Site icon Okiem Maleny

Annapurna Base Camp – treking w Himalajach

Annapurna Base Camp – mój pierwszy treking w Himalajach

Annapurna Base Camp – czyli spełnienie jednego z ważniejszych punktów z mojej, nadal nie spisanej, bucket list. W dzisiejszym poście zabiorę Was na 10 dniowy treking. Post będzie dzielony pomiędzy informacje czysto praktyczne takie jak: podsumowanie kosztów, opis tras dzień po dniu, pokazanie Wam miejsc noclegowych i posiłków, oraz emocje i przemyślenia jakie towarzyszyły mi podczas trekingu.

Gotowi na podróż? No to wyruszamy 🙂 Każdy punkt to jeden dzień, a na samym końcu sprawozdanie finansowe 😉 i inne praktyczne info.

Jeśli interesują Cię tylko treści czysto praktyczne przeskocz od razu na koniec.

treking w Nepalu w drodze do MBC

Pokhara i pierwsze spotkanie z przewodnikiem

Po blisko 8 godzinach w autobusie, około 15:00, docieram do Pokhary. Jestem cała podekscytowana, przed chwilą widziałam pierwsze himalajskie szczyty, które wzbijały się ponad chmurami. Odbieram plecak rozglądam się po dworcu poszukując mojego przewodnika. No jak nic nie ma go. Nagle słyszę swoje imię za plecami. Mój przewodnik za nic w świecie nie przypomina mojego przewodnika. Cóż Amore pominął drobny szczegół, że to nie on pójdzie ze mną tylko jego kolega, który wdzięcznie przedstawia się jako Amore. Witamy w Nepalu.

Pokhara, Phewa Lake

Amore II przyjechał po mnie na motorze. Żegnam się w duchu ze światem, powtarzam sobie w myślach, że jak przeżyłam jazdę w Birmie z 2 plecakami na motorze, to przeżyję i tu.

Gdy docieramy do hotelu czas na omówienie szczegółów jak się dostać do startu trekingu. Oczywiście zabawa zaczyna się od nowa – możemy wynająć taksówkę do Tikhedhunga – koszt około 100 dolarów. W duchu się uspakajam i powtarzam sobie – bądź stanowcza i się nie denerwuj. Po długiej rozmowie, próbie zrozumienia akcentu Amore II (bajkel, bajkel – mamy na rowerze tam jechać? potem przypominam sobie słówko vehicle) i pięćdzesiątym wytłumaczeniu mojemu przewodnikowi, że nie będziemy jeździli taksówkami, nie mam pieniędzy, a Poland, to nie Holand ustalamy, że albo znajdzie najbardziej lokalny bus z lokalnych i nim dostaniemy się do Tikhedhunga, albo wyruszymy na piechotę z Pokhary.

Żegnamy się. Mój przewodnik napewno ma mnie za wariatkę. Mam wolne do 8:00 rano dnia następnego. Czas na pierwszy rzut oka na Pokhare i przepakowanie plecaków. Jeden zostaje w hotelu, drugi idzie ze mną.

Pokhara – Ulleri (2100) – dzień pierwszy i pierwsze niespodzianki

Godzina 7:40. Jestem spakowana i po śniadaniu. Gotowa na treking. Sekundę później słyszę pukanie drzwi. Jest i Amore. Tylko co u licha on robi 20 minut przed czasem? Amore wchodzi do pokoju z plecakiem i z marszu zaczyna wyjaśnienia, że dziś jest pogrzeb syna jego przyjaciela, który zmarł w katastrofie samolotu, która była w zeszły poniedziałek w Kathmandu i bardzo chciałby być. I albo możemy wyruszyć jutro, albo o 12, ale wtedy będziemy musieli wziąć dżipa z Tikhedhunga do Ulleri. Miesza się we mnie bezsilność, empatia i zniecierpliwienie moim nepalskim przewodnikiem. Uśmiecham się i mówię, że rozumiem i oczywiście poczekam do 12:00.

Godzina 12:00. Zastanawiam się w duchu co tym razem przyniesie mi mój przewodnik. Obyło sie bez niespodzianek i szczęśliwie wyruszyliśmy. Autobus był rzeczywiście najbardziej lokalny z lokalnych. Usiadłam sobie z tyłu. Droga zaczynała być paskudna. Czasami na drodze mijaliśmy ciężarówki, które niestety nie sprostały wymaganiom trasy. Swoją drogą nepalskie ciężarówki są prześlicznie malowane.

Koło 14:00 docieramy do Tikhedhunga. Czekamy chwilę na dżipa i jedziemy dalej do Ulleri. Drogę dżipem można opisać parafrazując Rilkiego: I przerażenie mnie zachwycało i zachwyt przerażał. Siedziałam koło kierowcy. Miałam piękny widok na przepaście wokół nas i drogę, a może raczej bezdroże, które za drogę się podawało. Kierowca co kilka chwil pytał czy już się boję, czy jeszcze nie. Najgorsze były te fragmenty, gdy musieliśmy podjechać rozpędzeni pod górę, a tam na wierzchołku nie było widać dalszej trasy. Przed takimi podjazdami dżip zwalniał, kierowca zmieniał bieg i startowaliśmy z kopyta. Auto wyło, trzeszczało i wspinało się w górę – a dalszej drogi jak nie widać, tak nie widać. Ku mojemu zdziwieniu cali i zdrowi dojechaliśmy koło 16:00 do Ulleri.

Nepal, Ulleri

Za dużo tego dnia się nie nachodziłam, bo za jakąś godzinę dotarliśmy do naszego noclegu. Po godzinnym marszu po schodach byłam skonana, wykończona i przerażona. Po głowie kołatała mi jedna myśl. Jeśli ja po godzinie ledwo żyję, to co będzie dalej?

Dziś gdy skończyliśmy treking o 17:00 nagle ogarnęła mnie panika. Jak to już koniec? Co ja będę robić? Zadumałam się nad tą myślą. To takie zderzenie człowieka zachodu z miejscem gdzie jest jeden dom i na tym koniec.

Ulleri (2100) – Ghorepani (2800) – dzień drugi

Pierwsza noc była koszmarna. Obudziłam się po 2 i nie mogłam zasnąć do 4. Miałam kłopoty z oddychaniem.

Wyruszyliśmy w dalszą drogę po 8:00 rano. Droga nie była trudna, ku mojemu zdziwieniu nie padłam pod plecakiem po pierwszej godzinie. Potem nauczyłam się, że właśnie ta pierwsza godzina jest najgorsza, potem organizm zaczyna funkcjonować jak maszyna. Wchodzi się w tryby marszu i pnie raz górę, raz w dół. Aż do celu.

Nepal, Ulleri

Na wzgórzach widać było pierwsze rododendrony. Kwitły. Miałam ochotę odtańczyć taniec radości. Moje marzenie o himalajskich wzgórzach w różowych kwiatach zostało spełnione. Na drzewach w lesie pięła się passiflora (a mi w ogródku padła). Zaobserwowałam też drzewa, które chyba były magnoliami, tylko o wiele wyższe i większe. Piękne.

Do Ghorepani docieramy po 14:00. Zatrzymujemy się w Ghorepani Deurali – czyli ciut wyżej i spokojniej. Trasa z Ulleri do Ghorepani nie jest trudna – jednak już tu poznaje się bohatera nr 1 himalajskich szlaków czyli schody. Byłam pewna, że po przejściu całej trasy będę miała koszmary, w których te schody będą mnie goniły.

Jak upływa dzień na takim trekingu? W dzień idziesz zdychając od czasu do czasu, potem docierasz do celu i ledwo żyjesz. Robisz kilka zdjęć, z dużym wisiłkiem napiszesz kilka słów i robisz się piekielnie zmęczona. No i oczywiście w przerwach między zdychaniem widoki zapierają dech.

Niesamowity jest spokój, który tu panuje. Takie wyciszenie. Słychać dzwonki osiołków, które przechodzą, szum rzeki, śpiew ptaków. Można kompletnie się wyłączyć. Ładne jest brzmienie nepalskiej mowy.

w drodze do Ghorepani

Ghorepani

Poon Hill (3200) – dzień trzeci, świt

wyprawa na Poon Hill

Na wzgórze Poon Hill wychodzi się przed świtem. Trasa zajmuje około godzinę, więc trzeba sprawdzić, o której jest wschód słońca. Wyruszyliśmy przed 5 rano. Na pobudkę i śniadanie poleca się 400 metrów w górę po schodach. A w nagrodę jedna z najwspanialszych panoram Himalajów. Z Poon Hill widać wiele szczytów. Pięknie prezentuje się masyw Annapurny, w oddali widać Fish Tail – czyli Rybi ogon.

Poon Hill, Fish Tail

Jednak mnie urzekła Dhaulagiri – Biała Góra. Gdy stałam na wzgórzu Poon Hill nie mogłam oderwać od niej wzroku. Kurtuazyjnie zrobiłam kilka ujęć masywowi Annapurny w końcu to do niego zmierzałam, ale to Dhaulagiri wywarła na mnie największe wrażenie.
Jest to siódmy ośmiotysięcznik. Liczy 8167 metrów. Została zdobyta w 13 maja 1960 roku, a w styczniu 1985 roku miało miejsce pierwsze zimowe wejście – oczywiście polskiej ekipy. W wyprawie brał udział Kukuczka i Czok.

Dhaulagiri, Nepal, widok z Poon Hill

Dhaulagiri, Nepal, widok z Poon Hill

Dhaulagiri, Nepal, widok z Poon Hill

Dhaulagiri, Nepal, widok z Poon Hill

Wstęp na Poon Hill jest płatny – kosztuje 50 rupii nepalskich. Na szczycie można napić się pysznej herbaty imbirowej z miodem.

Ghorepani (2800) – Chuile  (ok. 2600) – dzień trzeci, droga

Dhaulagiri

Po rzucie oka na mapę uśmiechnęłam się na myśl o miłym dniu, w czasie którego przejdę różnicę 200 metrów i to w dodatku w dół.

22.03.2018, około 8:00 rano, gdzieś za Tadapani

Piję herbatę imbirową i za chwile wyruszam dalej. Wczorajszy dzień był bardzo ciekawy i wyczerpujący. Rano przecudna panorma na Poon Hill.Potem wyruszylismy dalej. I przez cały dzień: góra, dół, góra, dół. Takich Poon Hill to ja pokonałam z pięć conajmniej. Nogi bolą mnie do dziś, a stopy przy schodzeniu dawały popalić. Pierwsze smarowaniem Bengayem zaliczone. Czas w drogę.

Dhaulagiri

Ten dzień zapamiętam jako trasę rododendronów. Jeśli zależy Wam na zobaczeniu najwspanialszych rododendronów koniecznie musicie wybrać treking ABC + Poon Hill.,ponieważ sam treking Annapurna Base Camp rozpoczyna się w innym miejscu.

Poon Hill widziane z drogi do Tadapani

Oprócz setek programowych podejść postanowiliśmy z Amore odwiedzić zapomniany punkt widokowy. Droga prowadziła…. w sumie to zły początek, bo droga nie prowadziła, bo drogi nie było. To był trawers zbocza, między krzakami, pod drzewami (ach przysiady z plecakiem dały się we znaki dzień później), w błocie, w którym kijek trekingowy zapadał się tak głęboko, że z ziemi wyciągałam tylko pół. Jednak punkt był w punkt 😉 Cisza, spokój, nikogusieńko w okolicy.

Nim doszliśmy do Chuile (w Tadapani nie było miejsc do spania) zjadłam wspaniałe momo tuż za miejscowością Deurali. Gdy będziecie na treku, mińcie to Deurali, zejdźcie jeszcze w dół, aż do Gurunge Lodge. Mały lodge prowadzony przez tybetańską rodzinę. Na końcu szlaku i przez to w sumie omijany przez turystów, którzy dochodzą do tego miejsca już najedzeni i napojeni.

O kuchni nepalskiej przeczytasz więcej w moim poście Kuchnia nepalska – czy w Nepalu można dobrze zjeść?

Chuile (ok. 2600) – Sinuwa (2340)  – dzień 4

22.03.2018, godzina 12:20

Siedzę na kolejnym zdobytym dziś szczycie. Najtrudniej jest na początku dnia gdy mięśnie odmawiają posłuszeństwa. Po jakimś czasie, może godzinie, może nie, stajecie się maszyną. Pot zalewa Wam oczy, ledwo idziecie, ale brniecie. Kij, noga, ręka, jedna, druga, powoli, miarowo. Co kilkaset metrów, a raczej kilkadziesiąt trochę wody i dalej. Noga, ręka. Trudno stwierdzić co jest gorsze – wspinanie czy schodzenie.

treking w Nepalu do Annapurna Base Camp

To był niesamowicie wyczerpujący dzień. Zejść i wejść nieskończona ilość. Tego dnia przeszłam po raz pierwszy po tzw. tybetańskim moście – czyli wiszącym moście. Gdy siedziałam na jednym wzgórzu, przyglądałam sie wioskom na przeciwległym i liczyłam czas, który dzielił mnie od tamtego miejsca. Zejść w dół, by wejść na górę, wejść na górę by zejść w dół. To jest domena tego trekingu. Podobno pod względem kondycyjnym jest to o wiele barziej wymagajacy treking niż Manaslu circuit lub Annapurna circuit. Tam z kolei większym zagrożeniem jest choroba wysokościowa.

Gdzieś mniej więcej na wysokości Chomrong łączą się szlaki tych, którzy wyruszyli tylko na szlak ABC oraz tych, którzy wcześniej byli również na Poon Hill. O trekingu na Poon Hill przeczytacie u Hanki z bloga Plecak i Walizka.

W Sinuwie dopadła nas pierwsza burza w Himalajach. Gdy brałam prysznic – jak się okazało ostatni na kilka następnych dni – miałam wrażenie, że zaraz mnie coś z niego wywieje. Za drzwiami szalała burza, wiatr świszczał niemiłosiernie, a ja modliłam się, żeby w łazienkę nie uderzył piorun. I tu dobra rada – gdy jedynym przeciwieństwem przed wzięciem prysznica jest Wasz leń to go pokonajcie – naprawdę potem może być tak zimno, walić z nieba żabami, że żadna siła nie zmusi Was do wzięcia prysznica.

Rybi Ogon, Fish Tail, Nepal

Po kąpieli siedziałam w jadalni. Było zimno. Miałam na sobie koszulkę termiczna, kurtkę, na głowie, na mokrych włosach czapkę, a nadal było zimno. Ogrzewałam się herbatą i jeszcze wtedy nie wiedziałam, że zimno to dopiero będzie ….

Sinuwa, 22.03.2018, 17:56

Siedzę w jadalni. Mam na sobie koszulkę termiczną, softshell i kurtkę. Wokół pizga złem. Piję herbatę cytrynową i próbuje się rozgrzać. Jest zimno, wieje jak wściekłe, wokół szaleje burza. Mam mokre włosy, bo ciepły prysznic nastrajał do tego, aby je umyć. Co przy zaczynających się warunkach pogodowych nie było dobrym pomysłem. To jakiś cud, że jeszcze nas nie zwiało.

Sinuwa (2340) – Himalaya ( 2920) – dzień 5

Oj to zdecydowanie najbardziej nużący dzień. Większość trasy prowadzi w lesie. Widoki marne, po prostu mozolne włażenie krok po kroku. Trasa nie była długa. Zaledwie około 5 godzin. Jednak nie chciałam iść dalej, aby nie za bardzo przekroczyć bezpiecznej różnicy 500 metrów między noclegami. I tu rozegrała się ciekawa polemika między mną a moim przewodnikiem.

w drodze do Himalaya

Umówiliśmy się dzień wcześniej, że idziemy do Himalayi bo różnica wysokości itp. itd. Gdy tam dotarliśmy nagle okazało się, że w tajemniczy sposób zabrakło miejsc noclegowych. Amore stwierdził, że jest tylko jeden pokój 6 osobowy, a ja przecież nie lubię wspólnych pokoi. Coś czułam pismo nosem i stwierdziłam, że dziś to wyjątkowo nie problem i ok biorę go.

Chwilę później pojawił się przyjaciel mojego przewodnika, który ze swoimi podopiecznymi zmierzał do Deurali i zaczął mnie przekonywać, że tam ma zarezerwowany nocleg w pokoju 4 osobym, one są 3 plus ja no idealny deal. I w tejże chwili byłam w domu. To nie tak, że tu nie ma miejsc, po prostu mój przewodnik chce nocować tam gdzie jego kumpel. I nie ważne były moje argumenty, że fajnie, że jest pokój, ale ja nie chcę mieć różnicy 1000 metrów między noclegami. Odpierane były stwierdzeniami, że przecież byłam już na Poon Hill.

I tu druga rada – wiedzcie czego chcecie i upierajcie sie przy tym jeśli to jest sensowne. Nie idźcie jak ślepa owca za przewodnikiem, bo nie zawsze wasze cele są zbieżne.

Jak dalej potoczyła się kwestia noclegu? Ano zapowiedziałam, że idę pytać sama i od razu znalazł się dwuosobowy pokój, który cudem właśnie został zwolniony, ale napewno będę go z kimś dzieliła. Chwilę potem przybył przystojny Aleksiej, z którym to pokój dzielić miałam, dwie godziny później okazało się, że i dla Aleksieja odrębny pokój się znajdzie 😉 W międzyczasie rozpętała się burza, więc do Deurali dotarłabym przemarznięta, zmoczona i spałabym z trzema laskami, z którymi nie miałyśmy wspólnego flow.

Himalaya (2920) – Machhapuchhre Base Camp (MBC) ( 3700) – dzień 6

Zdecydowanie najbardziej zjawiskowy dzień trekkingu. Przez cały dzień towarzyszyło mi uczucie bycia w sercu gór wysokich, posiadanie ich na wyciągnięcie ręki.

droga do MBC, Nepal

Wodospady leniwie odprowadzające wodę z lodowca do podnóża. Wartkie strumienie, w których spoczywały bloki skalne większe ode mnie. I te kolory – brąz skał, rdzawy kolor traw, nierzeczywiste, błękitne niebo. Im wyżej tym bardziej surowy był krajobraz. Z jednej strony surowe, nagie, ostre skały, a z drugiej strony skały bardzo obłe, pokryte śniegiem. O dziwo wyglądały groźniej niż te strzeliste.

Im bliżej MBC tym stromiej i ciężej się szło. Gdy mijali mnie porterzy zawsze gdzieś w kieszeni mieli ukrytą komórkę, z której wybrzmiewała muzyka. Po drodze do MBC gdy już nasyciłam oczy widokami, zrobiłam wszelkie możliwe ujęcia i nie pozostawało nic innego jak skupienie się na marszu, gdy woda w plastikowej butelce była tak zimna, że picie jej nie wchodziło w grę z pomocą przyszedł sposób porterów. Włączyłam muzyke i odcinając się od świata, zanurzona w dźwiękach,  brnęłam dalej. Krok po kroku. Cel był na horyzoncie.

droga do Machhapuchhre Base Camp

droga do Machhapuchhre Base Camp

droga do Machhapuchhre Base Camp

droga do Machhapuchhre Base Camp

Dlaczego nocowaliśmy w Machhapuchhre Base Camp, a nie w Annapurna Bace Camp? Z kilku powodów. Po pierwsze tu rzadziej odczuwa się chorobę wysokościową, po drugie Machhapuchhre Base Camp nie jest zagrożone lawinami, które na tym terenie i o tej porze roku mogą się zdarzyć.

Do Machhapuchhre Base Camp dotarlismy po 14:00. Chwilę później chmury zakryły widoczność. W bazie panowało zimno. Zimno absolutne. Spędziłam ten dzień siedząc pod kocem, w czapce, kurtce, rękawiczkach i przyklejona do wielkiego termosu z herbatą imbirową. Chyba, nie muszę wspominać, że na prysznic żadna siła ludzka, ani nadludzka by mnie nie namówiła. Już nawet umycie zębów zlodowaciałą pastą i równie zimną wodą z butelki było nie lada wyzwaniem.

Treking w Nepalu Annapurna Base Camp Okiem Maleny

Zasnęłam otulona śpiworem, w czapce na głowie i w rękawiczkach na rękach. Razem ze mną w śpiworze nocowaly ciuchy na następny dzień, aby oszczędzić sobie szoku nakładania lodowych ubrań, wszelkie baterie do aparatu, powerbank i telefon. O dziwo im wyżej tym lepiej mi się spało.

Do Annapurna Base Camp wyruszaliśmy o 4:30.

droga do Machhapuchhre Base Camp

Machhapuchhre Base Camp (MBC 3700) – Annapurna Base Camp (4130) – dzień 7, „atak szczytowy” o świcie 😉

Wyruszyliśmy przed świtem, po 4 rano. Do Annapurna Base Camp dotarliśmy w blasku pierwszych promieni słońca.

Droga była nużąca, wokół słychać było ciężkie oddechy i kaszel innych trekerów. Sił dodawała mi herbata imbirowa zabrana z MBC – to był zdecydowanie idealny pomysł. Krajobraz wokół był niezwykle surowy. Było mroźnie. Szczerze mówiąc miałam chwile zwątpienia, światła ABC w oddali wydawały się być ciągle w tej samej odległości. Dreptałam, dreptałam i nic. Po głowie przeszła mi myśl – tu też jest ładnie, może wcale nie muszę iść dalej? Równie szybko jak się pojawiła uciekła.

Annapurna Base Camp, Nepal

Annapurna Base Camp, Nepal

Gdy zobaczyłam napis „ABC. We Achiewed!” Poczułam jak łzy płyną mi po twarzy. To był jakiś emocjonalny haj, którego sama nie rozumiałam i byłam nim mocno zaskoczona. Wszyscy w bazie byli w euforii, rzucali się sobie wzajemnie w ramiona, gratulowali sobie, robili zdjęcia i opowiadali jak im minął treking.

Po chwili euforii czas na śniadanie na 4130 metrach w Annapurna Base Camp. Tibetan bread i jajko sadzone. Gdy opuszczaliśmy bazę co kilka minut rozlegał się hałas helikoptera. Wtedy myślałam, że to może ktoś ma ostry stan AMS, albo inną dolegliwość. Kilka dni później w Pokharze zobaczyłam oferty wycieczek w 15 minut do Annapurna Base Camp. 350 $ i baza jest Wasza, bez wysiłku, bez męczarni, tak hop siup.

Annapurna Base Camp, Nepal

Zejście z Annapurna Base Camp było niezwykle szybkie. Nie żeby tak dobrze się schodziło, ale nagłe problemy żołądkowe mocno wpływają na szybkość z jaką się przemieszczacie do oazy pod tytułem: najbliższa toaleta. 😉

Machhapuchhre Base Camp (MBC) (3700) – Bamboo ( 2335) – dzień 7, droga

O 9.00 rano byliśmy już w MBC i czekała nas długa droga, aż do Bamboo. Co prawda tym razem nie stanęłam oko w oko z jakiem, ale miałam dużo szczęścia, bo na półce skalnej pojawiły się dwa tary himalajskie.

Trochę czasu minęło nim się wyguzdrałam z miejsca. Szczerze to wcale nie chcialo mi się sprawnie spakować plecaka i rach ciach ruszać w dół. Zresztą nie tylko mnie.

Wyruszyliśmy koło 10:00. Szłam od czasu do czasu stając i patrząc na wysokie góry, które po raz ostatni mam na wyciągnięcie ręki. Wiatr był coraz bardziej przenikliwy. Około 12.00 niebo zasnuło się chmurami, potem rozpętała się mega burza, w której maszerowaliśmy kolejne 3 godziny. Pocieszałam się, że nie jestem najwyższym punktem Himalajów i może jednak piorun walnie gdzie indziej. Najgorsze były przejścia przez otwarte tereny, przez mostki na strumieniach. Szłam z duszą na ramieniu. To był długi i wspaniały dzień.

Bamboo, 25.03.2018, 17:26

[…] Jak szybko zmienia się percepcja człowieka. Jeszcze niedawno byłam zmarzlakiem i prysznic przy 7 stopniach Celsjusza, który jest w połowie ciepły wydałby mi się czymś niemożliwym, a dziś gdy zeszliśmy z gór i zimna straszliwego, po 2 dniach bez mycia włosów i bez kąpieli pobiegłam pod prysznic jak na skrzydłach. I jeszcze się nim rozkoszowałam. Był cudowny.

Bamboo (2335) – Jhinu ( 1710) – dzień 8

Powoli od tego dnia zaczynałam poznawać nową prawdę. Co jest najtrudniejszego w trekingu? Zejście w dół po osiągnięciu celu. Adrenalina siada, cel zdobyty, a drałować trzeba, nie ma przebacz.

Bamboo, 26.03.2018, 7:40

Już jestem spakowana i gotowa do dalszej drogi. Poranek jest rześki, ale po ostatnich przeżyciach wydaje się całkiem spoko. Powoli kończą mi się czyste rzeczy i w plecaku występują rzeczy brudne i mniej brudne. Jak potrafi ucieszyć para skarpet, które są czyste.

Od tego dnia zaczynał się lekki dzień marudy na trekingu. Zimno, niesuszone włosy, wiatr hulający po spoconym ciele robił swoje i podłapałam jakieś przeziebienie. Po 15:00 dotarliśmy w deszczu do Jhinu, które słynie z ciepłych źródeł. Aż żal było nie skorzystać. I tak wspólnie z przeziębieniem wymoczyliśmy się w cudnych ciepłych źródłach, a potem z mokrymi włosami wdrapywaliśmy się w zimnie z powrotem  30  minut w górę do Jhinu.

Jhinu (1710) – Tolka ( 1700) – dzień 9

A gdy jestem chora, jestem marudna. Marudna jak mitologiczny facet z przeziębieniem, który umiera. Znam, rozumiem, akceptuję i łączę się w bólu. I tak właśnie chora maszerowałam z Jhinu do Tolki. Maszerowałam z gorączką i ciężkim plecakiem. Maszerowałam wkurzona na przewodnika, co rozpisał treking na 12 dni, a 10 wystarczy. Oj dostało mu się.

w drodze z Jhinu do Tolka, Nepal

Maszerowałam zła na drogę i na bawoły błotne, co zastępowały drogę jak chciałam przejść, i zła na przewodnika, który mnie zostawił z tymi bawołami i poszedł w p#$#$%du i siedział paręset metrów dalej na murku, i czekał. A ja stałam i bawół stał. Ja krok do przodu, bawół łypie okiem, ja kolejny krok, on strzyże uchem. I się gapi, i żuje trawę, i ja wiem, że on żuje, ale ruszy jak ja podejdę bliżej. To ja krok w bok i w dół i idę z tym plecakiem, i gorączką po chaszczach, a bawół stoi się gapi i się śmieje, i dzieci się śmieją, że się bawoła boję i kij mi się o chaszcze zahacza i jak kaczor donald puszczam ze złości parę uszami, a może to gorączka ulatuje?

I docieramy do Tolka i ja ledwo żyję, i marzę o praniu, a potem o padnięciu na łóżku. Jak można marzyć o praniu? Ale jednak Tolka, to nie ta Tolka, do której zmierzamy. Idziemy dalej w górę. Ja raczej się wciągam na kijach. Zmęczona, zła, skwaszona, chora. Nasz hotel – ale nie ma miejsc. Idziemy dalej. Nie ma nic, jest jeden dom i wokół nic więcej. To nasz hotel. Ledwo żywa robię pranie, zamawiam dużo czosnku w pierożkach momo, zupę czosnkową i herbatę imbirową. Padam bez sił i leżę. Choruję z najpiękniejszym widokiem świata.

27.03.2018 r. Tolka, 17:11

Leżę i walczę z gorączką. Jutro czeka mnie 6 godzin marszu, a ja ledwo żyję. Mam nadzieję, że to tylko chwilowe i przejdzie. Mam nadzieję, że ten dzień odpoczynku dobrze mi zrobi i przeziębienie pójdzie w cholerę. Oby. […] Ech taki ze mnie treker. Miałam sobie udowodnić, że jestem ze stali, a tu proszę. Powaliła mnie gorączka. Nie plecak, nie choroba wysokościowa, tylko gorączka. [wiele marudzenia]

19:10

Gorączka chyba trochę zelżała. Tak sobie myślałam, leżąc chora i cała w gorączce, w śpiworze, ale z pięknym widokiem, że chciałabym być we własnym łóżku i móc pomarudzić, że chcę to i tamto, i siamto też. Zjeść chleb z cebulą.

A tu jetem z dala od wszystkiego, jutro muszę zapitalać 6 godzin z plecakiem i nie ma zlituj, ani przebacz. Leżąc tak i myśląc rozpłakałam się , że chcę do domu. Poczułam się słaba, pokonana i nic nie warta. Poczułam, że chciałam pokazać sobie, żem ze stali, a wyszło jak zwykle.

Potem pomyślałam, że może to jest właśnie to co przywiozę z tej podróży, że jednak nie ma to jak w domu. A może właśnie teraz pokażę, że jestem silna? Może to jest test – czy będę siedziała w łóżku płacząc, że nie jestem w domu, czy wezmę się w garść i przetrwam te 1,5 dnia. Bez marudzenia jak dziś, bez stękania. Nie trudno czerpać radość z czegoś jak wszystko się układa. A co z takimi chwilami jak ta?

Jak pomyślałam tak zrobiłam. Następnego dnia byłam jak nowo narodzona. Co prawda nocą gorączka podsunęła mi jeszcze złotą myśl, że oto śpię na odludziu, bo mój przewodnik chce mnie zabić, bo go opieprzyłam za złe rozpisanie trekingu. Wszystko idealnie się zgrywało. W promieniu kilkuset metrów nie ma nikogo. Na usprawiedliwienie dodam tylko, że w trakcie treku krążyła opowieść o turyście z Malezji, którego znaleziono bez głowy. Ponoć nie chciał za coś zapłacić. Gorączka rozwinęła twórczo tę historię. Bez komentarza, ale wtedy naprawdę w to wierzyłam i byłam przerażona.

w drodze z Jhinu do Tolka, Nepal

Tolka (1700) – Pokhara – dzień 10

A oto i kolejny najnudniejszy dzień trekingu. Niestety trasa przez większość czasu prowadzi w pyle szosy. Co prawda mija się pola uprawne, wioski, w okolicy są punkty widokowe, jednak przy tej widoczności tak naprawdę nie było sensu wspinać się na te punkty, i tak zobaczyłabym tylko zamglone i zapylone okolice.

treking w Nepalu, ostatni dzień

W miejscowości Potana jest punkt kontrolny i koniec trasy Annapurna Base Camp. Tam też podjęlam decyzję o kolejnym przemeblowaniu mojej trasy i powrocie tego samego dnia do Pokhary, zaraz po objedzie w domu mojego przewodnika. Dziś trzymaliśmy sztamę, a parę godzin później, gdy wyszedł z mojego pokoju w hotelu i machałam mu na balkonie poczułam ogromną pustkę i tęsknotę.

Rodzina Amore II mieszka niedaleko miejscowości Dhampus. Amore niesłychanie dumny pokazywał mi dwa domy, które są jego własnością, pola uprawne, bawoła oraz kozę. Dom Amore to tradycyjny dom w stylu newarskim. Jego żona zrobiła tradycyjny Dal Bhat i był to najlepszy Dal Bhat jaki jadłam w Nepalu. Czekając na posiłek siedziałam przy zaimprowizowanym stoliku uśmiechając się to do dziecka, to do psa. Oboje patrzyli na mnie z rezerwą. Czułam się trochę jak przybysz z kosmosu. Powoli na podwórko mojego przewodnika zaczynało schodzić się coraz więcej osób. Przyszła jego matka i koleżanka jego matki, za chwilę przyszły koleżanki i koledzy córki, na koniec zjawiła się niezwykle ciekawska koza. W międzyczasie dostałam Dal Bhat i jadłam tak otoczona kilkunastoma parami oczu. Czułam jak każdy kęs staje mi w przełyku. Po obiedzie podziękowałam kłaniając się na prawo i lewo jak aktor po udanym spektaklu, pobawiłam się ze szczeniakiem, który ku mojej uciesze postanowił mnie lubić i pomóc w przełamywaniu lodów. Chwilę potem zabrałam plecak i wyruszylismy dalej na autobus do Pokhary. Na pożegnanie czekało mnie milion schodów w dół na „autostradę”.

Gdy dojechaliśmy do Pokhary podziękowałam Amore za wszystko, dałam napiwek, oboje życzyliśmy sobie powodzenia. Ja jemu w Dubaju, on mi w dalszej podróży. Pokój hotelowy wydał mi się luksusowym apartamentem. Gdy Amore zniknął mi z oczu usiadłam na krześle i poczułam, że kompletnie nie umiem się tu odnaleźć. Zatęskniłam za surowymi warunkami himalajskich schronisk. Poszłam pod prysznic, oddałam trzy siatki ciuchów do prania i wyszłam zjeść kolację. Świat jest mały, więc tuż za rogiem spotkałam poznanych na trekingu Hiszpanów. To był długi i miły wieczór. I tak zakończyła się himalajska przygoda. Było pięknie, ale były też ciężkie chwile. Jak w życiu.

Chcę więcej i wyżej. Trzymajcie kciuki za Manaslu Circuit za rok.

treking w Nepalu

Annapurna Base Camp i Poon Hill- informacje praktyczne

mapa tras trekingowych w Nepalu

orientacyjne ceny podczas trekingu Annapurna Base Camp

Ghorepani

Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka, komentując lub udostępniając znajomym. Jeśli uważasz, że jakąś kwestię pominęłam daj mi znać w komentarzu, a uzupełnię post o kolejne punkty.

Zapraszam Cię też do polubienia mojego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiają się zdjęcia z podróży. Nie chcesz przegapić nowych postów? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!

Exit mobile version