Park Buddy, czyli szalona wizja pewnego mnicha – rzeźbiarza
Kiedy zaczynam planować nowy wyjazd jedną z pierwszych czynności jest wrzucenie w google grafika nazwy kraju. Siedzę sobie i patrzę co oprócz wcześniejszej inspiracji dany kraj może mi zaoferować. Gdy oglądałam zdjęcia z Laosu moją uwagę przykuły majestatyczne rzeźby, zjedzone zębem czasu o niesamowitych rozmiarach. Park Buddy. W myślach umiejscowiłam ich powstanie gdzieś w czasach Angkor Wat, lub Ayutthayi, a tu niespodzianka. Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że te ośniedziałe rzeźby mają niespełna 60 lat.
Park Buddy lub Xieng Kuan Park został wybudowany w 1958 roku. Stworzył go Luang Pu Bunleua Sulilat. Mnich i rzeźbiarz, który studiował księgi buddyjskie oraz hinduistyczne. Jego studia znalazły odzwierciedlenie w jego dziełach. W parku znajdziemy zarówno rzeźby Buddy jak i bóstw oraz demonów z mitologii hinduistycznej.
Jeśli nie wybieracie się do Laosu, a jesteście akurat na północy Tajlandii możecie zobaczyć – Sala Keoku, kolejny park z monumentalnymi rzeźbami tegoż samego twórcy, znajdujący się w miejscowości Nong Khai, blisko granicy z Laosem.
Jak się tam dostać?
W Wientianie na każdym rogu i w każdym hotelu znajdziecie ofertę wycieczki do Parku Buddy. Naprawdę nie warto z nich korzystać. Kosztują średnio około 100.000 kip, a gdy zorganizujecie wyjazd na własną rękę wyniesie Was 20.000 kip. Autobus w dwie strony kosztuje 12.000 kip, a wejście plus zezwolenie na robienie zdjęć 8.000 kip (1$ to ok. 8,18 kip)
Park Buddy oddalony jest od stolicy Laosu 25 km. Autobus odjeżdża ze stacji TBS – B położonej przy ulicy Khouvieng Road, w samym centrum stolicy, bez problemu dotrzecie na piechotę. Droga trwa około godzinę. Bilety kupicie bezpośrednio w autobusie. Nam sprzedawała je Laotanka z malutkim dzieckiem w chuście. Dziecko grzecznie spało, a ona pracowała jako konduktor. Park znajduje się po prawej stronie drogi. Dajcie znać kierowcy, zatrzyma się pod samą bramą. Na zwiedzanie parku trzeba przeznaczyć około godzinę.
Czy warto?
Sama nie wiem czy park zachwycił mnie tak samo jak zdjęcia widziane kilka miesięcy wcześniej w internecie. Dużą rolę odgrywała pogoda, która niestety w Laosie była dość kapryśna. Przy pochmurnym, sinym niebie kamienne rzeźby prezentowały się ciężko i troszkę bez wdzięku. Zabrakło tego kontrastującego błękitu, który podkreślałby ich majestatyczne kształty. Rzeczywiście rzeźby są ogromne. Czasem trudno je nawet w kadrze upchnąć 😉 Rozmach był i to z przytupem 😉 Niektóre są ładne inne całkiem szpetne, dodatkowo wszędzie poupychane niebieskie tabliczki zabraniające wchodzenia troszkę psują efekt. Przy wejściu wita nas wielka hmm głowa? dynia z paszczą? W każdym razie coś 😉 do czego można wejść, wspiąć się po wąziutkich schodkach i zobaczyć cały park z góry. Zdecydowanie warto. Czasem mrozi kolana, bo barierki i inne zabezpieczenia są raczej skromne. Najbardziej spodobała mi się rzeźba z pierwszego zdjęcia – jeśli dobrze pamiętam jest to małpa zjadająca Słońce, ale głowy nie dam sobie uciąć, a zdjęcie z podpisem wrednie gdzieś się zapodziało 😉
Spacerując po parku w pewnej chwili poczułam się jak jedna z atrakcji, gdy lokalne wycieczki zaczęły zapraszać mnie do zdjęć 😉 Ale po Filipinach już do tego przywykłam 😉 Wysoka blondynka to nie lada atrakcja, w każdym razie w Azji południowo – wschodniej 😉 O jakże ja wtedy żałuję, że nie mam 160 i choć trochę nie mogę wtopić się w tłum 😉
Odpowiadając na pytanie czy warto – tak, jeśli macie kilka niezagospodarowanych godzin w Wientianie. Nie jest to jednak atrakcja, pod którą warto układać plan podróży i dokładać wszelkich starań, aby ją zobaczyć.
Jeśli zainteresował Cię temat Laosu zapraszam do innych tekstów o tym kraju.
Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka lub komentując. Nie przegap następnego wpisu śledząc Okiem Maleny na Facebooku. Do zobaczenia.