Site icon Okiem Maleny

Podsumowanie 2017 roku

Podsumowanie roku 2017

Lubicie podsumowania, planowania? Ja wolę planować niż podsumowywać, ale wiecie co? Tegoroczne podsumowanie mnie zaskoczyło. Wydawało mi się, że to był ciężki, męczący rok, który wreszcie się skończył, w podsumowaniu skupiłam się na pozytywnych aspektach i okazało się, że to był zaskakująco inspirujący i motywujący rok, w którym spełniło się wiele moich marzeń.

Spróbowałam wielu nowych rzeczy, odwiedziłam 2 nowe kraje i wiele nowych miast, ukończyłam kilka kursów, zaczęłam robić więcej zdjęć, wreszcie odważyłam się mieszać suwakami w czasie wywoływania ich, a nie używam gotowych presetów, byłam w szkole gotowania, dzięki czemu od czasu do czasu cieszę kubki smakowe mojej rodziny no i mam nowego towarzysza, który podąża za mną jak cień – wymarzonego polskiego owczarka nizinnego – Wilgę. To tylko zajawka. Zapraszam do podsumowania miesiąc po miesiącu.

Okiem Maleny – podsumowanie 2017

Styczeń 2017 – opowieść o Laosie

Styczeń upłynął mi pod znakiem przygotowywań do kilkuminutowej opowieści o Laosie w TVN BIŚ. Przygotowywałam zdjęcia, nagrywałam niezliczoną ilość razy to co chciałam opowiedzieć  i dzięki temu na wizji prawie wszystko wyszło tak jak miało wyjść 🙂 Efekty możecie zobaczyć klikając w link KLIK, KLIK🙂

W czasie nagrania było bardzo przyjemnie, tylko czasu mało, aby wszystko opowiedzieć. Szybko zapomniałam, że to leci na żywo i ogląda mnie wiele, wiele osób, choć na początku czułam jak od pasa w dół, albo od stołu w dół 😉 , trzęsę się jak osika. Dopiero po nagraniu dowiedziałam się ilu znajomych oglądało to na żywo. Dobrze, że o tym nie myślałam w trakcie 😉

TVN Laos Okiem Maleny

Luty – Chorwacja, Katar, Birma

W lutym niespodziewanie pojechałam do Chorwacji. Tym razem spędziłam tydzień w Splicie. Przy okazji po raz kolejny udało mi się odwiedzić  Trogir, wodospady Krka, Szibenik oraz rzucić okiem na Półwysep Peljesac. Niesamowita jest Chorwacja w lutym. Promenada w Splicie prawie że pusta, w Trogirze trzeba było dołożyć dużo starań aby znaleźć otwartą restaurację. A w Parku Narodowym Krka panowała nieosiągalna latem cisza i spokój. Temperatury też były łaskawe – około 15 stopni, piękne niebieskie niebo. Jakże ja zazdroszczę im tego klimatu.

Już kilka dni po przyjeździe pakowałam się na wyczekany wyjazd bo Mjanmy. Zawsze przed dalszymi wyjazdami drżę ze strachu, że się przeziębię 😉

Luty pożegnałam zachwycając się bogactwem Kataru [-> więcej w TYM poście] i stawiając pierwsze kroki w Mjanmie – kraju 1000 pagód, tanaki i betelu 😉

Katar, Doha, Souq Waqif

Marzec – Birma

W marcu spełniło się jedno z marzeń – czyli zobaczenie magicznego wschodu słońca w Bagan. Troszeczkę rozczarował, ale samo Bagan zdecydowanie urzekło. Co dalej? Kolejne wspomnienie, to treking w okolicach Kalaw i gotowanie kolacji w tradycyjnej birmańskiej chacie.  Potem pobyt nad Inle Lake, które tak samo smuci biorąc udział w pakietowej wycieczce łódką, jak zachwyca gdy eksplorujecie je na własną rękę. To tam przeżyłam niesamowitą przygodę z zepsutym rowerem i birmańską ekipą ratunkową.

Birma na zawsze kojarzyć mi się będzie z niesłychanie otwartymi ludźmi. Nawet taki introwertyk jak ja nawiązywał tu kontakt bez większych problemów. Baaa, nawet zdarzyło mi się „uczyć” angielskiego w Rangunie. To już było totalne szaleństwo – wstałam o 6 rano, miałam tylko dwie godziny czasu, bo musiałam zdążyć jeszcze na poranny samolot do Bangkoku. Ale nie umiałam odmówić napotkanemu dzień wcześniej w świątyni Shwedagon w Rangunie mnichowi. To był ostatni dzień pobytu i pomyślałam, że mam szansę dać z siebie coś ludziom zamieszkującym kraj, który tak serdecznie mnie przyjął, i w którym spędziłam cudne 2 tygodnie. Jeśli jedziecie do Mjanmy koniecznie przeczytajcie post o Birmie w pigułce.

Birma w pigułce

Ostatnie marcowe przeżycie to szkoła gotowania w Bangkoku. Z całego serce polecam Wam udział we wszelkich klasach gotowania. Nauczyłam się bardzo wiele i do tej pory moja rodzina czerpie radość z tej mojej nauki radując swoje kubki smakowe.

Kwiecień – Czechy

Kwiecień upłynął na opowiadaniu o Mjanmie oraz przygotowaniach do wyjazdu z Mamą na majówkę. Jeździcie ze swoimi Mamami? Nie? To zdecydowanie musicie nadrobić. Moja Mama jest jednym z moich ulubionych podróżniczych kompanów. Tym razem wybrałyśmy się do Czech i tak 29 kwietnia wyruszyłyśmy, aby pożegnać kwiecień w niesamowitych Adrszparkich skałach.

Kochankowie, Skalne Miasto, Adrszpach

W kwietniu kupiłam też nowy, wymarzony rower. Przeskok z roweru z czasów końca szkoły podstawowej na nowy model był gigantyczny. Przejechałam na nim w tym sezonie prawie 300 km. Wynik średnio zadowalający, ale w tym roku nadrobię 😉

Maj – Czechy

Głównym celem majówki była Praga. Szwendanie się jej cudnymi uliczkami, obejrzenie rzeźb Davida Černego, wypicie kawy w Cafe Louvre, odwiedzenie muzeum Kafki. No i ser 😉 dużo smażonego sera … W drodze powrotnej przejechałam 900 km w jeden dzień. Mój rekord życiowy jako kierowcy 🙂 Choć przyznam się szczerze – wydostanie się z plątaniny praskich rond, ślimaków i rozjazdów nie było łatwe 😉 Trochę się pogubiłam 😉

Jednak to nie koniec majowych wrażeń. Majowe weekendy upływały mi na mikrowyprawach i eksplorowaniu rowerem najbliższych okolic. Totalnie bez planu, gdzie koła zaniosły. W taki sposób odkryłam rezerwat przyrody Beka – czyli zabagnione solne łąki tuż nad Zatoką Pucką.

Pod koniec maja przeszłam trasę parku linowego, co było dla mnie dużym wyzwaniem. Generalnie nie mam lęku wysokości, ale mam lęk który sama sobie ładnie nazwałam lękiem „ażurowej przestrzeni”. Gdy pod stopami nie mam twardego gruntu dostaję lekkiej paniki.

Z lękiem tym pierwszy raz wygrałam w Kambodży wchodząc na wieżę widokową, drugi raz dołożyłam mu wspinając się na schody przyczepione do półki skalnej w Pagsanjanje na Filipinach. I myślałam, że już po nim. Bez problemu przechodziłam wiszące mosty i tym podobne. Jednak park linowy w Kolibkach prawie ze mną wygrał.

Gdy wylazłam na podest umieszczony w koronie drzewa i miałam postawić nogę na cienkiej lince zawieszonej w NICZYM NIEOGRANICZONEJ PRZESTRZENI prawie skapitulowałam. Szczerze mówiąc to miałam ochotę zrezygnować już na wstępie, a nawet przed nim. Sam widok tych przeszkód przyprawiał mnie o zawrót głowy. Czułam jak nogi uginają się pode mną i drżą nieprzyzwoicie, z każdą przeszkodą było ciut lepiej, choć tam na górze tak naprawdę marzyłam, aby to wreszcie się skończyło. W przejściu tego koszmaru wspierałyśmy się wzajemnie z koleżanką. Ona z lękiem wysokości, ja z moim ażurowym lękiem. Między deklaracjami zabicia pomysłodawczyni wzajemnie dodawałyśmy sobie otuchy i bez tego wsparcia byłoby mi dużo trudniej. Gdy już cała i zdrowa dotknęłam ziemi poczułam ogromną dumę i zadowolenie. Takie uczucie towarzyszy tylko wtedy gdy pokonujecie własne słabości.

Czerwiec – urodziny

W czerwcu zrobiłam sobie prezent urodzinowy i wybrałam się na warsztaty fotografii podróżniczej do Łeby organizowane przez Marcina Dobasa. Co mi dały? Przede wszystkim odwagę do kombinowania samemu. Zarówno podczas robienia zdjęcia jak i wywoływania go. O urodzinach cichosza. Nie jestem fanem dat uświadamiających upływ czasu.

Lipiec – Tatry & Neapol

Lipiec zaczął się w doborowym towarzystwie. Razem z Kasią z obserwatoriumpodróży.pl  oraz z Magdą z w10inspiracjidookołaświata.pl wybrałyśmy się w Tatry. Pogoda była arcyniełaskawa. Padało, wiało, waliło gromami, ale humory nam dopisywały, a między deszczem udało się trochę pochodzić po górach. Całą relację plus rady dla początkujących górskich eksploratorów przeczytacie w poście Tatry dla początkujących. Ten wyjazd to było spełnienie kolejnego marzenia w ubiegłym roku – górskich włóczęg w Tatrach.

Kolejnym lipcowym wyzwaniem był spływ kajakowy. 🙂 Fantastyczna sprawa … tzn. fantastyczna, gdy już pochwycicie rytm wiosłowania i kajak przestaje kręcić się w kółko. W sumie ok. 32 km rzeką Wierzycą odcinek: Maliki Dolne – Czysta Woda – Kręgski Młyn. Szczególnie ciekawy był drugi dzień, kiedy trzeba było pokonywać kajakiem niezliczoną ilość przeszkód. Niestety oprócz przeszkód naturalnych w rzece czyhały na nas też zwodowane lodówki, szafki i inne sprzęty.

Lipiec zakończyłam na kolejnym wyjeździe z Mamą – tym razem odwiedziłyśmy boski Neapol. Przy okazji nadmienię, że to wg googla mój najlepszy ubiegłoroczny post 😉 I wiecie co? Warto czytać blogi 😉 gdyby nie one nie trafiłabym na uroczą wyspę Procidę. W przewodniku, który kupiłam nie było wzmianki o niej, mimo że jedno ze zdjęć pochodziło właśnie z tej wyspy. Oprócz Procidy i Neapolu wybrałyśmy się również mrożącą krew w żyłach trasą Strada Statale 163 do pięknego Amalfi.

Sierpień – Wilga on board 😉

Czwartego sierpnia wreszcie przyjechał mój upragniony psiak. Ponad dwa lata po odejściu mojej Viv – ukochanego, 14 letniego owczarka niemieckiego.

Mop samobieżny, futrzak do potęgi – polski owczarek nizinny. Niezwykle charakterny i rozmowny towarzysz. Teraz ma ponad siedem miesięcy, dziś przeszłyśmy nasze pierwsze 6 km na spacerze, a pamiętam, jakby to było wczoraj, pierwsze spacery, gdzie przejście 1 km zajmowało nam prawie godzinę. Jest małym łobuzem, który nijak nie nadaje się na psa ozdobnego 😉 Jej łobuzerskiego ducha nie zatuszuje nawet kitek odsłaniający oczy i kokardka przy obroży. Na nic te starania, skoro ze spaceru wraca do pasa w ukochanym błocie, a ludzie ze śmiechem komentują: brudna, ale szczęśliwa.

Wrzesień – Niemcy

Wrzesień rozpoczął się odwiedzinami przygranicznej Brandenburgii. Brandenburgia potrafi zachwycić i wywołać dreszcze. W Beelitz spełniłam 3. podróżnicze marzenie (chyba powinnam wreszcie napisać bucket list) – odwiedziłam opuszczone, mroczne budynki. Jeśli pociągają Was takie klimaty koniecznie musicie wybrać się do opuszczonego sanatorium w Beelitz.

Beelitz – Heilstatten

Jako rolkowy maratończyk cholernie zazdroszczę im tras rolkarskich. Niekończące się kilometry cudnego, równego asfaltu. Bajka.

Wrzesień to również pierwsze spacery z Wilgą, pierwszy (i Bogu dzięki ostatni) zjedzony kawałek kanapy, zapisanie się na jogę klasyczną i ashtangę vinyasę oraz zakończenie wygranego kursu – Mistermind Rak, który miał na celu ulepszenie sposobu prowadzenia bloga, poprawienie SEO, audyt ogólny. Zaowocowało to zmianą szablonu i miliardem godzin spędzonych na poprawianiu tekstów – w sumie nadal praca trwa 😉

Październik – grudzień

Miesiące pod znakiem socjalizowania Wilgi, chodzenia do psiego przedszkola, zaprzyjaźniania się z okolicznymi psami i poszukiwaniami promocji na bilet do Nepalu. Promocji niet, biletu niet, ale za to pochłonęłam pierdylion artykułów / filmów o trekingach, przygotowaniach, trasach i chyba merytorycznie jestem przygotowana 😉

Co dalej? Skończyłam dwa kursy online o kulisach prowadzenia stron www 😉 obrazkach, seo, treściach i innych takich i nie zawaham się tej wiedzy użyć w przyszłym roku 😉 A jeszcze mam jeden kurs do zrobienia 😉

Kolejna końcoworoczna innowacja to audiobooki.  Z racji zapadania w śpiączkę po 10 stronach książki i spędzaniu nieprzyzwoitej ilości czasu w korkach zaczęłam uprawiać czytelnictwo audiobookowe i powiem Wam, że zakochałam się od pierwszej sylaby 😉 Teraz korki zaczęły mnie cieszyć 😉

Rok zakończyłam w Tatrach i ku mojemu zdziwieniu na nartach. Pierwsze narty od czasów LO. To jest moje zdecydowanie największe zaskoczenie tego roku 😉 O tym, że nie siada się na wyciągu orczykowym 😉 i o tym jak przetrwać na nartach niekoniecznie schodząc bokiem ze stoku 😉 może kiedyś Wam napiszę 😉

Rok 2018 – jakieś plany?

Trzy lata temu zamieniłam wszelkie postanowienia noworoczne, które kończyły się w okolicach 5 stycznia na hasło – just do it. W tym roku jednak chciałabym, aby just do it dotyczyło w szczególności:

Dzięki za to, że czytasz, piszesz, pytasz, komentujesz. 🙂

Jakie są Twoje ulubione chwile minionego roku? Co planujesz w obecnym? Daj znać w komentarzu

Zapraszam Cię też do polubienia mojego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiają się zdjęcia z podróży. Nie chcesz przegapić nowych postów? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!

Exit mobile version