów z pamiątkami w cenach x 3, a za rogiem bardzo ciekawa formacja skalna. Dopiero tu widzimy, że wyspa podzielona jest na dwie połowy i mniejsza zsunęła się, wbiła podstawą w ziemie i stoi tak oparta o swoja bardziej stabilną połówkę 😉 Obecnie punkt do robienia zdjęć pt.: podtrzymuje jedną ręka skałę.

W tym całym pośpiechu umyka gdzieś legenda o rybaku co ryby łowił i zawsze wracał z bogatymi połowami, aż tu jednego dnia nic. Rybak łowi i łowi i ani jednej rybki. Nagle zdało mu się, że coś wreszcie w sieciach jest. Ciągnie i ciągnie a tu mały gwóźdź. Wyrzucił go zirytowany i po raz kolejny zarzucił sieci. Po chwili znów jak czuje, że tym razem to napewno ryba. Wściekł się rybak wielce, gdy i tym razem znalazł w sieci tylko gwóźdź. Wziął swój nóż i z całej siły uderzył w gwóźdź, który pękł na dwie połowy. Jedna z nich wpadła do wody i tak powstała Ko Tapu. Tapu znaczy gwóźdź.

Koh Panyee

Koh Panyee – muzułmańska pływająca wioska. Kiedyś była to osada rybacka założona około 200 lat temu przez Toh Baboo i dwie inne rodziny pochodzące z Indonezji. Wyruszyli aby znaleźć nowe miejsce do życia. Zatrzymali się w pobliżu wyspy i widząc niesamowite ilości ryb postanowili tu zostać. Zgodnie z umową umieścili flagę wysoko na górze, aby inni mogli ich znaleźć. I to wydarzenie dało nazwę wyspie Koh Panyee znaczy wyspa flagi. Obecnie wyspę zamieszkuje ponad 1300 osób. Z rybołówstwa utrzymuje się tylko 40 % mieszkańców, resztę stanowi turystyka. Z ciekawostek podobno jest tam też 1 policjant. Ta wyspa jest tradycyjnym przystankiem na lunch. Plastikowe krzesełka, długie stoły, jedzenie takie sobie. Czasu tyci tyci, więc zjadamy szybko lunch i biegniemy by zobaczyć coś więcej niż wielki pomost z restauracją. Zobaczyć coś więcej jest trudno bo za restauracyjnym pomostem w nieskończoność ciągną się stragany z pamiątkami. Trochę komiczne było zestawienie Muzułmanek sprzedających Buddę. Stragany ciągną się w nieskończoność. Udało nam się dotrzeć do meczetu i już trzeba było wracać. Wyspa widziana od środka urzeka dużo mniej niż z perspektywy zatoki.

Małpy i Wat Tham

Na koniec czeka nas przejazd przez lasy namorzynowe. Jak zwykle wszystkie zwierzęta możliwe do zobaczenia schowały się głęboko przed moimi oczami. A jest ich całkiem pokaźne grono, przy odrobinie szczęścia można wypatrzyć jaszczurki i węże wodne. Ostatni przystanek to świątynia w skale z 15 metrowym posągiem leżącego Buddy i horda małp. Horda małp wie, że każdy wysiadający ma coś dobrego do jedzenia, a jak nie ma to zaraz kupi jakiś małpi przysmak. Do wyboru kukurydza lub orzeszki. Małpy są agresywne i złośliwe. Jak to małpy. Naprawdę trudno dokarmić jakąś małą rozkoszną małpeczkę, bo zaraz przybywa wielka stara małpa przegania maleństwo i sama zaczyna zajadać lub egzekwować danie jej kolejnego kęsa. Po użeraniu się z małpami szybki bieg do świątyni. Rzeczywiście jest warta odwiedzenia. Szkoda tylko, że wielu odwiedzających za punkt honoru postawiło sobie nabazgrać coś na jednej ze skał. Teraz stoi przed nią tablica: prosimy nie pisać po skale. Całość wygląda dość kuriozalnie.

Po całym dniu marzyłyśmy już tylko, aby kupić zimne Leo Beer i nie przegapić kolejnego pięknego zachodu Słońca ze zdecydowanie mniejsza liczbą osób przypadającą na 1 metr kwadratowy.

Phang Nga – Informacje praktyczne:

Jeśli zainteresował Cię temat Tajlandii zapraszam do innych tekstów o tym kraju.

Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka, komentując lub udostępniając znajomym.

Zapraszam Cię też do polubienia mojego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiają się zdjęcia z podróży. Nie chcesz przegapić nowych postów? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!

Exit mobile version