Jest takie miejsce na Helu, do którego wracam ilekroć tam jestem. To helskie Fokarium. Pamiętam dobrze jego początki i może dlatego mam do niego taki sentyment. Wszystko zaczęło się we wczesnych latach 90 ubiegłego stulecia – musiałam to napisać. Ubiegłe stulecie brzmi zacnie, a szczególnie historia, która ma początek w ubiegłym stuleciu, przed czasami internetu. 😉 Pojechałam na szkolną wycieczkę na Hel. W tych czasach była to nie lada atrakcja, tym bardziej, że tak naprawdę dopiero kilka lat wcześniej zlikwidowano obowiązkowe przepustki uprawniające do wjazdu na Hel. Pojęcia zielonego nie mam co pojechaliśmy tam zwiedzać 😉 może latarnię, może muzeum morskie.
Gdy szliśmy ulicami nagle zobaczyliśmy niewielki basenik i fokę w nim mieszkającą. Okazało się, że foka to Pan Fok 😉 o imieniu Balbin. Przy baseniku była kartka wyjaśniająca, że to foka, którą ocalono i teraz jest leczona, a do puszki obok można wrzucać datki, aby zbudować jej fokarium z prawdziwego zdarzenia. Strasznie żal mi się zrobiło samotnej foki w, praktycznie, sadzawce. Wrzuciłam jej chyba połowę kieszonkowego. Wrzuciłam z całą dziecięcą ufnością, że będzie tak jak napisano. Wiele lat później gdy odwiedziłam Hel przypomniała mi sie historia Balbina i rozpoczęłam od poszukiwania fokarium. To co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Przypomniałam i się twarz małej dziewczynki oddającej kieszonkowe na biedną fokę i byłam dumna, że i moja cegiełka dołożyła się do zbudowania fokarium. Balbin w nowym fokarium zamieszkał 13 października 1997 roku. Przeżył 13 lat, odszedł w 2005 roku po 8 latach spędzonych w królewskich warunkach. Praktycznie całe życie spędził w fokarium – został znaleziony jako miesięczne, chore i ranne focze niemowlę w plaży w Juracie.
Kolejną sławną foką jest Krystyna – dożyła niestety tylko 3 lat, zgubiły ją pieniążki szczęścia wrzucane przez odwiedzających do basenów. Biedulka zjadła dość dużą porcję szczęścia, za dużą. Dziś w fokarium można na każdym kroku zobaczyć zdjęcie z sekcji zwłok Krystyny i przestrogi, ze pieniążki szczęścia, mogą być pieniążkami śmierci.
Za co cenię fokarium? Za to, że nie jest swoistym zoo, albo cyrkiem, za akcje badawcze, za część edukacyjną, niestety dość często pomijaną przez turystów, którzy chcą zobaczyć foki i tyle, a można dowiedzieć się naprawdę dużo o życiu i historii fok, oraz historii współżycia człowieka z fokami, niestety dość bolesnego dla fok.
- No popatrz jaka rybka!!! – powiedział kiedyś ojciec do, na oko, pięcioletniego syna. Do tej pory mam nadzieję, że to jakiś żart, jednak mina z jaką wypowiadał te słowa, niestety nie pozostawia złudzeń…
Wspomóc akcje badawcze można na kilka sposobów – odwiedzając fokarium – dochód z biletów przekazywany jest na rozwój stacji badawczej, kupując pamiątki z pobytu na Helu w sklepiku prowadzonym przez stacje – zlokalizowanym w wąskiej uliczce poza murami fokarium. Tam również można kupić pluszowe foki, ale dochód pomaga je chronić. Kolejnym sposobem jest wsparcie akcji WWF.
Dziś zbaczając trochę z utartego szlaku odkryłam nowy, otwarty rok temu Dom Morświna. Został otwarty dla turystów rok temu, jest to nowy obiekt, który zbiera na swój rozwój. Warto odwiedzić, zapłacić 2 złote – dochód podobnie jak w fokarium przeznaczony na rozwój obiektu. Co tam znajdziemy? Porównanie morświna do delfinów, informacje o liczebności gatunku w poszczególnych akwenach, film dokumentalny, szkielet morświna, makiety morświnów – jedna po dotknięciu wydaje dźwięki jakie wydaje morświn, oczywiście odpowiednio podrasowane, by były słyszalne dla ludzkiego ucha. Warto porozmawiać z Panem sprzedającym bilety – ma niesamowite wiadomości o gatunku 🙂 Obok budynku są makiety przyszłego obiektu oraz ciekawe tablice informacyjne o całkiem nieoczywistych gatunkach ryb zamieszkujących nasze morze.
A gdybyście spotkali morświna to TU znajdziecie instrukcję pierwszej pomocy. Parę lat temu tablice z takimi informacjami pojawiły się na wielu bałtyckich plażach.
Tak, dla mnie Hel to szlak ochrony morskich ssaków. Oczywiście oprócz tego można odwiedzić liczne muzea, przespacerować się małymi uliczkami, odwiedzić port, wspiąć się na latarnię i zobaczyć półwysep niemal z lotu ptaka 😉 Naprawdę warto 🙂