Site icon Okiem Maleny

Treking w Karakorum cz.II – Concordia i baza pod Broad Peakiem

concordia, broad peak

Treking pod K2 – część druga

Dziś zapraszam Cię na drugą część wspomnień z mojego trekingowego życia. Zabiorę Cię na Concordię – miejsce spotkania lodowców i podobno jedno z najwspanialszych miejsc widokowych na świecie, poza tym poczytasz o pracy tragarzy, dowiesz się jak wygląda trekingowa codzienność, no i staniesz razem ze mną oko w oko z Broad Peakiem i K2 oraz uczcisz pamięć poległych himalaistów na memoriale Gilkeya. Jeśli przegapił_ś część pierwszą to proszę: łap link: Treking pod K2 i na przełęcz Gondogoro – La czyli spełnione marzenie w Karakorum. Wyruszamy.

Jak wygląda codzienne życie na treku pod K2?

Codzienność. Monotonia. Myślisz: wyprawa marzeń, tu będzie tylko ekscytacja i efekt wow. Nie, nic bardziej mylnego, to właśnie tu będzie Ci towarzyszyć codzienna monotonia życia. Wszystko będzie powtarzalne prócz widoków. Rano pobudka około 6.00 czasem 6:30. Nim wyruszysz na śniadanie musisz się spakować, aby Porterzy mogli zabrać twoje rzeczy i zwinąć namiot. Śniadanie. Mycie zębów, toaleta, wymarsz. Kilka godzin marszu łatwiejszego bądź trudniejszego. Lunch. Rozbity wsród niczego. In the middle of nowhere jest tu najbardziej adekwatną nazwą. Zasiadasz, popijasz herbatę, zajadasz krakersy, ciastka i czekasz na makaron lunchowy. Gdy jest dłuższa przerwa i ciepło to nawet zdejmiesz buty i dasz odpocząć stopom.

A potem marsz dalej, kilka godzin, aż do zmierzchu. Chwilę przed nim docierasz do obozu, gdzie porterzy zdążyli rozbić namioty, Tragarz przynosi Ci plecak i możesz nadmuchać materac, rozłożyć śpiwór, przebrać się i podreptać do mesy w oczekiwaniu na kolację. Czasem, jak jest cieplej i masz siły poprosisz o dzbanek wody, aby w namiocie umyć to i owo nie tylko wilgotnymi chusteczkami.

Trochę rozmów, trochę śmiechów w namiocie mesowym, a około 21.00 Tragarze zaczynają kręcić się nerwowo i wiesz, że jesteś tu persona non grata i chcą już położyć się w spokoju. Bierzesz więc swoje butelki pełne wrzątku i wpełzasz do namiotu, zaszywasz się w śpiwór. Jedna butla ląduje w stopach, drugą przytulasz do piersi i zasypiasz. Czasem możesz zbudzić się z atakiem bezdechu, strach Cię przejmuje, myślisz gorączkowo co tu robić, smarujesz klatkę piersiową bengajem i zasypiasz z nadzieją, że do rana przejdzie. Przeszło.

Wstajesz, przed śniadaniem klarujesz rzeczy. Zęby. Toaleta. Wyruszasz dalej. I tak dzień po dniu. Żeby dostrzec piękno trekingu najpierw musisz poradzić sobie z wielką monotonią i powtarzalnym schematem, musisz odnajdywać przyjemność w wielogodzinnej wędrówce, jeśli nie jesteś na to gotow_ poczekaj. 

Wyżej i wyżej – aż do Concordii, pod K2 i wyżej

Momentem zwrotnym jest dotarcie do Concordii. Concordia to miejsce magiczne, miejsce skrzyżowania lodowców. Położona jest na wysokości około 4.700 m.n.p.m. To właśnie stąd rozpościera się cudny (o ile nie jest przysłonięty chmurami) widok na K2, Broad Peak oraz Gaszerbrum I i II . Uważa się, że jest to jedno z najpiękniejszych punktów widokowych świata.

Cóż więcej mogę Ci powiedzieć? Gdy człapiesz do obozu, czujesz niesamowite szczęście, a gdy rozglądasz się wokół rozpiera Cię uczucie spełnienia. Wrażenie nie tylko robią ośmiotysięczniki, ale też inne szczyty stąd widoczne jak np. Mitre Peak, który jest moim ulubionym szczytem z tej wyprawy. To taka klasyka góry, idealny kształt, archetyp.

Z informacji praktycznych – tu pojawia się sieć, więc możesz zaraportować światu, że żyjesz. Stąd też wyruszysz do bazy pod Broad Peakiem, podejdziesz pod K2 i tu zapadnie decyzja jak dalej potoczy się Twoja wyprawa. 

20.08.2022

Doszliśmy do Concordii, to był długi dzień. 17 km po lodowcu – czyli po głazach większych i mniejszych. Po którejś godzinie idzie się na autopilocie, bez słowa i zataczając się. Dziś znowu mokra chusta na głowie zdała egzamin. Spacer po lodówcu wśród szczelin. Gdzieniegdzie pośród oceanu czarnego lodu wystawały piękne, białe lodowe formacje. Jak takie stojące żagle. Gdzieniegdzie na lodowcu były bazy wojskowe – wyglądało to jak postapokaliptyczny pejzaż

Trekingowe choroby. 

Co za choroby mogą się przypałętać na trekingu? Ano jak wszędzie – wszystkie. Możesz zacząć kichać i prychać – w miarę postępu wycieczki kaszle coraz wiecej osób i z coraz większej głębi swoich płuc. Przypomina to pochód gruźlików. No ale załóżmy, że odporność na kichanie i przeziębienia masz jak koń, co innego może Cię dopaść?

Biegunka. Nie oszukuj – przynajmniej raz będziesz biegł do najbliższego miejsca zwanego toaletą z ulgą w sercu, że zdążył_ś. Nie będę tu wyliczała kontuzji kończyn, które tylko czyhają, aby Twój krok okazał się niestabilny i by mogły zaatakować.

No i oczywiście jest i ona – jej wysokość nomen omen choroba wysokościowa. Może przybrać różne formy – od tych co wymagają natychmiastowej ewakuacji w dół, poprzez uczucie zmęczenia, ból głowy, brak apetytu do tych co poprzez swe formy upiększające twe lico i czynią je każdego dnia o poranku coraz dziwniej napuchniętym i wymagającym dosyć dużej tolerancji od współtowarzyszy wyprawy. Nie polecam, szczególnie jak chciał_byś randkować na gór szczycie – choć w sumie od razu masz pewność, że liczy się wnętrze, a nie phizis, więc może i polecam. Oczywiście nie muszę nadmieniać, że owa wysokościowa przypadłość dopadła właśnie mnie. I tak każdego ranka dokumentowałam jak dziś straszy moja twarz, a straszyła zacnie. Miałam pewne wątpliwości, że może już tak mi zostanie i było to dosyć przerażające. 

23.08.2022:

Doszliśmy do Gore I. Brnęliśmy przez deszcz i zimno. Nocą obudziałam się z bólem płuc – nie wiedziałam co zrobić. Nasmarowałam się bengayem i udało mi się zasnąć. Rano obudziałam się tak spuchnięta jakby ktoś napełnił mnie powietrzem, coś strasznego. Miałam tak podpuchniete oczy, że ledwo było je widać. Potem popatrzyłam na ręce – jak po ugryzieniu osy. W miarę zejścia w dół opuchlizna lekko schodzi. Modlę się by się nie rozchorować – gardło mnie szczypie, z nosa leci, cały dzień na ibupromie – tak na wszelki wypadek – podobno brany często działa przeciwzapalnie.
Gdy przebudziłam się w nocy pomyślałam, że jestem już w domu, a potem uświadomiłam sobie, że nie, że jeszcze kilka dni pod namiotem w zimie i wilgoci i zrobiło mi się dość. Wszyscy mają powoli dość tej pogody i wycieczki, morale spadło, żal nam przełęczy, coraz więcej osób jest chorych. Siedzę teraz w kuchni. Jest zimno i głodno, wszystko jest rozładowane: telefon, zegarek. Nie ma jak naładować, bo nie ma słońca.

Broad Peak i K2

Z Concordii wyrusza się o świcie, aby dotrzeć do bazy pod Broad Peakiem. Piękna to droga i dość męcząca. Lodowiec zmienia swój kształt z wyprawy na wyprawę i nawet przewodnikowi zdarza się zagubić trasę. Jeden powrót, drugi, irytacja grupy staje się wyczuwalna. Widoki, o ile to jeszcze możliwe, stają się jeszcze bardziej surowe i piękne. Staję na krawędzi szczeliny lodowcowej i wpatruje się w jej otchłań. Ta jest wąziutka, niegroźna. Wyobrażam sobie te czyhające na szlaku. 

21.08.2022 14:50 4.800 m.n.p.m.

Bardzo zimno. Bardzo. Chmury tworzą widowisko. Odsłaniają raz Broad Peak, a raz K2. Obiad przyszedł. […] Droga była bardzo żmudna, szłam dziś lekko wykończona. Rajd po kamieniach – mniejszych i większych. Nogi mi się zapadały, od wysokości traciłam równowagę. Kamienna pustynia poprzecinana lodowymi formami. Dziś były ciekawe kolory kamieni – o ile na lodowcu Baltoro wiele było czarnych, dziś szlak usłany był kamieniami w kolorze miedzi. 

Nie należę do osób, które recytują wszystkie nazwy gór patrząc na ich zarysy. Z trudem się ich uczę, mimo, że lata temu w podstawówce brałam udział w konkursie geograficznym góry świata. Wtedy znałam każdy wierzchołek i szczyt na każdym kontynencie. Jednak jest kilka gór, które rozróżniałam zawsze, kilka, których się nauczyłam. I tak było z jej wysokością K2. Czogori, Góra Morderca. Druga najwyższa góra na świecie, pierwsza w Karakorum. Skąd nazwa K2? Wynik błędu w pomiarze w 1856 roku – myślano wtedy, że wyższy jest Maszerbrum i ta góra nosi nazwę K1. 

I wyobraź sobie, że wędrujesz do tego mitycznego i majestatycznego K2, a ono podobnie jak Nanga tonie w chmurach. Tak, tak, to nie kiepski żart, ale nie zobaczyłam K2 w całej okazałości. Pokazywała mi się po kawałku. Karim mówił, że to wstydliwa góra i się chowa za chmurami, a chowa się szczególnie jak grupa jest podenerwowana. 

Co innego Broad Peak, ten prezentował się dumnie, a ja spacerowałam po jego szczycie wolno przesuwając wzrok wspomożony teleobiektywem. Falchan Kangri, K3, szeroki szczyt – dwunasta na świecie pod względem wysokości – 8051 mnpm. Piękna. 

Ludzie

Decydując się na trek w otchłanie Karakorum decydujesz się na wycieczkę z ludźmi. Idziecie jedną, wielką watahą. Jest was wielu. Tragarze, przewodnicy, grupa. Każdy ma własne tempo, przyzwyczajenia, dziwactwa. Jak na rasowego introwertyka przystało większość czasu spędzałam sama, gdzieś pomiędzy grupami, obserwując, robiąc zdjęcia, na przerwach zanurzałam się w świat moich notatek, ale o dziwo obecność ludzi była sympatyczna, miła. Oczywiście były niesnaski, zmęczenie, warknięcia, zniecierpliwienia, były małe obozy i stronnictwa. Dziwne gdyby nie było. W końcu tyle czasu razem, bez żadnego wentyla bezpieczeństwa.

Czy chciałabym tam wędrować sama? Nie. Dobrze mi było z tym, że dla odmiany nie muszę martwić się o organizację, nocleg itp. Ja po prostu szłam i chłonęłam. Gdy miałam ochotę porozmawiać zawsze ktoś ciekawy znalazł się obok, gdy uciekałam zmęczona w ciszę nie było z tym problemu. Po drodze spotykaliśmy inne grupy oraz innych zagubionych odszczepieńców, którzy mając już dosyć swoich grup utrzymywali bezpieczny dystans. Lodowiec jest spory, wszystko i wszystkich pomieści. 

Memoriał Gilkeya

Oto po 7 dniach włóczęgi docierasz do jednego z miejsc kulminacyjnych. Memoriał Gilkeya. Miejsce mistyczne, nostalgiczne. Wdrapujesz się na niego „na lekko” (czyli bez ciężkiego plecaka) a i tak masz dosyć. W głowie kołaczą Ci myśli – jeśli na 5100 tak dyszę i sapię jak wejdę na 5600 z plecakiem na plecach? Wspaniałe widoki i nostalgia związana z tablicami upamiętniającymi zaginionych mieszają się z niepewnością własnej, dalszej wędrówki. 

Kopiec, memoriał Gilkeya powstał po roku 1953, kiedy to na K2 zaginął Art Gilkey. W tym miejscu znajdziemy tablice upamiętniające wielu polskich himalaistów: Halina Krüger-Syrokomska, Tadeusz Piotrowski, Wojciech Wróż, Dobrosława Miodowicz-Wolf, Maciej Berbeka, Piotr Kowalski. Prócz tablic upamiętniających polskich himalaistów są dziesiątki memoriałów, które przypominają o zaginionych w górach pasjonatach z całego świata. Smutne to miejsce i wzniosłe. Każdy kto ma tu swoją tablicę żył zgodnie z własnymi marzeniami, ukochał góry ponad wszystko, a one postanowiły go zatrzymać dla siebie na zawsze. Przeklęta miłość, przeklęci kochankowie, na zawsze w mroźnych objęciach utuleni do snu śnieżnym pocałunkiem. Wykute tablice, modlitewne flagi, lodowiec u stóp i drugi najwyższy szczy świata za plecami.

Podczas wspinaczki na K2 zginęło ponad 80 wspinaczy – w tym w 2022 roku 3 osoby. 

Tragarze

Bezimienni autorzy sukcesów wypraw, tych komercyjnych i sportowych. Podziwiam ich zawsze i niezmiennie. Mają niesamowitą siłę i wytrzymałość i o wiele trudniejsze warunki niż uczestnicy. Nierówność i cóż tu wiele kryć pewien dysonans, konflikt wewnętrzny. Tragarze nie śpią w namiotach, śpią pod rozwiniętą folią, która chroni ich przez deszczem i wiatrem, tragarze tuptają w swoich butach, które z trekingowymi wspólnego nic nie mają. Podobno nie lubią, podobno tak chcą. Tragarze nie jedzą z nami i nie jedzą tego samego co my. Dwa światy. 

Podczas trekingu zrobiłam pewne zdjęcie, które we wszystkich, którym opowiadam budzi śmiech, konsternację i zażenowanie. Karakorum, surowy krajobraz i porter ze stosem krzeseł ogrodowych. Czym to się rózni od obrazków pierwszych kolonizatorów, którzy w garniturach i sukniach przemierzali dzikie ostępy? Ano tylko tym, że bardziej dostosowaliśmy strój i przez to wydaje nam się, że jesteśmy inni, bardziej pro, ale nie. Takie małe niuanse zdradzają prawdę. Porter może usiąść na worku ryżu, albo na karimacie, on nie ma swojego krzesła. Swojego krzesła nie mają też zastępcy przewodnika, pomocnicy kuchenni i kucharz, ale oni mają swój namiot. Wieczorem kuchnia staje się ich sypialnią (swoją drogą uważam, że kuchnia to najlepsza miejscówka podczas trekingu – można wysuszyć pranie, jest ciepło od kuchenki, zamieniłabym się bez chwili zastanowienia). Oni też różnią się strojem od porterów, którzy idą w tym co mają, a oni są już ubrani pro. I oczywiście, tak, jest to inna kultura, wymagania etcetera, ale czy idąc na taką wyprawę naprawdę potrzebujemy krzeseł, czy kilka namiotów więcej zrobiłoby różnicę? Obserwujemy muły niosące bagaż i serce nam się łamie, gdy widzimy ich zranione stopy. A co z porterami?

Oczywiście nie zawsze jest różowo – czasem nagle głośne krzyki przerywają spokój gór. Wybucha kłótnia, a sekundę później bitwa. Robi się spory tłum. Część się przygląda, inni próbują rozdzielić bijących się porterów. Innym razem zamiast wyruszać porterzy siedzą spokojnie i ogłaszają strajk – albo będzie więcej za dzień, albo nigdzie nie pójdą, zostawią rzeczy i odejdą. Lubiłam w takich chwilach obserwować naszego przewodnika. Wkraczał między nich i mediował. Nie trzeba było ani rozumieć, ani słyszeć, mowa ciała zdradzała wszystko – jego zdecydowanie i surowość, ich zaciętość i bunt, który jednak zawsze był pokonywany przez Karima, zapewne spotykali się gdzieś mniej więcej po środku stawki. 

Przez całą wyprawę Twój porter nosi Twój plecak. Tragarz dba o niego, biegnie z nim do wybranego przez Ciebie namiotu. Twój człowiek. Po wyprawie w dobrym tonie jest dać mu napiwek. Napiwek dajesz też tragarzowi, który pomógł ci w inny sposób, albo którego po prostu polubiłaś. Oprócz napiwków indywidualnych grupa składa się na napiwki dla całej grupy tragarzy ich przełożonych, kucharza, pomocników kucharza i pomocników przewodnika. Na koniec wyprawy jest wielki apel w Askole (jeśli nie przechodzicie przez przełęcz) i wszyscy nawzajem sobie dziękują, pozostają w pamięci i wymieniają inne miłe słowa i uściski dłoni. Wtedy też wręcza się napiwki, po czym porterzy udają się do domów.

Podczas trekingu obowiązuje jeszcze jedna zasada – porter ma zawsze pierwszeństwo i gdy nadchodzi należy niezwłocznie ustąpić mu drogi. Idziesz szlakiem ze swoim plecaczkiem 1-dniowym, który w najgorszym przypadku ma około 8 kg, ledwo dysząc nagle słyszysz jak zbliża się grupa porterów. Dziarski krok, bagaż 3 razy cięższy. Mijają Cię swoim tempem, a Ty stoisz na skalnych występach i powinieneś im salutować. Nie minie wiele czasu gdy trudno ich dostrzec na horyzoncie, a ty dalej człapiesz swoim tempem. Gdy ledwo żywy przybywasz do celu wędrówki Twój namiot jest już rozbity, namioty kuchenne i mesy również, kolacja zaczyna się gotować itp. itd. Oni to wszystko zrobili, a Ty dał_ś radę doczłapać do celu. Tylko tyle i aż tyle.

I tak oto dobiegła końca druga część tekstu o trekingu w Karakorum. Mam nadzieję, że Ci się podobała. Zapraszam Cię na część trzecią – Katastrofa nad Braldu, w której przeczytasz o ostatnich dniach wyprawy, ale także pogadamy o tym o czym dżentelmeni nie rozmawiają – czyli o kosztach, a także podzielę się z Tobą informacjami co się sprawdziło, a co nie podczas trekingu. A jeśli chcesz obejrzeć więcej zdjęć z wyprawy to koniecznie zerknij na tekst Pakistan, Karakorum – trek do K2 w obiektywie. No i wiesz, że jeśli było fajnie to warto posłać tekst dalej w świat, podziel się ze znajomymi i rodziną 😉

Treking, w którym brałam udział organizowała Magda Jończyk – więcej o Magdzie i organizowanych przez nią wyprawach przeczytasz w wywiadzie, który z nią przeprowadziłam. Przewodnikiem na naszej wyprawie był Karim Hayat

A tym czasem zapraszam Cię do polubienia malenowego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz! A jeśli lubisz to co piszę to zapraszam Cię również na moje konto na Patronite – możesz zostać mecenasem malenowego pisania – na Patronów czekają niespodzianki 

Exit mobile version