Site icon Okiem Maleny

San Vigilio di Marabbe i południowy Tyrol – narty we Włoszech

tyrol poludniowy, narty, san vigilio di marabbe

San Vigilio di Marabbe – sielska osada w cieniu Kronplatzu

Dziś zmienimy nieco tematykę. Z tropikalnej Indonezji pojedziemy do włoskiego Tyrolu – miejsca ciekawego zarówno przyrodniczo jak i kulturowo. Dolomity i Tyrol to cudowny region dla pieszych, górskich wycieczek oraz zimowego szaleństwa na nartach lub snowboardzie. Zapraszam na post, w którym poznasz tę część Włoch, zabiorę Cię do wspaniałego muzeum na szczycie góry, a na deser, gdy już będziesz wiedział co/gdzie i jak poczytasz trochę z przymrużeniem oka o moich narciarskich wyczynach.

San Vigilio di Marabbe

San Vigilio di Marabbe to niewielka miejscowość położona w regionie Włoch nazywanym Tyrolem Południowym lub Górną Adygą. Jest bardzo atrakcyjna zarówno w czasie lata, gdy można wędrować po górach jak i zimą, gdy nadchodzi czas zimowego szaleństwa. Miasteczko jest urokliwe, pełno w nim drewnianych, ładnie zdobionych domków. Wokoło rozciągają się piękne, górskie krajobrazy, a stoki narciarskie są tylko kilka minut na piechotę od miejsca noclegu.

Zwiedzając miasto warto wejść do kościoła z końca XVIII wieku. Kościół wybudowany jest w stylu rokoko, a wnętrze zdobią wspaniałe freskami autorstwa Matthäus Günthera.

Przed kościołem, z prawej strony stoi pomnik, urodzonej w San Vigilio w 1771 roku, Katarzyny Lanz. Katarzyna Lanz zasłynęła z bohaterskiej obrony kościoła przed zniszczeniem go przez wojska napoleońskie w 1797 roku. Dziewczyna bohatersko broniła kościoła w małej wiosce Spinga uzbrojona tylko w widły. Dla Tyrolczyków jest symbolem wolności oraz walki z wojskami napoleońskimi, nazywana jest często tyrolską Joanną d’Arc.

Południowy Tyrol czy Górna Adyga?

Region ten ma za sobą dość trudną historię. Do roku 1919 należał on do Austrii – stąd nazwa południowy Tyrol (Sudtirol). Po roku 1918 południowa część austriackiego Tyrolu została przyznana na mocy traktatu w Saint Germain Królestwu Włoch. Wtedy też rozpoczęła się italianizacja mieszkańców.

W roku 1923 wprowadzono szereg praw, które zapewniały dominację języka i kultury włoskiej – jedną za zmian była zmiana toponimów czyli nazewnictwa geograficznego. I tak została zabroniona nazwa Tyrol, a do obiegu trafiła nazwa regionu z czasów napoleońskich – Górna Adyga. Losy niemieckojęzycznych mieszkańców regionu nie były łatwe. Kilkukrotnie mieli oni nadzieję, na zjednoczenie z ziemiami Tyrolu, jednak tak się nie stało.

Po II Wojnie Światowej, mimo znacznego uszczuplenia obszaru Włoch, Tyrol Południowy nadal został w ich granicach. Pod koniec lat ’50 w Tyrolu rozpoczęły się akcje sabotażu i zamachy terrorystyczne. Trwały do końca lat ’80. Region nosi oficjalną nazwę Trydent – Górna Adyga. Prowincja do której należy Tyrol Południowy, na mocy pakietu z lat 70, uzyskała autonomię. Język niemiecki został zrównany z językiem włoskim, została zapewniona dwujęzyczność nazw geograficznych, nauczanie w języku niemieckim oraz działalność niemieckojęzycznych organizacji kulturalnych.

Do mieszanki języka niemieckiego oraz włoskiego trzeba dodać jeszcze nieoficjalny język ladyński – czyli język 30 tysięcznej grupy etnicznej Ladynów zamieszkujacych Dolomity.

Tak naprawdę niemieckość tego regionu odczuwa się na każdym kroku. W zdobnictwie, w kuchni, w nazewnictwie potraw i miejscowości, a także w języku słyszanym na ulicach. Przepiękne tyrolskie Włochy, albo przepiękny włoski Tyrol – jak wolicie. Jedno jest pewne to są takie trochę „inne” Włochy niż te, które znałam z górskiej miejscowości Courmayeur.

Trasy narciarskie w okolicach Kronplatz

W okolicach San Vigilio i Kronplatzu jest łącznie 119 km tras narciarskich o różnym stopniu trudności. Około połowę z nich stanowią trasy niebieskie, ale nie brakuje również czarnych szlaków. W sumie są tam 32 wyciągi krzesełkowe oraz kolejki gondolowe.

Co ciekawe od 2014 roku pomiędzy głównymi kurortami kursuje pociąg tzw. SKI Pusteral Expres. Dzięki niemu można w 40 minut pokonać odległość prawie 200 km i można poznawać coraz to nowe trasy. Na krótkich dystansach fajnym rozwiązaniem jest SKIbus, którym można kursować pomiędzy bliższymi wyciągami. Zarówno pociąg jak i autobus jest darmowy jeśli otrzymasz Holiday Premium Pass – jest to bezpłatna karta, którą otrzymasz w obiekcie noclegowym o ile jest on zarejestrowany w lokalnej organizacji turystycznej. Jest to nowe rozwiązanie w tym regionie, dlatego warto pytać przed rezerwacją. Ja korzystałam z podobnego rozwiązania podczas pobytu w Chamonix, gdzie jest to bardzo popularne i powiem, że to super wygoda. Acha Holiday Premium Pass jest ważne 7 dni od pierwszego użycia – jeśli zostajesz dłużej po 7 dniach otrzymasz kolejną kartę.

Ceny karnetów czyli skipassów różnią się w zależności od sezonu oraz zasięgu. Jeśli ze 119 km trasy mamy ochotę zrobić ponad 1200 km tras oraz ponad 400 kolejek wystarczy kupić zamiast Kronplatz Ski Pass nieco droższy Dolomiti Superski Ski Pass – w tej opcji zawarty jest również przejazd pociągiem SKI Expres. Orientacyjnie karnet jednodniowy to wydatek rzędu plus minus 50 euro. Łap link do cen karnetów zjazdowych w sezonie 2019 /2020

Kronplatz

Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu, a jeśli jesteście w okolicy San Vigilio to wszystkie drogi prowadzą na Kronplatz. Jest to góra z dość łagodnie nachylonymi stokami. Wznosi się na wysokość 2275 mnpm. Na szczycie góry znajduje się kilka schronisk, restauracyjek, dwa warte obejrzenia muzea oraz dzwon pokoju, który jest największym dzwonem w Alpach. Co ciekawe bicie dzwonu oznacza południe, ale również odzywa się on również gdy w jakimś kraju kończy się wojna lub gdy zapada decyzja o zniesieniu kary śmierci.

Muzeum Corones autorstwa Zahy Hadid

W lipcu 2015 roku otwarto szóste muzeum wchodzące w skład sieci Messner Mountain Museum. Reinhold Messner to słynny alpinista, który jako pierwszy człowiek zdobył wszystkie ośmiotysięczniki na świecie. Messner, który pochodzi z Południowego Tyrolu, postanowił w 6 miejscach otworzyć muzea, które ukazują historię alpinizmu, himalaizmu, przybliżają także tematykę górską oraz życia w górach. Swoje dzieło rozpoczął w roku 2006. Muzeum znajdujące się na Kronplatzu wieńczy jego dzieło. Do ukoronowania nawiązuje również nazwa – Corones, która w lokalnym języku ladyńskim znaczy korona.

Muzeum warto zwiedzić z conajmniej trzech powodów. Pierwszym z nich jest oczywiście niezwykle ciekawa kolekcja eksponatów, drugi powód to wspaniała architektura. Muzeum zaprojektowała Zaha Hadid. Zaha była niezwykle utalentowaną brytyjską architektką. Pochodziła z Iraku, jednak większość życia spędziła w Londynie. Jako pierwsza kobieta otrzymała nagrodę Pritzkera. Jest to taki architektoniczny Pulitzer 😉 Przyznawana jest architektom, którzy wnieśli duży wkład w rozwój sztuki architektonicznej a przez to wyglądu świata, w którym żyjemy. Zaha tworzyła w nurcie dekonstruktywizmu. Muzeum na Kronplatzu do doskonałe połączenie prostej formy, surowego materiału, szkła i światła. Byłam pod ogromnym wrażeniem. Trzeci powód to panorama Dolomitów, która roztacza się z balkonu w muzeum.

Wstęp kosztuje 10 euro. Jeśli miałbyś ochotę podążyć śladami muzeów Reinholda Messnera rozważ kupienie biletu łączonego, który uprawnia do wstępu do wszystkich muzeów, jest ważny 1 rok i kosztuje 40 euro. Łap link do MMM: Muzeum Górskie Messnera

Kuchnia Południowego Tyrolu – czyli czego warto spróbować ?

Zacznę nietypowo jak na mnie, bo od deseru. Kaiserschmarrn – małe, niebiańskie placuszki z dżemem. To takie skrzyżowanie racuszków z plackami. Coś wspaniałego i koniecznie wymagającego spróbowania. Innym popularnym deserem w Tyrolu jest strudel jabłkowy, który podawany jest z sosem waniliowym.

Jeśli już jesteśmy przy słodyczach to aż prosi się o kawę.. ale co tu zrobić gdy kawa również jest jak deser i to jeden z najlepszych. Włochy słyną z Bombardino – czyli najpyszniejszego likieru przypominającego w smaku nasz ajerkoniak. A jeśli do ciepłego bombardino dodamy spienione mleko, bitą śmietanę i espresso otrzymamy Calimero – najwspanialszą kawę jaka można sobie wyobrazić na stoku.

Speck tyrolski – jeśli lubisz szynki a la prosciutto lub chorwacki prsut to musisz spróbować tyrolskiego specku. Co ciekawe speck łączy w sobie 2 tradycje przygotowywania tego typu szynek – jest zarówno wędzony jak i suszony powietrzem. Speck z południowego Tyrolu jest chronionym oznaczeniem geograficznym.

W sklepach na pewno Twoją uwagę zwróci schüttelbrot. To twarde, okrągłe pieczywo, wyglądające jak cienkie, chrupiące placki. Występują w różnych wersjach, z różnymi przyprawami. Dobra przekąska do wina.

Ale, ale miłośnicy past i pizzy także znajdą coś dla siebie. Kuchnia tyrolska miesza z sobą naleciałości kuchni austriackiej oraz włoskiej.

San Vigilio di Marabbe – informacje praktyczne

Gdzie nocować w San Vigilio di Marabbe?

Po pierwsze polecę Ci nocleg, w którym ja spędziłam urocze dni walcząc o życie na nartach. B&B Ciastel to nocleg absolutne wyjątkowy. Pokoje położone są w starym XIV wiecznym zamku. Hotelik prowadzony jest od 16 lat przez tyrolską rodzinę. W piwnicach mieści się restauracja, w której można zjeść przepyszne, domowe jedzenie przyrządzone z lokalnych i ekologicznych produktów. Pokoje urządzone są w stylu „góralskim”, przeważa drewno. Hotelik położony jest około 500 metrów od wyciągów, z ogrodu jest piękny widok na góry i okolicę. Polecam z całego serce. Wymarzone miejsce zarówno na romantyczny wyjazd we dwoje, wypad z przyjaciółmi jak i na rodzinny wyjazd. Zapomniałabym – hotel dysponuje również sauną, która jest świetnym rozwiązaniem po całym dniu na nartach.

Jeśli poszukujesz innego noclegu, to mam nadzieję, że poniższa mapka pomoże Ci znaleźć idealne miejsce. Rezerwując sprawdź odległość od wyciągów 🙂 No i pamiętaj o mojej małej prośbie, aby rezerwacje zrobić poprzez linki na mojej stronie – takie małe podziękowanie za pracę w postaci prowizji od bookingu 😉

Booking.com

Jak dojechać do San Vigilio?

No i tu sprawa się trochę komplikuje, bo to co mniejsze najczęściej najłatwiej jest dostępne własnym transportem. Jeśli planujesz podróż samochodem problemu nie ma, a widoki podczas drogi wspaniałe.

Jeśli poszukujesz innego rozwiązania to powiem Ci tylko, że po prześledzeniu stosunku ceny/ czasu najlepszym pomysłem był lot do Wenecji na lotnisko Marco Polo, a potem flixbus. I tak w drodze z Wenecji do San Vigilio zarezerwowałam flixbusa do Bolzano. O atrakcjach Bolzano przeczytasz u Agnieszki z bloga ZależnawPodróży.pl. W drodze powrotnej miałam flixbusa z pobliskiego Brunico do Wenecji. Generalnie Brunico jest o wiele bliżej, więc jeśli tylko masz wybór staraj się znaleźć flixbusa do Brunico. Warto też spędzić kilka godzin w tej miejscowości, bo ma bardzo ładną starówkę, a na wzgórzu, w starym zamku znajduje się kolejne muzeum założone przez Messnera. Są też flixbusy do Cortiny. Na mapie wydaje się bardzo blisko, ale w rzeczywistości jest to za ogromną górą i nie ma drogi na przełaj, także nie daj się zwieść 😉

Lot do Wenecji dał mi też pretekst do przedłużenia wyjazdu na narty o kilka dni w Wenecji poza sezonem. Jeśli Tobie też podoba się takie połączenie zimowego szaleństwa i wiosennej Wenecji koniecznie przeczytaj mój tekst o wyspach Murano i Burano oraz przewodnik po Wenecji.

Oprócz lotniska w Wenecji, w pobliżu również jest lotnisko w Insbrucku (105 km, Austria) w Monachium (302km, Niemcy) w Bergamo ( 326 km, Włochy)oraz w Weronie (223 km, Włochy). Ze wszystkich tych miast można transfer lotniskowy pomiędzy południowym Tyrolem, a lotniskiem. Lotniska w Wenecji czyli Venice i Treviso są najblizej bo 195 i 205 km od Brunico, ale nie istnieje dedykowany transfer.

Jeśli zdecydujesz się na flixbusa i nie masz pomysłu jak pokonać ostatnie kilometry być może jakimś pomysłem okaże się południowo tyrolski transfer.

Malena na nartach – czyli z przymrużeniem oka o próbie ujścia z życiem na tyrolskich szlakach

No dobra, to teraz po tych praktycznych informacjach trochę opowieści o tym jak cudem uniknęłam skręcenia karku na nartach. Czy Malena polubiła San Vigilio? Tak, zdecydowanie tak. Mimo dominującego uczucia „dziwnych” Włoch to nie da się ukryć, że są to piękne okolice. Ponieważ w obie strony miałam autobusy, które jechały inną trasą to ciut udało mi się obejrzeć tych Dolomitów i powiem Ci, że są przepiękne. Tak naprawdę to były moje drugie w życiu odwiedziny w tym regionie. Pierwszym razem spędziłam tam kilka godzin po drodze do Toskanii. Jeśli będziesz kiedyś w pobliżu Passo Pardoi to polecam wycieczkę kolejką linową na szczyt. Wspaniała panorama.

Ale powróćmy do meritum 🙂 Jeśli chodzi o uroki San Vigilio do bardzo chętnie tam wrócę ale… LATEM, albo dowolną inna porą roku gdy nie trzeba jechać po nich nartami, ani innymi wynalazkami szatana. Malena i narty to kompozycja, która raczej nie występuje w zgodnej parze, za to często występują razem z nią łzy, przekleństwa, złorzeczenia i karkołomne próby pokonania góry. Pokonania jest tu słowem kluczowym, bo wcale nie chodzi o to aby zjechać, o nie nie. Malena jest mistrzem schodzenia bokiem ze wzgórz wszelakich, ale od początku…

Malena i narty starcie pierwsze.

Wyjechałam wyciągiem na górę, niemalże pionową, zwaną również oślą łączką i najprostszym szlakiem w całych Dolomitach. Wokół mnie z prędkością światła śmigały zastępy krasnali mających może z 6 lat. Byłam pewna, że to moje ostatnie chwile w życiu. Jechałam na dół na łeb na szyję, pędząc jak szalona. Tylko nie rozumiałam czemu mój brat uparcie powtarzał, że aby zjechać z góry, należy osiągnąć jakąkolwiek prędkość większą od 0. Mnie wydawało się, że pędzę z nieprzywoitą prędkością. Pod koniec dnia zaczęłam się przyjaźnić ze stokiem, bo opanowałam styl jazdy na choinkę…

Dzień drugi – ćwiczymy jazdę w dół, a nie pod górę.

Dzień drugi białego szaleństwa rozpoczęłam zadowolona z odkrycia mojego life haku czyli jazdy na choinkę. Niestety mój brat wziął sobie za punkt honoru nauczyć mnie jeździć i wyplenić ze mnie styl jazdy pod górę. Prawie umarłam ze śmiechu, gdy po entym tłumaczeniu, że jedzie się z góry na dół, a nie w inne strony, chwilę po moim ruszeniu usłyszałam za plecami ryk pełen bezsilności: nie pod górę kurwa!! Z nartami przyjaźniłam się z każdą minutą coraz bardziej, a długość zjazdowa stoku niepostrzeżenie z 3,59 km skrócił się do 1,85 km… Teraz już chyba rozumiesz czemu nazwałam mój styl stylem na choinkę…

Dzień trzeci – spojrzeć śmierci w oczy

I już wydawało się, że po skróceniu dystansu o prawie dwa kilometry miłość z nartami rozpocznie się na dobre, gdy przyszedł czas na zmianę trasy. Najpierw spokojnie ośla łączka z drugiej strony. Ośla, jak ośla, ale nawet ją polubiłam. Po przejazdach w stylu popisowym uznano, że czas na piękne widoki i trochę wycieczkowej jazdy.

Oto cała dumna wjechałam na Piculin oniemiałam z pięknych widoków, a potem po drodze na dół dławiłam się od łez, smarków oraz śniegu, który łykałam gdy koziołkowałam w dół. Ostatecznie po 40 paru minutach udało mi się pokonać przeszło 2 km czerwonego szlaku stylem rozpaczliwym, acz skutecznym.

Gdy wjeżdżałam po raz kolejny na szczyt łzy płynęły mi z oczu jak szalone, a ja sama byłam w jakimś dziwnym szoku. Wściekła, że te cholerne narty mnie przerastają, drżąca z przerażenia, cała rozkojarzona. Usiadłam w schronisku delektując się widokiem i calimerą. Próbowałam jakoś dojść do siebie, ale w głowie siedziała jedna myśl – jak ja stąd zjadę? Zamiast otworzyć się i przełamać zacięłam się na dobre. A na zdjęciach na dole jest moja ukochana góra. Prawda, że piękna?

Stanęłam na samym wierzchołku i ani w jedną, ani w drugą. Powoli zaczęłam zsuwać się moim stylem choinkowym. Jednak niestety robiło się coraz stromiej. Stanęłam i mnie zamurowało. Nie działały na mnie ani prośby, ani groźby. Nie byłam w stanie rzucić się w przód i pojechać. I tak oto zaczęła się moja nowa górska przygoda czyli schodzenie bokiem ze stoku. Pokonanie tej trasy, która ma nieco ponad 2 km zajęło mi 1 godzinę i 15 minut. Przez 3/4 trasy drobiłam sobie powolutku boczkiem, jedna narta, druga narta, ostrożnie, aby nie pojechać w tył, aż do 1/3 góry, kiedy zaczynał się przykrótki acz przyjemny zjazd.

Dzień czwarty – wyprawa na Kronplatz.

Jeśli myślisz, że cisnęłam narty w kąt to się mylisz. Miałam spokojnie jeździć na mojej znanej i jakże już kochanej oślej łączce, jednak zostałam uprowadzona na Kronplatz. Szczerze przyznam – większość trasy pokonałam kolejkami i wyciągami krzesełkowymi. Pamiętasz moją opowieść o lodowcu La Jonction? To wiesz jak nienawidzę wyciągów krzesełkowych, i że wolę godzinę iść pod górę niż na nie wsiąść … a tu podstępnie musiałam nim jechać z narcianymi patykami przypiętymi do stóp. Jak już wiesz było warto ścierpieć wszelkie męczeństwa aby zobaczyć muzeum autorstwa Zahy Hadid. Tego dnia zasnęłam spokojnie wiedząc, że jutro jadę dalej do Wenecji, a narty spokojnie stoją w wypożyczalni.

Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka, komentując lub udostępniając znajomym. Jeśli uważasz, że jakąś kwestię pominęłam daj mi znać w komentarzu, a uzupełnię post o kolejne punkty.

Zapraszam Cię też do polubienia mojego FP na Facebooku  oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiają się zdjęcia z podróży. Nie chcesz przegapić nowych postów? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!

Exit mobile version