2020 w pigułce: czy było śmieszno, czy straszno?
Wiesz, że nie lubię podsumowań, tak samo jak nie lubię noworocznych planów i postanowień, ale pomyślałam sobie, że taki rok jak ten warto podsumować, w końcu był on jak żaden inny. Dał nam w kość, przeczołgał nas totalnie, ale też pokazał nowe możliwości, nowe opcje, rozwiązania. Rok absurdów, utraty wolności, apatii, poszukiwania siebie, a przede wszystkim rok zwolnienia, osadzenia siebie tu i teraz. Nie ma planów, nie ma marzeń … no może marzenia są, ale głęboko ukryte, odłożone na później, zapomniane. Jest za to rzeczywistość, lockdowny, fake newsy, szczucie się wzajemne, szerząca się mowa nienawiści i tworzenie małej, własnej enklawy, która dopuszcza jak najmniej złego z zewnątrz.
Jaki ten rok był dla mnie? Inny, zaskakujący, pełen tęsknoty za wolnością i podróżami … jednak miał swoje plusy. Chodź, zabieram Cię na wycieczkę w czasie, zerkniemy co od stycznia do grudnia działo się w malenowym życiu. Miłego czytania.
2020 w pigułce:
- liczba podróży zagranicznych: 0
- liczba planów podróżniczych: 4
- liczba zrealizowanych planów podróżniczych: 2
- liczba lotów samolotem: 0
- liczba podróży po Polsce: 2
- liczba mikrowypraw: niezliczona
- liczba depresji: 1 – tu mamy constans
- liczba książek przeczytanych/przesłuchanych: +/- 12
- liczba książek napisanych: 1
- liczba książek zaplanowanych: 1
- liczba odwiedzających bloga: Olaboga, ogarnia mnie trwoga
- śledzenie statystyk odwiedzania bloga: dobrze, że komputer zapamietał hasło do Analiticsa, może kiedyś jeszcze się przyda…
- liczba nowych rzeczy, spróbowanych w 2020: 5 (floating, podcasty, wywiady, prezentacja-film, tenis)
- liczba treningów: Endomondo umarło, nie wiem ile było treningów, ale dużo i różnorodnych
- liczba straconych kilogramów: 0
- liczba nowych kilogramów: 4
Styczeń
W styczeń wjechałam na fali sylwestrowego lekkiego kaca i za wiele się nie zastanawiając przebiegłam noworoczne 7 km – wiedziałam wtedy, że ten rok to będzie właśnie TO. Cokolwiek owo TO oznaczało. I naprawdę tak się zapowiadało. W końcu przecież na próżno nie zrobiłam 108 powitań słońca w mojej szkole jogi?! Dodatkowo współprace na blogu sypały się jak z rękawa, widoczność wzrastała, coraz więcej Was tu było moi kochani Czytelnicy, a i w pracy całkiem dobrze mi szło. Czułam, że sprzyjają mi wszystkie gwiazdy i to będzie niezapomniany rok … W tym jednym się nie myliłam.
W styczniu nabyłam bilety do Grecji – urodziny na Santorini, od lat marzyłam o tej wyspie, a teraz wszystko składało się idealnie. Noclegi, promy, samoloty. Grecjo nadchodzę!
Wtedy też powstał jeden z moich ulubionych tekstów na blogu – tekst praktyczny o Wenecji z jednym sponsorowanym akapitem 😉 Ale jeśli wybieracie się do Wenecji i zastanawiacie się co tam robić to naprawdę warto go przeczytać. Dostaniecie Wenecję w pigułce. 🙂 Możecie też zakupić zdjęcie z Wenecji w sam raz na ścianę do sypialni. Zerknijcie do Galerii Wydrukuj Fotografię – znajdziecie tam zdjęć do wyboru do koloru. Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam otaczać się zdjęciami z podróży. Szczególnie w takim czasie.
Luty
Nadszedł luty i coraz częściej dobiegały dziwne i niepokojące wieści z Chin … jakiś wirus, jakieś targi nietoperzy. Rodzina coraz częściej dzwoniła do Mamy i pytała: czy Magda jest w kraju? A Czy coś planuje? Wszyscy oddychali z ulgą, że tej zimy siedzę grzecznie na 4 literach.
Ok, powiedzmy sobie szczerze i od razu: w targi nietoperzy nie wierzyłam od początku. Od pierwszych wzmianek wiedziałam, że nietoperze za dużo z tym wspólnego nie mają … niby czemu w Wuhan jest największe laboratorium badań nad wirusami? Ileż to ja bojów stoczyłam z tymi co za wszelką cenę chcieli ukrzyżować wszystkie nietoperze świata oraz wszystkich podróżników i zamknąć każdy jeden targ w Azji …. a oczywiście w Azji nigdy nie byli, nigdy targu ze zwierzętami nie widzieli , ale wiedzieli jedno – nietoperz Twój wróg. I od razu drogi Czytelniku nadmienię, że ja wiem, wiem doskonale, że nietoperz jest źródłem chorób odzwierzęcych i można się po nim pochorować, mimo, że w Indonezji zaklinają się, że nie ma zdrowszego mięsa … ale miejmy rozsądek – żaden nietoperz nie stworzy tak kurewskiego wirusa. Choćby się zesrał 😛 a wierz mi, że kupy nietoperzy to straszne guano – wiem, bo łaziłam po nich na bosaka w jaskini na Filipinach … parę lat później dowiedziałam się, że tak można się zarazić naprawdę poważnymi chorobami i wcale nie trzeba mieć do tego poranionej stopy tak jak ja miałam…
W lutym też warto odnotować, że skusiłam się na wizażystkę w ramach akcji pewnej perfumerii. Cała akcja polegała na tym, że człowiek kompletnie za darmo został umalowany przez specjalistów, włosy zrobione, no i oczywiście lista zakupowa spisana, a jak się coś kupiło to za każdą kwotę x było jedno zdjęcie fotografa. Czy warto brać w czymś takim udział? Oj, jak bardzo warto. Wreszcie opanowałam magiczną sztukę używania bronzera (i oczywiście taki nabyłam razem z pędzlem), dowiedziałam się też co robić, by makijaż nie uciekał w tajemniczy sposób z twarzy po kilku godzinach, a trwał tam możliwie długo w niezmienionej formie. A co najważniejsze okazało się, że mój wybór kolorów, sposobu malowania się jest trafiony. 🙂 No i przekonano mnie do szminki i to mocnej. Najpierw wydawało mi się, że nigdy jej nie użyję, a teraz stała się jedną z ulubionych części mojego makijażu…. a potem przyszedł nakaz noszenia maseczek 😉 Taki to właśnie był rok.
Marzec
W marcu jak w garncu, ale pogodowe wygibasy zdecydowanie ustąpiły miejsca doniesieniom z Włoch. Wirus deptał nam po piętach i czuło się jego oddech na plecach. Nawet byłam mu trochę wdzięczna, bo nie musiałam za bardzo tłumaczyć się czemu nie chcę jechać na narty (pamiętasz moje popisy na stoku?).
I nagle ni z tego ni z owego wirus in da house! Oto mamy – jest pierwszy zarażony. Lockdown i zakaz wchodzenia do lasu przy 20 przypadkach dziennie, to to co lubię, doceniam i szanuję (sic!). Ale to tylko początek absurdalnych rządowych decyzji, które towarzyszą nam do dziś. Niezwykle kreatywni ludzie…
Nagle w naszym świecie pełnym wolności, spontaniczności i swobody pojawiły się maseczki, rękawiczki, robienie zakupów na akord, liczenie osób w sklepach, zakazy lotów etc.
Pojawiła się również praca zdalna. O jakże wyglądały inaczej moje przygotowania do pracy i telekonferencji. Pełen makijaż, ładna bluzka, kto by pomyślał, że 3 miesiące później zamiast bluzki będzie bluza, a zamiast pełnego makijażu ledwo rzęsy pomalowane, no chyba, że były jakieś wyjątkowe okazje.
W marcu odpaliłam też mój cykl na blogu Kobiety Drogi – czyli wywiady z podróżującymi kobietami. Muszę znowu usiąść i napisać pytania, bo przygasł mi trochę, a bardzo go lubiliście. Dodatkowo pojawił się nowy dział – bardziej fotograficzny czyli galerie najpiękniejszych zdjęć z podróży.
A czego w marcu nie było? Ano nie było spotkania blogerów podróżniczych w Cieszynie, które było od kilku lat marcową tradycją, stałym punktem w planowaniu wiosny – zawsze starałam się aby wyjazdy tak skoordynować, abym była na tym spotkaniu. Nie było również Kolosów w Gdyni.
Kwiecień
Święta w lockdownie. Święta na zoom. Zamknięto lasy i plaże. Przypadków było może 50 dziennie. Trudno tak naprawdę stwierdzić co działo się w kwietniu, bo od marca do czerwca był jeden, długi miesiąc nazywał się marwiec. Charakteryzował się siedzeniem w domu, zakupami o 6 rano w rękawiczkach i maseczkach, praniem ciuchów po przyjściu do domu, odkażaniem zakupów.
Co ciekawe święcenie pokarmów i koszyczka wielkanocnego odbyło się w domu, kościół katolicki, który parę miesięcy później znalazł się w największym kryzysie od lat, udostępnił specjalne modlitwy do odmówienia nad pokarmami. Doniesienia z Włoch, z Hiszpani coraz bardziej niepokoiły, my wydawaliśmy się wyspą na covidowym oceanie. Nasz rząd zapewniał, jak to zwykle on, że jesteśmy Państwem Wybranym. Zaczynały też pojawiać się dziwne informacje o statystach w szpitalach, udawanych pogrzebach, zdjęciach sprzed lat … świat teorii spiskowych miał się w tym roku doskonale, z każdym kolejnym miesiącem lepiej.
Maj
Co było w maju? Naprawdę nie wiem. Miały być chyba jakieś wybory, ktoś może kupił respiratory od handlarza bronią, a może maseczki od trenera narciarskiego, a może oficjele witali na lotnisku samolot i mu salutowali, ale czy to było w maju czy w czerwcu, a może w kwietniu, kto wie? Jedno jest pewne, wtedy już dom stawał się centrum rozrywki, ćwiczeń, pracy, nauki. Pierwsze biegi, jakaś wiosna, jakieś kwiaty na drzewach. A tak naprawde praca, dom, a właściwie praca w domu, a potem dom w domu. Najszczęśliwszy w tym wszystkim był pies. Wreszcie Wilga miała mnie na wyłączność cały czas.
Wiem za to doskonale co być miało, ale zwiało – miałam poprowadzić warsztaty o podróżowaniu na Festiwalu podróżniczym Trampki – jednak festiwal w tym roku się nie odbył. A tak się cieszyłam, że zostałam wybrana.
Czerwiec
Mój urodzinowy wyjazd do Grecji… wymarzony, zaplanowany, wychuchany. Jak miło zostać z voucherami na promy, na hotele. Fuck, fuck i po trzykroć fuck. Wylatywać miałam jeśli dobrze pamiętam 10.06 i wtedy lockdown panował i mogłam polecieć do dupy na raki łowić szczupaki, bo samoloty nie latały, a greckie wyspy były zamknięte. Oczywiście hotel w Atenach stwierdził, że loty, lotami, zamknięte granice granicami ale jakbym naprawdę chciała dotrzeć to był dotarła -w końcu są samochody. Pozdrawiamy hotel, w którym kiedyś będę zmuszona zanocować.
Zamiast spędzać urodziny na Santorini w czerwcu nagrałam mój pierwszy podcast 🙂 Narazie udało mi się nagrać zastraszającą liczbę dwóch podcastów – jeśli jeszcze nie słyszeliście to zapraszam serdecznie, podobno fajnie się mnie słucha. Napisałam też całkiem (podobno) ciekawy tekst urodzinowy – tym razem było to: 38 faktów na 38 urodziny. Z nowych faktów to na urodziny dostałam treningową rakietę tenisową czyli rakieta i piłka na sznurku przyczepionym do “boi” – od tej pory gra w tenisa była ulubionym sportem Wilgi i moim. Nie posądzałam mojego psa o takie piruety jakie wyczyniała, aby zdążyć ukraść piłkę nim doleci ona do mnie.
O pierwszych spostrzeżeniach z Covidowych czasów przeczytasz więcej w poscie o tym czego nie zrobiłam, a planowałam 😉
Lipiec
To okres pogodzenia i przyzwyczajenia się do maseczek. Przestałam w ogóle śledzić jakiekolwiek strony z lotami, hotelami. Wiesz, że tego lata praktycznie nie byłam nad polskim morzem? Nie byłam, bo przesiedliła się tam połowa Polski i sceny były iście dantejskie. Lato spędziłam szwendając się na rowerze po bezdrożach jak najdalej od ludzi, albo czytając książki w moim ogródkowym zaciszu, które sama stworzyłam. Tak, tak, oto w lipcu zbudowałam taras. 🙂 I to nie byle jaki taras – obiecałam Wam post o tym i on będzie, obiecuję. Opiszę tam jak nisko-kosztowo zrobić sobie kawałek raju. Przewiozłam autem ponad 700 kg kamieni, zamówiłam całą wieżę z palet i się zaczęło – usuwanie trawy, izolacja podłoża, wysypywanie kamieni, robienie rantów, szlifowanie palet, malowanie palet, zbijanie palet. W ciągu 3 dni z wielkiego rozpierniczu powstał rajski kącik. Oczywiście miałam kilkoro pomocników 🙂 Gdy skończyliśmy pracę i odpalaliśmy prosecco & pizzę spadł deszcz. Lato w Polsce ma niezapomniany klimat.
W lipcu przeżyłam również cudowną, rowerową eskapadę i mój jedyny raz na plaży w tym roku. Dwa dni na rowerze, ponad 100 km, trzy babki, nocleg na plaży pod gwiazdami, kąpiel o świcie w ziiiiimnej wodzie, lis co nocą zjadł mi kanapki i toblerone (pal sześć te kanapki, ale czekoladę?), kawa z tygielka gotowana na plaży, ognisko przed snem. I ten widok … hotel pod milionem gwiazd. Cudne uczucie wolności i szczęścia.
Sierpień
W sierpniu tradycyjnie wybrałam się z Mamą świętować jej urodziny i tak szwendałyśmy się po Kazimierzu, po Podlasiu. Miałyśmy mnóstwo przygód i to był bardzo dobry czas. Więcej poczytasz w tekstach. A co poza tym? A poza tym dalej zaszywałam się na moim tarasie z książką i obserwowałam jak wszyscy gdzieś latają. Szczególnie do Grecji, a najczęściej na Santorini. Mam wrażenie, że pół Polski, które nie siedziało nad Bałtykiem to siedziało na Santorini.
Wrzesień
Wrzesień w tym roku witałam z dużą ulgą. Cieszyła mnie perspektywa spacerów z psem po opustoszałej plaży (koniecznie zerknij na mój tekst o podróży nad morze z psem), odwiedzania pustych nadmorskich miasteczek i wreszcie trochę oddechu nad morzem. Zaczęła mi też kiełkować taka myśl, że może jednak polecieć by gdzieś na wakacje… na trochę, wygrzać się w słońcu, wykąpać w morzu, trochę opalić. Ostatnie prawdziwe wakacje miałam rok wcześniej w Indonezji. Skręcało mnie z tęsknoty za szwendaniem się z plecakiem, za wolnością i wiatrem we włosach.
Tuż pod koniec września złamałam się i bach bach kupiłam bilety do Grecji – świetnie się składa, bo mam vouchery, plan wycieczki, idealne na szybką akcję. Jak kupię tak, żeby do wylotu był około tydzień to przecież nic się nie wydarzy, bezpieczna, szybka akcja. No i kupiłam, zamieniłam vouchery na nowe bilety na promy, na noclegi w hotelach, zarezerwowałam kolejny idealny hotel na Santorini – lepszy od pierwszego, cudnie położony. ..
Październik
… oczyma wyobraźni widziałam się jak o poranku leżę na leżaku z książką i pływam w ciepłym morzu, a potem wypożyczam skuter i przemierzam wyspę. Była środa wieczór, we wtorek o poranku miałam wylot. Wszystko dopięte na ostatni guzik. Jadę!! Witaj przygodo!! Trochę niepokoił mnie nagły skok zachorowań, ale pomyślałam: damy radę.
I nadszedł czwartkowy wieczór i Grecja oświadczyła, że nie wpuści nikogo bez testu i tłumaczenia wyniku w języku angielskim. Test nie starszy niż 72 h przed wylądowaniem w Grecji – czyli pierwszy wolny termin na zrobienie testu to sobota po 14.00. Nie wiedziałam czy się śmiać, czy płakać. Liczba zachorowań rosła lawinowo. Opadły mi skrzydła, opadły i odpadły. Gdy pomyślałam o użeraniu się z testem, nerwówce czy dostanę na czas tłumaczenie po angielsku (bo tego nikt nie chciał zagwarantować) to usiadłam, otworzyłam wino, wypiłam za Grecję i Santorini i rozpoczęłam kampanię zamiany zamienionych na bilety voucherów z powrotem na vouchery. Pisałam łzawe mejle do firm, hoteli. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że mimo głośnej kampanii Ryanaira: rezerwujesz bez stresu, zmieniasz daty kiedy chcesz – okazało się, że nie zmieniam kiedy chcę, bo do mojego wylotu jest mniej niż 7 dni. Nie pomogły skargi, żale, złorzeczenia, filmiki nagrywane, że na polskiej wersji strony nie ma o tym mowy, a link do regulaminu promocji nie działa … okazało się, że może i link nie działa, może i w polskiej wersji nie ma o tym info, ale na stronie jest ….. w Q&A i tak Ryanair mnie koncertował olał a ja straciłam ponad 500 zł. Niby nie majątek, ale sposób w jaki to zrobili był mega słaby. Kataryny na infolinii, które potrafią tylko recytować zapisy, zero myślenia, empatii, chęci pomocy; nie odpowiadanie na maile, na wiadomości. Nie miałam siły się z nimi szarpać.
Ale to nie jedyna moja tegoroczna przygoda z voucherami … otóż rok temu w 2019 dostałam na urodziny voucher na lot balonem kupiony u Super Prezentów … minął jeden sezon, kończył się drugi, a na lot nijak umówić się nie można, bo: a to miejsc nie ma, a to pogoda nie ta, a to Covid przyszedł. Wreszcie cierpliwość mi się skończyła, po kolejnym wydłużeniu terminu vouchera postanowiłam napisać do organizatorów, żeby dali mi możliwość wymiany na coś innego. Operacja przebiegła bezproblemowo.
Ponieważ byłam właśnie po sesji floatingu, która miała mi zastąpić wyjazd do Grecji, pomyślałam – Ha! dopłacę sobie do voucheru i zamienię go na droższy voucher na 5 sesji floatingu. Jak pomyślałam tak zrobiłam. Taka mała przyjemność w szaro-burym świecie i coraz zimniejszej i ciemniejszej jesieni.
Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że mój salon floatingu został zamknięty, bo …. kobieta zmarła podczas floatingu. Salon ma na głowie sąd i prokuraturę, a ja zostałam z karnetem na 4 floatingi i czekam co z tym zrobią Super Prezenty – czy znowu będę miała voucher na co chcę? Mam nadzieję, że tak, nawet jak studio się otworzy to trochę lipa leżeć i się relaksować w miejscu gdzie ktoś zmarł…
Pod koniec miesiąca rozpoczął się strajk kobiet – nie chcę o tym pisać, bo to co się działo kosztowało mnie wiele nerwów, emocji, bezsilnej wściekłości. Na samochodowych protestach czuło się moc, z wypiekami na twarzy obserwowałam tłumy na ulicach i miałam nadzieję, że zmianę, rewolucję, a wyszło jak zwykle.
Listopad
W listopadzie podarowałam sobie najfajniejszy prezent jaki mogłam sobie zrobić – zapisałam się na kurs otwartej szuflady do Aleksandry Makulskiej. 5 tygodni pisania, 5 ciekawych zadań, mnóstwo inspiracji, wspierania się, komentowania swoich tekstów. Jeśli piszesz i nie wiesz co z tym dalej zrobić, to to jest coś dla Ciebie, jeśli piszesz i niby wiesz, ale potrzebujesz kopa – to również jest miejsce dla Ciebie.
W listopadzie zadebiutowałam również jako prelegentka i autorka mini filmu o podróży do Indonezji na festiwalu podróżniczym OSSOT & Trawenalia. Zrobiłam film pt.: Indonezja między ogniem, a wodą, w którym opowiadałam o zdobyciu Bromo i szalonej podróży motorem, podróży w głąb ziemi na Ijen, Parku Komodo i waranach, a także o wulkanie Kelimutu oraz moim ukochanym Riungu. Film nadal można zobaczyć zapraszam.
Ostatni weekend listopada, to czas kiedy tradycyjnie robię ciasto na piernik staropolski co potem 3 tygodnie leżakuje. Wtedy też stworzyłam mój pierwszy kalendarz podróżniczy – tym razem poświęcony górom – jeśli jeszcze nie masz ściennego towarzysza na cały rok to zapraszam do zakupu – przez cały rok towarzyszyć Ci będą zdjęcia z Nepalu i Alp.
Grudzień
Grudzień upłynął na przygotowywaniu do świąt, kupowaniu prezentów, organizacji szlachetnej paczki. Wszystko zdalnie, wszystko inaczej. Nagle okazało się, że wszyscy marzą o piżamie lub dresach. Takie prezenty pandemiczne, aby w domowych pieleszach było cieplutko, ładnie i wygodnie.
Wigilia w pracy, która zawsze przeradzała się w imprezę conajmniej do 1 w nocy była tylko krótkim spotkaniem w bezpiecznej odległości, Wigilia z rodziną na whatsupie, zamiast świątecznego obiadu u Mamy świąteczny spacer w lesie i piknik na świeżym powietrzu. Pies za to był przeszczęśliwy miał mnie przy sobie prawie cały rok non stop.
I kiedy siedziałam sobie w przerwie między świętami i sylwestrem, i zastanawiałam się czy zjeść makowiec, czy piernik nagle zerknęłam na dawny folder, przypomniałam sobie połowę napisanej książki, rozgrzebanej, zostawionej, osieroconej i nagle poczułam, że po latach znowu do mnie przyszła … ta opowieść, znowu umiem usiąść i pisać, pisać tak, że zastanawiam się jak to się dzieje, nie szlifując, nie planując …. tak jakby moje palce były tylko narzędziem, jakbym ja byłam tylko narzędziem, a samo pisanie pochodziło gdzieś z innego miejsca. I pisałam, pisałam, nocami, wieczorami, potem szlifowałam kanciaste zdania, czytałam z niedowierzaniem i w Sylwestra miałam skończoną pierwszą wersję. Dwa dni temu postawiłam ostatnią kropkę w ostatniej wersji. Obecnie czekam na ilustracje. Tak moi Drodzy rok 2020 zakończyłam wielkim powrotem, zwrotem. Skończyłam powieść, która męczyła mnie od lat, czułam, że muszę ją dokończyć, ale nie miałam sił, to coś we mnie nie płonęło, zagasło, nie czułam tego. Jednocześnie brakowało mi pisania i stąd to miejsce: z miłości do zdjęć i pisania. Po drodze przydarzył mi się współudział w przewodniku po Mjanmie, ale to pisanie inne – techniczne, praktyczne. Ja też je lubię i to bardzo, może dlatego, że przecież jestem uciekinierką z uniwersytetu, niedoszłą naukowczynią. Napisałam wiele tekstów naukowych i lubię tak pisać, lubię rozwijać świadomość, edukować … ale zawsze była też ta moja druga strona, ta co pisała wiersze, zapisywała myśli. I warsztaty u Aleksandry przypomniały mi mnie, uwolniły tę drugą stronę mojej osobowości.
Podsumowanie
I taki to był rok. Tradycyjnie nie udało mi się schudnąć, a nawet udało mi się, mimo ćwiczeń, biegów i treningów, przytyć – cóż czasoumilacze lockdownowo-covidowe robią swoje. W tym roku też pobiłam rekord zjedzonych w ciągu sezonu placków z cukinii – a to wszystko za sprawą naszego ogródka warzywnego w pracy – cukinia w to lato wykarmiła kilka osób. Obrodziły nam też pomidorki i papryki, za to brokuły okazały się kompletną porażką, podobnie jak poziomki 😉
Jest też multum innych rzeczy, które się nie udały oraz które się udały. Ze względu na pandemię zrezygnowałam z komunikacji miejskiej i powróciłam do samochodu. W nowej rzeczywistości aby nie stracić czasu na czytanie książek powróciłam do namiętnego słuchania audiobooków. Praca zdalna została oficjalnie usankcjonowana i już nikogo nie dziwi system mieszany. Lubię to bardzo.
Rozwinęło mi się parę cudnych znajomości, inne zostały odgrzane i przypomniane. Uzależniłam się od nagrywania wiadomości na whatsupie i nauczyłam się opowiadać o tym co czuję. Odcięcie ludzi w realu wpływało całkiem, całkiem na zacieśnianie relacji wirtualnych, a raczej wirtualno-realnych. Paradoksalnie pod względem kontaktów z ludźmi to był dość owocny rok, ale też rok sprawdzający.
W 2021 wchodzę z nadzieją na powrót normalności (chociaż ta nadzieja ma coraz mniej podstaw) i na powrót do podróżowania. Tak bardzo za tym tęsknię, że aż mnie skręca. Mam nadzieję, że w tym roku uda mi się zrealizować kilka planów:
- wydać książkę nr 1
- napisać książkę podróżniczą, której zamysł mam w głowie
- powrócić do lekcji angielskiego
- schudnąć 5 kg, a najlepiej 10 😛
- wyleczyć ostatecznie depresję
- kontynuować regularne treningi
- morsować
- nie podjadać wieczorami
- czytać więcej książek
- przestać obgryzać pazury (tak, tak słyszę ten jęk, no wiem, że nie przystoi, wiem i co z tego?)
- pojechać w fantastyczną podróż gdzieś daleko, bardzo daleko i na około 3 tygodnie
- połazić po górach
- zacząć wstawać o 6 rano (ale to od wiosny, bo teraz jest ciemno, zimno i wieje złem za oknem) i nie kłaść się po północy
Trzymajcie kciuki za moje plany i za mnie, ja życzę Wam wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku, oby nas nie przeczołgał jak ta cholera co minęła. Uszy do góry, pierś do przodu, poprawcie korony i lewą marsz. Jeszcze będzie przepięknie.
Wasza M. Malena
Ps. aa w 2021 weszłam z przytupem – biegając po plaży w za dużych butach i morsując pierwszy raz w życiu. To był odjazd – kompletny.
A jak Ty zapamiętasz 2020 rok? Mam nadzieję, że obszedł się z Tobą łagodnie. Udało ci się spróbować coś nowego? Zrobić jakieś postępy? Daj znać w komentarzu 🙂
Jeśli spodobał Ci się tekst nie zapomnij go udostępnić znajomym. Zapraszam Cię też do polubienia malenowego FP na Facebooku oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić kolejnego wpisu? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!
ps. Jeśli lubisz to co piszę to zapraszam Cię również na moje konto na Patronite – na Patronów czekają niespodzianki 🙂