Chciałam dać trochę oddechu od Filipin, ale że od trzech dni siedzę uziemiona w domu z powodu małego wypadku, to nastrój trochę wisielczy i w sam raz na opisanie mrocznego miejsca jakim jest Sagada. O moim wypadku krótko – spędziłam trzy wspaniałe dni w szkółce windsurfingu. Kilka lekcji dziennie, nawet okazało się, że łapię w miarę szybko, zapowiadało się na to, że od teraz każdą wolną chwilę będę spędzała na spocie. Niestety w niedziele popołudniu gdy wyciągałam deskę z wody szkło rozcięło mi palec u nogi. Teraz siedzę w domu ze zszytym palcem i oczom nie wierzę, że taka mała część ciała może człowieka całkowicie uziemić.
W drodze do Sagady
Do Sagady jechaliśmy z Batadu jepneeyami. Najpierw poranna wspinaczka z rajskiego Batadu do miejsca, gdzie jest początek drogi – ok 30 min marszu pod górę z plecakami w porannym, mocnym słońcu. Potem podróż do Banaue, skąd dostaliśmy się jeepneyem do Bontoc, a dalej już do Sagady. Oczywiście przesiadka w Bontoc była drobną niespodzianką, bo kierowca ochoczo kiwał głową na hasło Sagada. Trasa jest malownicza. Wokół góry, przełęcze, pola ryżowe, małe wioski, no i te kolory mijanych po drodze jeepneyów.
Uwaga tajfun
Cały pobyt w Sagadzie był pod znakiem depczącego nam po piętach super tajfunu. W miarę jak zbliżaliśmy się do Sagady robiło się coraz bardziej mgliście i chłodno. Sagada przywitała nas deszczem i w sumie ten deszcz w różnym nasileniu towarzyszył nam już przez cały pobyt. Tajfun przeszedł bokiem.
W tym mistycznym i trochę mrocznym miejscu spędziłam pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, które szczerze mówiąc przeszły tu zupełnie niezauważenie. Za to towarzysząca miejscu mglista aura z powodzeniem utrudniła jakikolwiek kontakt ze światem – internet przestał istnieć. It’s so cloudy – no wifi.
Echo Valley
Sagada leży na wysokości ponad 1500 m n.p.m. Znana jest przede wszystkim z wiszących trumien – tradycyjnego sposobu pochówku polegającego na przytwierdzaniu trumien do skalnej półki lub umieszczaniem ich w skalnych grotach, a także w licznych w tym terenie jaskiniach. Im wyżej tym bliżej Boga. Nie jest to jedyne miejsce na ziemi gdzie spotkamy taki sposób pochówku – pojawił się on jeszcze Chinach i na indonezyjskiej wyspie Celebes.
Spacerując w okolicach Sagady trzeba bacznie wpatrywać się w skalne otwory i ściany, bo w wielu miejscach można zauważyć trumny. Najbardziej znanym punktem widokowym jest Echo Valley Hanging Coffins. Zdjęcia trumien z Echo przytwierdzonych do skał można spotkać w większości publikacji o Sagadzie. Deszczowa pogoda sprawiła, że droga do Echo Valley była ekstremalnie śliska. Nasz przewodnik pokonywał ją zręcznie, bez większego trudu w japonkach, a my ratowaliśmy się przed upadkiem w gliniaste błoto podtrzymując się wszelkich traw, gałęzi, skał, lądując na drzewach. Nasza wycieczka obejmowała Echo Valley, przejście przez plantacje kawy (czyli wejście przez ogrodzenie i wyjście pomiędzy drutem kolczastym), podziemną rzekę i przejście do naturalnego basenu u podnóży wodospadu Bokong. Przy wejściu do Podziemnej rzeki było wiele ułożonych kamiennych stosów. Podobno związku z buddyzmem nie mają żadnego, a układane tu są po prostu dla zabawy. W jaskini roi się od nietoperzy. Robią wiele hałasu i niestety smrodu również.
Boso przez jaskinię
Przed wyjazdem z Sagady postanowiłam jeszcze zwiedzić jedną jaskinię. Wiedziałam, że czasu za dużo nie mam, po wczorajszej próbie odwiedzenia muzeum zwątpiłam też chwilowo w komunikacje z Filipińczykami. Chciałam odwiedzić muzeum. Wisi sobie tabliczka „open” podchodzę pytam co tam ciekawego jest, ile kosztuje wstęp. Rozmawiam miło z Panią przed wejściem, w momencie jak wyjęłam pieniądze, aby zapłacić za wejście, Pani przekręciła tabliczkę „closed” i stwierdziła, że nieczynne. W każdym razie postanowiłam dla bezpieczeństwa wybrać najmniejsza jaskinię. Dość dużo czasu zajęło mi znalezienie przewodnika – nikomu nie chciało się ruszać na najtańszą wędrówkę. W reszcie jest! Sukces i nadal mam 3 pełne godziny. Po drodze przewodnik zaczął mnie usilnie namawiać na trasę ciekawszą – cave connection. W sumie to nie mam pojęcia dlaczego mając 3 godziny zgodziłam się na trasę, której rekomendowany czas przejścia zajmuje 4/5 godzin, ale przewodnik zdawał się na tyle racjonalny, że uwierzyłam w jego zapewnienia, że przejdziemy ją w 1,5 godziny. Za przewodnikiem Lonely Planet – wielu turystów ginie w Sagadzie w jaskiniach. Uwaga ta jednak dotyczyła przecież turystów eksplorujących jaskinie na własną rękę, a tu ot po prostu turystyczna trasa. Do jaskini wchodzi się z lampką oliwną i to jedyne źródło światła. Przy wejściu do jaskini witają nas 300 letnie trumny. Potem zastanawiałam się czy nie dołączę do tych nieboraków. Co jest ważne? Aby mieć przewodnika słusznego wzrostu i dużej siły, szczególnie jak macie ponad 170 😉 Mój przewodnik był perfekcyjny i pod względem uspokajania mnie i pod względem służenia za schody, wyciągarkę itd. Dla kolorytu sytuacji dodam jeszcze, że jaskinię pokonałam na bosaka, bo miałam tak spocone z nerwów stopy, ze nie były w stanie współpracować z butami. Pierwsze zejście – jakaś wąska dziura. Uśmiechnęłam się i pomyślałam, a jednak będzie trochę adrenaliny, jest dobrze. Druga dziura, zaglądam, a tam dwa metry w dół. Przewodnik uśmiecha się i mówi, że pokaże jak zejść. Pytam czy to jakiś żart. Siedzę zaparta o skały i liczę do 3 – raz, dwa, trzy i schodzę i od nowa, raz – dwa – trzy .. jeszcze raz i idę. Potem pomyślałam – to na pewno ostatnia taka niespodzianka. Po pokonaniu pierwszej dziury jedno było pewne – odwrotu nie ma. Nie ma odwrotu, nie ma kapitulacji. Pytanie mojego przewodnika: a umiesz schodzić po linie? Z mojej miny wyczytał, że nie, a ja z jego, że to nie żart. Schodzenie po linie okazało się, nie tak straszne jak je malują, potem przy kolejnych przejściach patrzyłam błagalnie: a lina??? Gdy myślałam, że pokonałam już wszystkie możliwe kategorie przeszkód okazało się, że czeka mnie tego dnia jeszcze wchodzenie po linie. „Tylko pamiętaj, co by się nie działo, nie puszczaj liny!” Nie mam takiego zamiaru pomyślałam widząc przepaść za mną. Szczerze mówiąc to piękno tej jaskini zostało zdecydowanie przyćmione zastrzykiem adrenaliny jaki dostałam. Wyjście jest mało przyjemne, bo brodzi się w kupach nietoperzy, ma się je wszędzie na rękach, nogach. Fuj. Za to kupa nietoperza dźwignią handlu – nieopodal wyjścia można kupić wodę i się umyć.
I tak oto odbyłam moją pierwszą wspinaczkę po jaskini na bosaka, bez kasku, asekuracji, polegając tylko na moim filipińskim przewodniku i to niesamowite jaka więź może się wykształcić w tak krótkim czasie gdy wiesz, że to jest jedyna osoba, od której zależy twoje przetrwanie.
A teraz jak pomyślę o moim szytym palcu i wyprawie po skalach to dziękuję Bogu, że tam mi się nic nie stało.
W rezultacie Sagadę udało nam się opuścić nie o 10.00, a około 14.30, gdy szczęśliwie zmieściliśmy się do autobusu. Droga powrotna upłynęła na słuchaniu rockowych ballad, bo jakże by inaczej i obserwowaniu pięknego zachodu Słońca. Jeszcze tylko przesiadka w Baguio, policyjne psy obwąchujące każdy plecak w poczekalni i nad ranem byliśmy w głośnej Manili.