Site icon Okiem Maleny

Riung i Park Narodowy 17 wysp – Flores, Indonezja

riung, flores, indonezja, rajskie plaze park narodowy 17 wysp

Riung – urocze zadupie na końcu świata

Riung do mojego planu podróży trafił w ostatniej chwili. Przeczytałam gdzieś o wspaniałym parku 17 wysp, nietoperzach wielkich jak lisy i wspaniałych rafach. Była jeszcze jedna informacja – aby tam dotrzeć trzeba jechać kilka godzin przez dżunglę. W mojej głowie szybko ułożyły się najważniejsze punkty: daleko od szlaku – piękne morze – nieturystycznie. Jadę tam!! Czy było warto? Przeczytaj sam. Zabieram Cię na wycieczkę na uroczą wyspę Flores w Indonezji. Będzie przygodowo i praktycznie, zresztą w tym tonie będą chyba utrzymane wszystkie artykuły z Indonezji.

Jeśli chcesz poczuć klimat podróżowania po Flores komunikacją publiczną i przeżyć ze mną tę podróż to czytaj dalej, jeśli poszukujesz tylko praktycznych informacji to śmiało przeskakuj do punktu Park Narodowy 17 wysp na morzu Flores.

Droga do Riung czyli never ending story

Riung zaplanowałam jako drugi punkt na mojej indonezyjskiej liście zwiedzania. Dwa pełne dni wypoczynku w raju po 2 dniach podróży z Polski do Indonezji i wyprawie na wulkan Kelimutu w Moni.

Znalezienie informacji o komunikacji publicznej do Riung łatwe nie było. Miałam w głowie strzępy informacji, które mniej więcej układały się w jakiś plan. Wiedziałam, że muszę dostać się do Ende, potem być może do Badjawy (o wrażeniach z Badjawy oraz jej atrakcjach przeczytasz na blogu Hani Hiha.pl.) i stamtąd 4 godziny i będę. Moje wcześniejsze podróże po Azji wskazywały na to, że raczej miedzy głównymi punktami komunikacja powinna być dość sprawna, a turysta jest przekazywany trochę jak pakuneczek z punktu A do B. Nie wzięłam poprawki na to, że jest to Flores, wyspa, po której turyści naczęściej przemieszczają się samochodami z kierowcami oraz, że Riung nie jest na głównej trasie.

Podróż z Moni do Ende

Około 6 wyruszyłam z Moni do Ende. Siedziałam w ciasnym bemo (lokalny busik) uśmiechając się do współpasażerów. Po chwili zaczęłam uważnie nasłuchiwać. Czy ja słysze kury? Rozglądałam się i wreszcie – ha, słuch mnie nie myli, pod siedzeniem siedziało kilka kur. Droga była niesamowicie kręta. Ten, kto budował drogi na Flores postanowił chyba zrobić najbardziej kręte drogi świata. W ogóle nie rozumiem po co oni od czasu do czasu na krętej drodze ustawiają znaki uwaga ostry zakręt. Prościej byłoby postawić jeden znak: ostre zakręty przez następne 500 km. Jechaliśmy tak tymi zakretami, kurczaki gdakały, muzyka huczała, co chwila ktoś zapalał papierosa. Indonezyjskie papierosy palą się niesamowicie długo. Patrzycie z nadzieją, że to już końcówka, a okazuje się, że wypalono dopiero połowę. Wyjechałam z zapasem – droga miała zająć 1,5 godziny mimo, że ma zaledwie 48 km.

Ende i co dalej?

Na stację autobusową dotarłam o 8:10. Autobus do Riung odjechał 10 minut wcześniej. Daczego musiał być tak bezlitośnie punktualny? Wyobraź sobie, że lądujesz w miejscu, gdzie prawie nikt nie mówi po angielsku, Ty nie mówisz po indonezyjsku, autobusu nie ma. Wysiadasz z busa, przechwytuje Cię jedyna osoba mówiąca po angielsku, która każe Ci siadać na bambusowej ławce z zadaszeniem i siedzieć, i się nie ruszać, i czekać. Po czym … znika. Czekasz 10 minut, 15, 20.

Wreszcie widzisz jak na dłoni cały surrealizm sytuacji. Ktoś kazał mi siedzieć i ja siedze jak ciele. Na co ja w ogóle czekam? Biorę plecak i idę przed siebie. Patrzę na każdą osobę i mówię: Riung, Riung? Wszyscy kręcą głowami. Bardzo chcą pomóc, ale nie mogą. Znowu ktoś cudem mówi po angielsku.To jednak prawda, autobus odjechał, a następny będzie po 14.00. Jest 8:45. Moje marzenia o rajskiej plaży machają mi z oddali. Coś się u licha musi dać zrobić. Informacje zmieniają się jak w kalejdoskopie Wszyscy chcą pomóc, ale każdy mówi co innego : autobus będzie, autobusu nie będzie, będzie o 16.00, będzie jutro. Jedź do Badjawy, jedź do MBayi. Jedź z nami do domu, a jutro znajdziesz autobus.

Mam dość. Mogę tu siedzieć do 14.00 albo uwierzyć facetowi co znikł, że najlepiej jest jechać travel carem do MBayi. Tylko co to u licha jest travel car? Wrabia mnie? Porwą, okradną i wyrzucą w dżungli? Chcę do domu! Moi anglojęzyczni znajomi odjeżdzają busem, znowu jestem sama. Wszyscy przyglądają mi się ze smutkiem, to ta co chce do Riung. W oddali widzę powracającego Mister Travel Car. Ryzyk fizyk. Nie będę tu siedzieć 5 godzin bezczynnie, na kierowcę nie mam. W końcu ktoś mi coś wspominał przed chwilą o travel carach. Co z moim transportem? Czekaj, czekaj, już jedzie.

10 minut później podjeżdża auto typu VAN. Wsiadam do środka. Jedziemy. Ja i 4 facetów. Myślę sobie: Krychowska czasem jesteś kretynką. 50 metrów dalej auto się zatrzymuje i stoi. Zastanawiam się czy jakby mnie porwali to by tak stali. Widzę jak wszyscy na poboczu przygladają mi się uważnie. Może wiedzą coś czego ja nie wiem? Po 20 minutach ruszamy. Kierowca blokuje drzwi. Droga pnie się w górę. Samochód mknie po zakrętach. Jest mi niedobrze, jestem śpiąca, jest mi coraz bardziej wszystko jedno, zastanawiam się co zrobię jak mnie porwali. Po godzinie samochód się zatrzymuje, a pierwszy pasażer wysiada i płaci, a więc to nie porwanie. Niby wiedziałam od początku, ale dopiero w tym momencie odetchnęłam z ulgą. Po kilku godzinach dojeżdzamy do MBayi.

MBay

Kierowca wysadza mnie na wielkim dworcu autobusowym. Zostaję sama. Mówię głośno Riung, rozglądając się lekko bezradnie. Podbiega chłopak kiwa głową, ponawia Riung, bierze mój bagaż i niesie do oddalonego bemo. Idę szczęśliwa, że oto jestem coraz bliżej rajskich plaży. W końcu z MBayi do Riung jest około 30 km. Siadam na progu Bemo i piję wode. Rozglądam się wokół. Kierowca znikł. Minęło 5 minut, 10, 20, pół godziny. Biorę plecak i zaczynam go szukać. Pytam kiedy ruszamy, oświadcza mi z radosną miną, że rusza o 15.00. Jest około 13.00.

Siadam zrezygnowana na kafelkowej ławce i czekam. Niesamowite jak doskonale wiecie kiedy Was ktoś obgaduje. Wcale nie trzeba znać języka. Zjawia się samozwańczy rycerz na białym skuterze. Proponuje, że mnie zawiezie na skuterze, tłumaczę mu, że mam 2 plecaki i to nie jest dobry pomysł. Nie daje za wygraną. Zaczyna mnie uczyć bahasa Indonesia. Budzę coraz większe zainteresowanie. Czas ciągnie się jak flaki z olejem.

Po całej wieczności podjeżdża moje bemo. Wsiadam uradowana. Wrzucam plecak na wielkie kanistry benzyny, sama wsuwam się na ławkę za nimi i znowu powraca wizja rajskich plaż. W końcu to 30 km. Ruszamy. Zrobiliśmy koło po mieście i 10 minut później znowu ujrzałam znajomą stację autobusową. Pomyślałam, że to jakiś kiepski żart, jakiś film niskobudżetowy, to nie może dziać się naprawdę. Stoimy. Ruszamy, zrobiliśmy kółko i zajechaliśmy na stację od 2 strony, tym razem jednak przejechaliśmy i zatrzymaliśmy się pod pogotowiem. Na dach załadowano skrzynie z czymś. Ruszyliśmy. Jeszcze chwila i będę. Wreszcie. W końcu to 30 km.

Po drodze rozwieźliśmy połowie wybrzeża zakupy i benzynę. Pasażerowie zmieniali się, zakupy ubywaly, kanistry powoli ubywały, a godziny mijały, 16, 17. O 17 mój kierowca próbował sie mnie pozbyć, bo już chyba wszystko rozwiózł a tylko ja jechałam do Riung, więc kierowcy skuterów próbowali mnie przechwycić. Wyobraź sobie, jesteś w dżungli Twój bus zatrzymuje się koło innego. Kierowca lustruje Was góra i dół. Zza kierowcy wyłaniają się 3 inne głowy. Odjeżdżasz, chwilę potem, Twój bus zatrzymuje motocyklista., który mówi mi, że mnie zawiezie na motorze na Riung. Chyba tylko ekstremalne zmęczenie pozwalało mi te wszystkie sytuacje traktować z kamienną twarzą i z totalnym spokojem. Stanowczo odmówiłam eskapad na motorze. Ruszyliśmy.

Riung – to nie była miłość od pierwszego wejrzenia

Gdy dotarliśmy do Riung zaczynał się zmierzch. Mój hotel jest tuż nad brzegiem morza. Może i jest późno, jestem wykończona, podróżuje 12 godzin, ale teraz będę miała hotelik nad brzegiem morza i wiesz no raj będzie. Szukamy. Nie ma. Pytamy, nikt o takim miejscu nie slyszał. Mapa pokazuje mi jedno, informatorzy mówią drugie. Zatrzymujemy sie jakieś 2 km od wybrzeża. Tabliczka mówi Riung guesthouse, a ja siedzę w bemo i mówię im, że to pomyłka, że to nie mój hotel. Podchodzi wlaściciel, nawet jemu zaczynam mowić, że to nie mój nocleg.

Chce mi się wyć. Ze zmęczenia, ze złości i z rozczarowania. Moje pierwsze myśli w Riung? Psy dupami szczekają, zadupie zadupia. Brzydkie zadupie. Co ja mądrego wymyśliłam, Czy ja nie mogę jak normalny człowiek pojechać do hotelu z basenem? Biorę plecak i idę bezradnie do pokoju, właściciel trajkocze, że miło mnie widzieć, że wita, a ja pytam czemu źle oznaczył lokalizacje? Właściciel pokazuje pokój, ogród – myślę w sumie to ładnie tu. Tłumaczę sobie, że jestem zmęczona i głodna, i że dam temu miejscu szanse. Z wysiłkiem uśmiecham się do Właściciela czyli do Paula i pytam gdzie mogę coś zjeść i czy tu jest może kantor. Nie ma kantoru, są bankomaty, a jedzenie jest tam na końcu drogi.

Idę zrezygnowana. Jest ciemno, nie czuję się pewnie, dopiero przyzwyczajam się do Indonezji. Dziwnie się czuję na tym pustkowiu, jedyny turysta na ulicy. Znajduję bank i czuję się uratowana finansowo. Karta nie działa w bankomacie. To samo co w Moni. dobrze, że obok jest bank. Wchodzę i z uśmiechem pytam się, gdzie mogę wymienić pieniądze. Pan z czarującym uśmiechem odpowiada, że w MBayi. Mam ochotę wybuchnąć. Pytam się powoli czy aby to nie bank? I dlaczego tu nie mogę? Pan ze stoickim spokojem odpowiada, że to bank, ale bank z wymianą jest w MBayi i tam muszę jechać, po czym zamyka drzwi i odjeżdża.

Przeliczam moje fundusze w głowie. Jest źle, ale przecież napewno ktoś będzie chciał dolary. Idę wydać ostatnie pieniądze na jedzenie. I na piwo. Kupię sobie piwo na wieczór. Jeden sklep, drugi, trzeci – piwa brak. Niby katolicka wyspa, ale sklepy akurat prowadzą muzułmanie. Zaczynam w duchu chichotać jak wariat. Wszystko dziś postanawia ze mnie kpić. Wchodzę do restauracji, zamawiam piwo i kalmary. Za plecami czai się noc, zastanawiam sie jak będę wracała w tych ciemnościach. A coś mi w głowie szepce – jeszcze będziesz to miejsce wspominała najlepiej, nie krytykuj, nie zarzekaj się.

Wracam w ciemnościach, mijają mnie ludzie na skuterach, wszyscy machają, uśmiechają się, znika gdzieś napięcie, znika niezadowolenie. Docieram do hotelu. Siadam na wielkiej bambusowej platformie koło Paula i pytam jak tam z wycieczką do parku 17 wysp. Po chwili zjawia się kapitan. Mam z nim pojechać wymienić pieniądze gdzieś, do jakiegoś tajemniczego miejsca. Wsiadam na skuter, jest noc, jadę gdzieś z kimś. Zaczyna mi się to wszystko bardzo podobać. Docieramy do hotelu, którego menadżerem jest Polak, a może właścicielem – nie pamietam. Zjawia się z pięć Indonezyjek, wszystkie uśmiechnięte, każda mówi coś po polsku. Z tym cudnym uśmiechem podają kurs wymiany, który jest conajmniej nieprzyzwoity. Uśmiechamy się do siebie, ja myślę sobie o wy małpy, a one wiedzą ze nie ma żadnego pola manewru. Wymieniam pieniądze po zbrodniczym kursie, zapraszają mnie na jutro na kolacje. Jakoś nie mam ochoty. Mimo wszystko coraz bardziej mi się to wszystko podoba.

Park Narodowy 17 wysp na morzu Flores

Park Narodowy 17 Wysp tak naprawdę obejmuje znacznie więcej niż 17 wysp. Jest wart odwiedzenia z kilku powodów. Po pierwsze jest tam bardzo ładna rafa koralowa, która jest mega kolorowa i można zobaczyć naprawdę dużo gatunków koralowców oraz pełno kolorowych cudnych rybek. Dodatkowo jedną z atrakcji tego miejsca są ogromne nietoperze, które żywią się owocami i są wielkości lisów. Nietoperze podobno gustują w owocach mango i z tego powodu ich mięso jest niezwykle zdrowe oraz smaczne. Nie wiem, nie próbowałam, zresztą z mięsem mi raczej nie po drodze, za to wiem, że naprawdę robią wrażenie. Wyglądają jak jakieś prehistoryczne stworzenia. A jak wygląda wycieczka?

Nietoperze muszą latać

Około 8.00 wsiadam na skuter i mknę z kapitanem do portu. Już po drodze dowiaduję się, że mój kapitan nie będzie moim kapitanem, będzie nim jego brat. Wszystko fajnie, tylko niestety jego brat po angielsku znał trzy słowa na krzyż. Ale nic to. Płyniemy.

Pierwszy przystanek wyspa nietoperzy. Wyglądają niesamowicie. Wiszą sobie na drzewach mangrowców. Podpływamy. Nim się spostrzegłam brat kapitana staje na dziobie, krzyczy na nietoperze i wymachuje ogromnym kijem. Zrywają się wyrwane ze snu. Czuję się zażenowana, probuję jakoś to przerwać, ale jak skoro on nie zna angielskiego? On huczy, ja stoję z aparatem i nie chce mi się robić zdjęć. Probuję mu pokazać, że jest ok, że ja nie chce aby latały, chcę je zobaczyć w takim stanie jak są. Wiszące, śpiące, niemrawe.

Notuje w głowie, aby po powrocie wytłumaczyć jego bratu, że to naprawdę nie dobre, aby straszyć nietoperze. Siedzę i zastanawiam się dlaczego zawsze ludzie muszą tak ingerować, w końcu sami tego nie wymyślili, ktoś musiał im pokazać, ze właśnie wtedy ludzie będą zadowoleni. Nietoperze śpią? To trzeba je obudzić. Smutne. Nawet tam gdzie turystyka jeszcze nie rozgościła się na dobre, to jej najgorsze twarze już dotarły. Co będzie jeśli tych wycieczek będzie 500 dziennie? Gdzie ukryją się nietoperze? Czy znikną? Oby zmienili podejście.

Indonezyjski raj

Potem było już cudnie. Miejsca do snurkowania są wspaniałe. Pierwszy raz widziałam żywą rafę koralową. Miała tyle barw, rozmaitych kształtów. Korale, rybki, rozgwiazdy, śmieszne kolorowe iksy leżące na dnie morza. Oczywiście byłam na to przygotowana – kupiłam specjalnie kamerkę – niestety ta postanowiła okazać się wadliwa, więc niestety nie pokażę Ci ani pół zdjęcia 🙁 Nic nie wyszło. Nic, a nic. Nie mogłam oderwać oczu od tych cudnych kształtów, czasem zawisałam bez ruchu nad koralowcem i obserwowałam jak się porusza.

Kolejne punkty to dwie wysepki i plażowanie, spacerowanie, włażenie na punkty widokowe i przewspaniały lunch pieczony na ruszcie. Ryba, ryż i bakłażany. Na Flores kochają bakłażany. Ja również je uwielbiam.

Wycieczka poza epizodem z nietoperami była fantastyczna. Puste, niebiańskie plaże, gdzie oprócz mnie było jeszcze może z pięć osób. Koniecznie pospaceruj po tych plażach – można natrafić na wspaniałe okazy muszli. Tak mi było żal, że nie mogę ich wziąć z sobą. Były wspaniałe, wielkie o różnych kształtach i kolorach. Ale brodząc po skałach patrz uważnie pod nogi – czyhają tam wielkie jeżowce, tak wielkie, że te chorwackie wydają się ich małymi kuzynami, a w mule pozostałym po odpływie kryją się leniwe rozgwiazdy.

Warto też wdrapać się na punkt widokowy, z którego rozpościera się wspaniały widok na park narodowy.

Indonezyjskie słońce – czyli wystarczy chwila nieuwagi

A na koniec jedna cenna rada. snurkowanie na Filipinach nauczyło mnie, że ze słońcem nie ma żartów. Tak spalonych pleców jak wtedy nigdy nie miałam. Tym razem nauczona doświadczeniem kupiłam 2 koszulki do snurkowania. Dbałam też o to aby nacierać się kremem, nie wylegiwać się na słońcu zbyt długo. Byłam niesłychanie dumna jak tym razem odpowiedzialnie podeszłam do tematu słońce – jak nie ja, normalnie perfekcyjnie aż tu nagle ktoś zawołał do mnie: Ale masz czerwony tyłek, zakryj go. Nigdy przenigdy nie miałam tak poparzonego tyłka. Nie wiem kiedy, bo snurkowałam w szortach. Chyba to podglądanie rozgwiazd i buszowanie w muszlach dało się we znaki. Bolało przez kilka dni, skóra schodziła ze mnie jak z węża, a nawet po raz pierwszy w życiu dostałam bąbli z osoczem. Tak, że pamiętajcie: koszulki na plecy, chusty na tyłek 😉

Atrakcje Riung – czyli co poza 17 wyspami?

A co pozostaje w Riung oprócz wycieczki na rajskie 17 wysp? Szczerze mówiąc niewiele i bardzo wiele. Po pierwsze słodkie nic nierobienie, po drugie szwendanie się po zakamarkach wsi, którą można obejść w niespełna godzinę. Riung to naprawdę malutka miejscowość z jedną główną ulicą (główną czyli szerszą, ale bez świateł, asfaltu i innych luksusów) i tyle. Można wynająć skuter i poszwendać się po okolicy – miej tylko na uwadze, ze drogi tu są w naprawdę w opłakanym stanie i jeśli dobrze nie jeździsz na skuterze to lepiej tego nie robić, bo oprócz oswajania się ze skuterem, ruchem lewostronnym będziesz musiał dodatkowo mieć wyczulone wszystkie zmysły na zmieniającą się nawierzchnię, dziury i kierowców wyskakujących zza zakrętu. Nie jest to dobre miejsce do rozpoczynania przygody ze skuterem. Zdecydowanie polecam wynajęcie kierowcy z motocyklem i przemierzanie okolicy jako pasażer. A gdzie z takim kierowca pomknąć?

plaża Watulajar

Najpierw na zachód w kierunku plaży Watulajar. Plaża położona jest około 30 minut drogi od Riungu. Jeśli podróżujesz sama możesz się na niej poczuć niepewnie. Oprócz mnie nie było tam ani jednego turysty. Właściwie to oprócz jednego rybaka i 4 młodych chłopaków nie było nikogo. Dobrze, że Paul stwierdził, że razem ze mną ma jechać jego kuzynka i jej koleżanka. Na tej plaży też wybrałam opcję kąpieli po indonezyjsku – czyli w ciuchach – wyjątkowo głupio czułabym się w europejskim bikini – szorty i koszulka były lepsza opcją.

punkt widokowy Watu Mitong Riung

Z Watu Mitong rozpościera się piękny widok na pobliskie wyspy oraz linie wybrzeża. Droga, która prowadzi do niego jest jak to na Flores – koszmarna 😉 Trochę szutrowa, trochę stroma. Warto odwiedzić to miejsce o złotej godzinie. Zachód Słońca widziany z Watu Mitong musi być piękny, ja jednak opuściłam je jeszcze przed zachodem, żeby nie wracać po nocy ta drogą.

Dolce far niente

Riung jest doskonałym miejscem, aby odciąć się od zgiełku i po prostu odpocząć nie robiąc nic. Jeśli szukacie miejsca, gdzie będzie cisza spokój i mało rozrywek jesteście w domu. To idealne miejsce, aby nastawić się na rozmowy z mieszkańcami, a w każdym razie z tą częścią co mówi po angielsku, na snucie się bez celu piaskowymi uliczkami, albo zaszycie z książką w kącie.

Najlepszy nocleg w Riung

No a jeśli szukasz miejsca, w którym dobrze zaszyć się z książką to polecam absolutnie z całego serca gueshouse prowadzony przez Paula. Polecam go z wielu powodów.

Po pierwsze jest tam czysto i cudnie. Pokoje są przestronne, czyste, mają klimatyzację. Każdy pokój ma tarasik i krzesełka. Taras wychodzi na miły ogród odgrodzony od kolorytu Riungu bambusowym płotem. Do dyspozycji gości jest kawa, herbata i woda. Na sniadanie serowane są pyszne nalesniki z mango i papają. Jedyny mankament to brak ciepłej wody – choć przy tych temperaturach to tak średnio to przeszkadza.

Kolejna kwestia to gościnność Paula. Paul jest jak dobry duch. Do rany przyłóż, pomoże wszystko zorganizować, a dodatków będzie się Wami opiekował przez cały pobyt w Indonezji. Zdażyło mi się kilka razy do niego dzwonić, aby wspomógł indonezyjskim i ponegocjował za mnie ceny transportu 😉 Paul swoich gości traktuje jak rodzinę. Także łapcie link i rezerwujcie 🙂 Riung Guesthouse. I tym razem nie dodam mapki z innymi miejscami, bo jeśli do Riung to tylko do Paula. 🙂 I pozdrów go na miejscu ode mnie 🙂

Gdzie zjeść w Riung?

Mimo, że Riung nie jest wielką miejscowością jest tam dość dużo knajpek. Ja polecam szczególnie Pato Resto. Zdecydowanie tam jadłam najlepsze jedzenie w Riungu – nie wliczając lunchu podczas wycieczki, bo to była bajka.

Riung, Flores – informacje praktyczne:

I jak ? Masz ochotę odwiedzić Riung, czy wolisz jednak kurorty bardziej w centrum świata? Daj znac w komentarzu 🙂 Jeśli spodobał Ci się tekst nie zapomnij go udostępnić znajomym. Zapraszam Cię też do polubienia malenowego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić nowych postów? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!

Exit mobile version