Nanga Dream
Dziś zabieram Cię na krótką wyprawę do base campu Herligkoffera czyli bazy pod Nangą Parbat. Porównasz jak bardzo różnią się widoki himalajskich gór od surowego Karakorum. Opowiem Ci kilka dramatycznych historii związanych z Nangą Parbat – w końcu ten ośmiotysięcznik nie przez przypadek nosi przydomek Zabójcza Góra. Nanga była i jest jedną z tych gór, które bardzo pragnęłam zobaczyć, stanąć z nią oko w oko. Marzenie się spełniło i nigdy tych chwil nie zapomnę, chociażby ze względu na makabryczny atak choroby wysokościowej, o którym opowiem ci w tym tekście. Zapraszam do czytania.
Nanga Parbat – trochę o historii Zabójczej Góry
Nanga Parbat – w języku urdu oznacza Nagą Górę, wznosi się na wysokość 8126 m n.p.m. co daje jej dziewiąte miejsce na liście najwyższych gór świata. Ze względu na historię wypraw na jej szczyt nosi tez nazwy: Diabelskiej Góry, Zabójczej Góry i Góry Mordercy. Nie bez znaczenia jest jej położenie – otóż Nanga Parbat stoi sobie samotnie w zachodnich Himalajach i nie jest osłonięta żadnymi sąsiednimi szczytami. To wpływa na trudy jakie trzeba ponieść podczas wspinaczki – szczególnie zimową porą. Nanga leży w oddaleniu o około 50 km od miejsca, w którym stykają się trzy największe pasma górskie Azji – Himalaje, Karakorum oraz Hindukusz.
Nanga Parbat została zdobyta zimą jako przedostatni ośmiotysięcznik – było to 26 lutego 2016 roku – Nanga pozwoliła zdobyć się zimą ekipie złożonej z Włocha – Simona Moro, Pakistańczyka – Muhammada Ali a także z Hiszpana – Alexa Txikona – tym samym marzenia Tomka Mackiewicza o pierwszym zimowym wejściu na Nangę zakończyło się – jednak jego zmagania z górą nadal trwały. Dla porządku – szczyt Nangi zostal pierwszy raz zdobyty w roku 1953 przez niemiecko – austriacką wyprawę – na jej szczycie stanął austriacki wspinacz Herman Buhl.
Nanga Parbat pochłonęła około 85 istnień ludzkich – w tym dwóch Polaków – Piotra Kalmusa oraz Tomka Mackiewicza. Jest uznawana za trzecią najbardziej niebezpieczną i trudną do zdobycia górę świata – przed nią są tylko K2 oraz Annapurna.
Zamach pod Nangą Parbat – tragiczny czerwiec 2013 roku
Nocą 22 na 23 czerwca 2013 roku pod Nangą rozegrały się dramatyczne wydarzenia. Grupa 16 terrorystów powiązanych z ugrupowaniem Tehrik-i-Taliban – czyli pakistańskim odłamem talibów zaatakowała obóz wspinaczy położony na wysokości 4200 m n.p.m. Było to zdarzenie bez precedensu. Po pierwsze: w górach istnieje niepisana zasada, że polityka w góry wysokie nie dociera, po drugie: trudno sobie wyobrazić, że komuś chciało się wędrować ponad dzień po niedostępnym terenie, aby zaatakować garstkę pasjonatów przygotowujących się do zdobycia góry – szacuje się, że terroryści musieli pokonać 18 h trasę na mułach. Szczęściwie większość himalaistów przebywała w chwili zdarzenia w obozach położonych w wyższych partiach góry – w bazie na wysokości 4200 m n.p.m. było wtedy ok. 10 himalaistów oraz lokalni pomocnicy. Terrorysci zabili 11 osób – 10 wspinaczy oraz pakistańskiego kucharza – który był szyitą. Tylko jednemu himalaiście udało się uciec był to Zhang Jingchuana – chiński alpinista, który kiedyś był żołnierzem – umiejętności nabyte podczas służby umożliwiły mu przetrwanie. To on wezwał pomoc przez telefon satelitarny i poinformował o zamachu wspinaczy będących w wyższych obozach. Tak zakończyła się międzynarodowa wyprawa w roku 2013.
W tym czasie przebyła tam polska grupa wspinaczy – było ich siedmioro i szczęśliwie nikt z nich nie ucierpiał, gdyż wyszli w góry założyć kolejne obozy. Władze Pakistanu długo wyłapywały osoby odpowiedzialne za zamach. W międzyczasie życie straciło kilku policjantów, bardzo zaangażowanych w wyjaśnienie sprawy, a część osadzonych w więzieniu sprawców uciekła z niego w roku 2015.
Wydarzenie to nie pozostało oczywiście bez wpływu na ruch turystyczny i organizacje nowych wypraw – część zaplanowanych ekspedycji została odwołana, jednak z czasem sytuacja się unormowała i nowi turyści zaczęli napływać w rejony Nangi Parbat, a pragnienie zdobycia szczytu, tej niezwykle niebezpiecznej góry, ściągnęło w te rejony nowych entuzjastów himalaizmu.
Zaginięcie Tomka Mackiewicza – styczeń roku 2018.
Po raz kolejny w ogólnej świadomości Nanga Parbat zagościła pod koniec stycznia 2018 roku, kiedy światowe a także polskie media obiegła wiadomość o zaginięciu na zboczach Nangi Parbat dwojga himalaistów: Tomka Mackiewicza oraz Elizabeth Revol. Polski internet zalała fala “znawców” himalaizmu, wspinaczki i gór. Szambo się wylało i nic nie było w stanie go powstrzymać. To co się działo w naszym piekiełku można skomentować tylko jednym cytatem Piotra Pustelnika: „Ludzi można podzielić na dwa rodzaje: na tych którym nie trzeba tej pasji tłumaczyć i na tych którym się jej nie wytłumaczy”. Tylko dlaczego ci pierwsi nie mogą zamilknąć? Tylko tyle i aż tyle. 27. i 28. stycznia wiele osób z zapartym tchem śledziło doniesienia z brawurowej akcji ratunkowej Adama Bieleckiego oraz Denisa Urubko. Wiele osób trzymało kciuki za to aby Mackiewicz zszedł bezpiecznie z Nangi. Niestety Tomek, Czapkins, został tam na zawsze. Wieczny hipis polskiego himalaizmu, niedoceniany, trzymany na dystanas, zafiksowany na tym jednym jedynym ośmiotysięczniku na jaki się wspinał co roku od 7 lat. I tam też został na zawsze. Utulony mroźnym oddechem góry jak wielu innych zapaleńców. Pakistańskie władze wydały akt zgonu z datą 30. stycznia 2018 roku. Poczytajcie biografie Tomka, to niesamowite historie, które przedstawiaja losy chłopaka, który od narkomana, przez wolontariusza w Indiach stał się zakochanym w górach outsiderem. Był kochany przez lokalnych mieszkańców.
Dominik Szczepański: Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza.
– Mackiewicz był objawieniem, powrotem do czystych intencji, czystego alpinizmu – uważa Wojciech Kurtyka. – Zginął człowiek, czuję, że pokrewna mi dusza. Człowiek, którego doskonale rozumiem, rozumiem na wylot, nieskazitelny, czysty w swojej relacji z górą. Ginie ktoś, kto podjął się pięknego dzieła. Ginie prawdziwy artysta, być może jedyny w całym polskim wspinaniu.
[…] To jakiś płomyk nadziei, ale są kompletnie wypchnięci przez szum medialny, napór związany z rywalizacją, przez to skurwysyństwo medialne, które opętane jest kultem gwiazd. Gdy Tomek ginie, rozpoczyna się gadka o śmierci, o tragedii, ale czy ktoś docenia to co on zrobił na Nanga Parbat? Jest to jedno ze znakomitszych osiągnięć w historii himalaizmu. Kobieta z mężczyzną realizują niebywale przygodowe przedsięwzięcie. To jest podróż, przy której bledną wszystkie inne wędrówki.
Czuję ogromną gorycz, bo znika z powierzchni planety artysta, nawiedzony człowiek, którego losy w gruncie rzeczy można porównać do tragicznych losów artystów na przestrzeni całej historii. Van Gogha, Kafki czy Mozarta.
Mozart skończył w zbiorowej mogile. Van Gogh jako biedak, jako nikt, wspierany przez skromniutkich przyjaciół, tworząc dzieło, które poraża. Jeśli jest się w jakiś sposób osobą etycznie wrażliwą, to jego rozdygotane malarstwo wibruje duchem i pięknem. Kafka umiera nieznany. A jego literatura poraża losem ludzkiego zagubienia, uwikłania w koszmar życia.
Los Mackiewicza jest dla mnie, w dziedzinie alpinizmu, paralelą tych trzech artystycznych losów i smutnym symbolem zniszczenia wybitnej sztuki przez wyrachowane układy interesów.
Tomek znika i nie za bardzo zostaje coś po nim, bo Polski Związek Alpinizmu ma to głęboko w dupie. Nie tylko ma w dupie, ale drwi sobie z niego. Publicznie nie wypada, bo trochę nie wypada drwić z wejścia szczytowego na ośmiotysięcznik w zimie w stylu bliskim alpejskiemu. Nie wypada drwić, gdy im daleko do tego osiągnięcia.
Ja też nie byłem tępiony publicznie. Ale w kuluarach – tak. […] Historia Mackiewicza jest jakoś równoległa do mojego outsiderstwa. Zajechano go.
Dominik Szczepański: Czapkins. Historia Tomka Mackiewicza.
“Każde dziecko w Sair znało Tomka, wybiegały nam na powitanie – mówi Altaf – Podarował nam kuchenkę, nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby obcokrajowiec to zrobił. Jeśli Tomek Czapkins Mackiewicz coś miał wszystko rozdawał, dla siebie niczego nie zostawiał, był bardzo hojny. Tamtej zimy podczas zejścia nie miał jedzenia, ale ludzie w wiosce traktowali go , jakby tu mieszkał, częstowali go obiadem. Lubili go. bo był prosty, a wspinacze tacy nie są. […]
Assan: Człowiek może dokonać wszystkiego, jeśli znajdzie w sobie odpowiednią siłę. Pieniądze się nie liczą, ważniejsza jest moc serca. Jeśli będziesz miał za dużo pieniędzy, zasypią Ci serce, pozostawiając tylko wąski skrawek. Ale kiedy serce jest odkryte, nie istnieją dla Ciebie żadne granice”
The last mountain – historia Toma Ballarda.
Tom Ballard – niesamowicie utalentowany wspinacz angielskiego pochodzenia. Zginął na Nandze Parbat 9 marca 2019 – miał tylko 31 lat i naprawdę wspaniałą karierę przed sobą. To jedna ze smutniejszych historii – poznacie ją oglądając film „Ostatnia góra – The last Mountain” w reżyserii Christophera Terrilla. Film opowiada o rodzeństwie Ballardów, które w 1995 roku straciło matkę, wspinaczkę Alison Hargreaves, która wspinała się na K2. Dzieci razem z ojcem wyruszają na treking pod K2, aby zobaczyć miejsce, które zabrało im mamę. Tom miał wtedy 7 lat, jego siostra Kate była nieco młodsza. Kolejne minuty filmu to przeplatana historia trekingu pod K2, wywiadów z bliskimi Toma oraz urywków filmów dokumentalnych z jego wspinaczek, a także treking siostry Toma pod Nangę Parbat – Kate wyruszyła aby zobaczyć miejsce, które zabrało jej brata.
W wyprawie na Nangę oprócz Toma udział wzieli Włoch – Daniele Nardi oraz 2 Pakistańczyków: Rahmat Ullah Baig i Karim Hayat. Karim oraz Rahmat z powodu złych warunków atmosferycznych pod koniec stycznia podejmują decyzję o powrocie i zakończeniu wyprawy. Daniele, który ma obsesję na punkcie wejścia na górę żebrem Mummery’ego, przekonuje Toma aby szedł z nim. Oboje giną. Gdy trwały przygotowania do wyprawy i Reinhold Messner usłyszał o planach Nardiego skwitował to krótko: każdy ma prawo wybrać jak zginie. Messner znał dobrze Nangę Parbat oraz drogę wybraną przez wpinacza – to na niej, w roku 1970, podczas zejścia ze szczytu stracił brata Günthera.
W filmie pokazano dokumentalne kadry z ostatniej wyprawy Toma, a także wypowiada się jeden z ocalałych Pakistańczyków – Karim Hayat – przewodnik, z którym szłam do bazy pod Nangą Parbat oraz K2. Bardzo polecam ten dokument.
Tarishing – baza wypadowa na treking aklimatyzacyjny pod Nangę Parbat
Do Tarishing docieramy nocą. Wszystko przez ponad pięciogodzinny postój na posterunku policji. Zamknięta droga, zakaz wjazdu. Trwają religijne procesje. Rano gdy wyjrzałam przez okno zobaczyłam piękną sylwestkę Nangi Parbat. Oto i ona. Już nie mogłam doczekać się wyjazdu na treking. Jeszcze tylko śniadanie i w drogę. Najpierw dżipami, po wąskiej, nieprzystępnej drodze, na której pokonuje się różne przeszkody – od wielkich błotnych kałuż, poprzez zakręty, na których trzeba autem rzeźbić to w przód to w tył, aby móc je pokonać. Ot urok pakistańskich, górskich dróg. W Pakistanie drogi są bardzo dobre – ale nie te w górach, tam jest totalna jazda bez trzymanki.
Tarishing to mała wioska położona nad rzeką Rupal, zamieszkana jest przez 200 osób. Znajduje się w niej hotel Rupal Nanga Parbat. Przyzwoite warunki, jedzenie bez zarzutu. Co więcej o niej powiem – otóż nie za wiele, a nawet nic – a dlaczego przeczytasz w następnych akapitach.
Herligkoffer base camp – oko w oko w górą
O świcie wyruszyliśmy. Cóż to była za ekscytacja – pierwszy treking aklimatyzacyjny, pierwszy treking w Pakistanie, jeszcze nie Karakorum, ale znowu kochane Himalaje, no i ta góra. Nanga. Długo jechaliśmy dżipami do miejsca wymarszu. Treking prowadzi do bazy Herligkoffera (Karl Herligkoffer – sponsor i organizator wielu wypraw w Himalaje – między innymi wyprawy, w której Messner stracił brata) – obecnie jest to głównie cel trekingowych wypraw. Himalaiści na podbój Nangi wyruszają z drugiej strony góry z tzw. Fairy Medow i położonej w pobliżu bazy.
Spacer do bazy prowadził przez malownicze tereny. Wspaniałe zielone łąki, strumyczki, jeziorka, nasycone kolory, piękna słoneczna pogoda. Trek zaczyna się dość ostrym podejściem, które dało mi w kość. Ciągnęłam się na końcu grupy zastanawiając się co ze mną jest nie tak, przecież dbałam o kondycję, ćwiczyłam, a tu klops. Złowieszcze myśli przyfrunęły do głowy i zaczęły krakać: ho, ho to co Ty zrobisz podczas treku w Karakorum. Nic to. ODrzuciłam myśli, przyjęłam z pokorą włóczenie się na końcu grupy i skupiłam na pięknych widokach wokół. Tuż przed ostatnim podejściem do bazy była mini baza, gdzie czekała na nas pyszna herbata z rumianku. Czułam się cudnie. Zmęczenie pierzchło, herbata była świetna, a widoki jak z najpiękniejszych pocztówek – tylko ta Nanga ciągle w chmurach.
Wyruszyliśmy do ostatniego celu naszej dzisiejszej wyprawy – punktu widokowego na górę i lodowiec, na wysokości 3.800. Lodowiec. Wreszcie znowu Cię widzę, jak cudnie. Od pobytu w Chamonix i wyprawie na La Jonction lodowce są moją absolutną miłością. Usiadłam na wielkim kamieniu i wpatrywałam się w zbocza góry. Myślałam o ich pięknie, o Tomku, który gdzieś tam pozostał na wieki i szeptałam cicho, aby jednak odsłoniła się, ukazała swoje piękno. Niestety Nanga tego dnia nie pozwoliła podziwiać swojej urody.
Dopiero następnego dnia, w drodze na płaskowyż Deosai mogłam podziwiać ją w całej okazałości – zarówno podczas drogi, w pięknej oprawie błękitnego nieba, jak i wieczorem podczas zachodu słońca na płaskowyżu Deosai. Cóż to był za spektakl.
Jej wysokość choroba wysokościowa
Gdy tak siedziałam totalnie beztroska i szczęśliwa, ledwo wierząc, że siedzę oko w oko z Nangą zaczęłam czuć lekki ból głowy, który dość szybko przybierał na sile i stawał się nie do wytrzymania… Zresztą poczytaj co w tym dniu zanotowałam:
10.08.22 – 19:47
Dziś pobudka była wyjątkowo późno, bo o 8.00 śniadanie. Wyruszyliśmy na pierwszy treking, który zakończył się poturbowaniem połowy grupy. Teraz jest ognisko, ale zostało na nim może 5 osób – wszyscy padli jak zabici, łącznie ze mną. Dostałam dziś choroby wysokościowej – o mamo co to za kurestwo!!! Ale od początku. Wyruszyliśmy dżipami. Droga makabryczna, aby zakręcić samochód musiał kilka razy cofać i jechać do przodu, przejeżdzaliśmy tak na stopę od przepaści. Dojechaliśmy do Nanga Parbat Base Camp i wyruszyliśmy.
Oszałamiające widoki. Zielone łąki, w oddali lodowiec, strumyki górskie, pasterze z osiołkami. Cudo. Po jakimś czasie dotarliśmy do bazy Herligkoffera, zwanej polską bazą. Wypiliśmy herbatę z rumianku i poszliśmy dalej ku lodowcom Nangi. Weszliśmy na 3820. Widoki wspaniałe, ale kapryśna Nanga zakryła się chmurami, mimo to obserwowanie lodowych jęzorów i czap było piękne. Siedziałam i zachwycałam się, chłonęłam chwilę, a w głowie coraz bardziej szumiało, coraz bardziej bolało.
– Co u diabła? Czapka jest, nasmarowana kremem jestem, wodę piję.Głowa już nie daje delikatnie znać o swojej obecności, ale napierdala jakby w niej tańcowało stado dzikich i wściekłych talibów. Schodziłam w dół do bazy na obiad marząc aby różnica 200 metrów pomogła. Nie pomogła. Obiadu nie byłam w stanie tknąć.
– Drink water Magda, drink water – Karim powtarzał to ilekroć przestawałam pić, a ja zastanawiałam się co nastąpi najpierw – opcje były trzy: utopię się w tej wodzie, porzygam albo rozsadzi mi głowę. Poprosiłam Karima abym mogła zejść na parking i poczekać na nich, wyszło tak, że wszyscy zeszli. Jechałam z nim dżipem. Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Marzyłam, aby być już niżej, wziąć zimny prysznic i położyć się na chwilkę.
Dojechaliśmy. Poprosiłam o herbatę z imbiru – nie jest to to co w Nepalu – ale piłam kubek za kubkiem. Zasnęłam. Gdy poszłam na kolację okazało się, że June i Maćka też boli głowa.
Ale to nie koniec przygód – po drodze z bazy wyskoczyło mi coś na ustach – prawa górna warga spuchła jak po zbyt dużej ilości kwasu hialuronowego, a wokół wszystko zaczerwienione. Jak do tej pory wypiłam dwa wapna i elektrolity i jakoś doszłam do siebie. Głowa już tylko mnie ćmi. Apetyt odzyskałam – kolacja była pyszna.
Jest 20.26 i zmykam spać. June już chrapie. Oby jutro czuć się jak niemowlę i nie dostać wróżonej przez wszystkich opryszczki słonecznej i zacząć się aklimatyzować. Jutro jezioro położone na wysokości 4100…
Teraz chyba rozumiesz, dlaczego nie za wiele powiem Ci o wsi Tarishing. Po powrocie z trekingu do bazy pod Nangą padłam, a następnego dnia skoro świt jechaliśmy dalej. A o tym jak wygląda podróż przez Pakistan opowiem Ci w innym poście. Przejedziemy się pakistańskimi drogami, powłóczymy po Karakorum highway, przybliżę kilka miejsc, przez które przejeżdżaliśmy. Treking aklimatyzacyjny poturbował nie tylko mnie. Naprawdę miałam sporego pietra przed następnym dniem i noclegiem na wysokości ponad 4.000 mnpm. Jednak choroba wysokościowa ma to do siebie, że potrafi tak szybko zniknąć jak i się pojawia. Obniżenie wysokości, nawodnienie organizmu i odpoczynek zrobiły swoje. Następnego dnia czułam się świetnie. Mogę tylko dodać, że z drogi pod Nangę przywiozłam sobie 3 piekne, lśniące kamyczki, a z hotelu turmalin i akwamaryn – i tym zdaniem rozpoczynam kolejną historię pakistańską – tym razem o handlu kamieniami -ale o tym kiedy indziej.
Źródła:
- https://tvn24.pl/magazyn-tvn24/rzez-na-osmiotysieczniku-zamach-ktory-wykraczal-poza-wyobraznie,159,2770
- https://climb.pl/nanga-parbat/
- https://www.transjura.pl/nanga-parbat-historia/
- https://turystyka.wp.pl/nanga-parbat-niedostepny-szczyt-z-dramatyczna-historia-6213478848669825a
- https://pl.wikipedia.org/wiki/Nanga_Parbat#Atak_terrorystyczny_na_bazę_pod_Nanga_Parbat
- https://en.wikipedia.org/wiki/2013_Nanga_Parbat_massacre#Victims
- https://www.bbc.com/news/world-asia-23027031
- Dominik Szczepański – Czapkins historia Tomka Mackiewicza
- Mariusz Sepioło – Nanga Dream. Opowieść o Tomku Mackiewicza
- The last mountain.
I tak oto skończyła się moja wycieczka do base campu pod Nangą Parbat – jesli lubisz trekingowe historie to zapraszam Cię do tryptyk o trekingu w Karakorum. Zerknij też na inne posty z kategorii góry.
A tym czasem zapraszam Cię do polubienia malenowego FP na Facebooku oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!