Kiedyś podobno podróżowałam.
Za 14 dni minie rok od czasu gdy w Polsce ogłoszono stan zagrożenia epidemicznego. Sądziłam, że to potrwa może do jesieni, nie dłużej. Jutro marzec 2021, a ja pojęcia nie mam kiedy to cholerstwo sobie pójdzie. Krystyna Janda określiła życie w pandemii bardzo trafnym zdaniem: ludzie zaczęli żyć przez zaniechanie, nie pójdę, nie uczestniczę, zostanę w domu. I powiem Ci szczerze, że to idealnie określa moje życie od niemal roku.
Ostatnio obudziłam się niespokojna i zastanawiałam czy jak to się skończy to ja nadal będę umiała podróżować? Czy będę miała tyle jaj co wcześniej? Czy odważę się po takiej przerwie wziąć plecak i wyruszyć tak jak wyruszyłam do Indonezji, albo do Nepalu? Boję się czasem, że zapomnę, że ta odwaga, która zatliła się w 2014 roku i potem z roku na rok płonęła coraz większym płomieniem zgaśnie, zaginie. Czy ja będę ją umiała jeszcze rozpalić?
Podobno tego się nie zapomina jak jazdy na rowerze i seksu. Podobno. Podobno i oby.
Czy warto jechać na Bali? Czyli piekło w raju, a może dobrego złe początki?
Dziś chcę Cię zabrać na Bali. Bali w 33 fotografiach. Czy Bali mnie urzekło? Tak, Bali mnie urzekło i uwiodło, Bali też dało mi w kość. Nasza znajomość nie rozpoczęła się różowo.
Przyjechałam na Bali totalnie niewyspana po całonocnej eskapadzie na wulkan Ijen. Z wulkanu wróciłam koło 8.00, a po 09.00 wyruszyłam z Jawy na Bali. Prom, autobus, piękne widoki – w każdym razie piękne były te, które widziałam przez te sekundy między jedną drzemką, a drugą. Już koło 18.00 byłam w Denpasarze.
Wysiadłam z busa i oczywiście znowu ta sama śpiewka:
– ooo nic już dziś nie jedzie, nie pojedziesz, ale ja przypadkiem jadę do Candidasy, wracam do domu. Podrzucę Cię za 200.000 rupii.
– 200.000, czy wyście poszaleli?
Wiedziałam jedno – tu, w przeciwieństwie do Flores jestem na wygranej pozycji. Na Bali istnieje Grab, czyli azjatycki Uber. Zerknęłam na ceny na Grabie – 250.000 rupii. Zerknęłam na mojego samozwańczego kierowcę:
– 100.000?
– Nie.
-To nie – powiedziałam i odmaszerowałam.
Zaklepałam taksówkę i skierowałam się do wyjścia ze stacji. Kierowca zaczął za mną biec rzucając coraz niższe kwoty. Teraz mój bratku, to ja mam Cię już gdzieś. Szłam ulicą szukając mojego Graba – musieliśmy się odnaleźć, bo Graby nie mają prawa wjazdu w pobliże dworca autobusowego. Wreszcie jest! Wsiadłam na tylne siedzenie i wyruszyliśmy. Jeszcze tylko 60 km i jestem w raju.
– To kiedy dojedziemy?
– Za jakieś dwie godziny.
W samochodzie uświadomiłam sobie, że zostawiłam koszulę w busie, uświadomiłam sobie, a raczej uświadomiła mi to klimatyzacja odkręcona po azjatycku. Do hotelu dotarłam po zmroku. Przemarznięta, głodna i ledwo żywa.
Następnego dnia obudziłam się z bólem gardła i gorączką. Chorowanie w hotelach to koszmar. Leżysz w pokoju i zastanawiasz się kiedy umrzesz. Nie ma osoby, która przyniesie Ci herbatę, poda coś do jedzenia, skoczy do apteki. Kupisz za mało wody? Masz wybór albo umrzesz z pragnienia, albo o 22.00 idziesz w noc szukać sklepu i wody. Tak, to był iście piekielny początek wakacji w raju.
A czy warto jechać na Bali? Najpierw zerknij na moje ukochane zdjęcia z okolic Candidasy i Ubudu.
Czego unikać na Bali?
I jak wrażenia? Ładnie co nie? A czy warto jechać na Bali – oczywiście, że tak, ale jest małe ale, taki haczyk i diabeł tkwiący w szczegółach. Bali jest cudowne, spokojne i kameralne – o ile nie wpakujesz się w sam środek horroru jakim są miejscowości typu Kuta albo Ubud. W miejscu, w którym zanocujesz, już 2. dnia połowa mieszkańców będzie Cię znała i pytała co i jak – o ile oczywiście nie zamieszkasz – wiesz już gdzie.
Jeśli naoglądaliście się Julii Roberts w „Jedz módl się i kochaj”, która przemierza Bali rowerem i spotyka tam swojego Javiera – to wiedzcie, że jest to tylko film. Bali i rower to nie jest najlepszy pomysł, no chyba, że lubicie wnosić rower na plecach pod takie góry, pod które trudno jest podejść, wtedy polecam.
Jeśli: mówiąc Bali widzisz rajskie plaże, to wiedz, że możesz się słono rozczarować gdy Twoja rajska plaża będzie miała piasek czarny jak węgiel. Chociaż ja bardzo lubiłam te czarne plaże, one są bardzo fotogeniczne.
Tarasy ryżowe w Ubud? Piękny Disnejland, gdzie co chwilę siedzi jegomość pobierający opłaty, bo przekroczyłeś granicę nowej wioski, czy cholera wie czego. Co chwilę słyszysz pisk ludzi na podniebnych huśtawkach, a okoliczne knajpki namawiają do próbowania Kopi Luwak – czyli kawy, którą produkują cywety. Ale nie te cywety hasające po dżungli, a te stłoczone w małych klatkach, których głównym zadaniem życiowym jest wysrywanie jednej z najdroższych kaw świata.
Żeby poznać urok Bali wynajmij skuter, albo skuter z kierowcą i po prostu rusz przed siebie. Zatrzymaj się w przydrożnej knajpce, spróbuj soku z awokado, zjedz nasi goreng, albo gado gado, popatrz na wulkan o zachodzie słońca, zjedź na pobocze i podziwiaj tarasy ryżowe ciągnące się wzdłuż drogi, poczuj wiatr we włosach i kompletną wolność. Z dala od głównego nurtu atrakcji.
A przed wyjazdem przeczytaj moje dwa teksty. Takie miksy przygodowo-praktyczne. W jednym przeczytasz o Candidasie i okolicach, a w drugim o wycieczce do Ubud.
Ja mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powrócę na Bali i to nie tylko dlatego, że zostawiłam tam koszulę. Marzy mi się zwiedzenie północnej części wyspy.
Jeśli będziesz planować wyjazd do Indoenzji, to pamiętaj, że pisałam również o wyspie Flores (Riung, Park Narodowy Komodo) oraz o Jawie (wulkan Bromo oraz wulkan Ijen).
A tym czasem zapraszam Cię do polubienia malenowego FP na Facebooku oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz! A jeśli lubisz to co piszę to zapraszam Cię również na moje konto na Patronite – możesz zostać mecenasem malenowego pisania – na Patronów czekają niespodzianki 🙂