Po deszczowej nocy w trakcie, której widziałam już oczyma wyobraźni jak nasz domek spływa ze strugami deszczu do Nam Ou, przyszedł słoneczny poranek. Gorączka też odeszła z promieniami słońca. Już wczoraj kilka razy słyszałyśmy, że to ostatni słoneczny dzień i zbliża się zmiana pogody. Miałyśmy nadzieje, że jednak tak się nie stanie i to tylko złe proroctwa. Po śniadaniu, na które czekałyśmy około godzinę, poszłyśmy poszukać rowerów.
Rowerem po laotańskiej wsi
Nong Khiaw jest idealnym miejscem na rowerową wycieczkę. W mieście znajdziecie wiele wypożyczalni rowerów. W Azji z rowerami mam jeden zasadniczy problem – 90% rowerów jest dla mnie za mała. O ile w Chang Mai na za małym rowerze bez problemu zrobiłam 40 km o tyle tu 20 km wycieczka była dla mnie gehenną. Rower po pierwsze był za mały, a po drugie na każdym wyboju siodełko wpadało do środka. Miałam ochotę zrzucić go w przepaść, a laotańskie drogi poznały dość szerokie spectrum polskiego słownictwa. To zdecydowanie nie jest teren na za mały rower bez przerzutek. No chyba, że nie lubicie swoich kolan i toczycie z nimi jakąś wojnę to proszę bardzo. Skończyło się to tym, że pod każde wzniesienie rower wprowadzałam i służył mi generalnie do przemieszczania się po płaskim i zjeżdżania z górek. I tak przez 20 km. Głupota boli, czasem bardzo namacalnie. Przypominam o gorączce dzień wcześniej. W sumie dość wybuchowa mieszanka.
Jaskinia Pha Tok
Pierwszy przystanek to jaskinie Pha Tok. Położone są około 3 km od miasta. Wejście kosztuje 5.000 kip. Na miejscu trzeba uważać na lokalnych, samozwańczych przewodników, próbują pobrać kolejną opłatę za zwiedzanie jaskiń. Dobrze mieć przy sobie latarkę. Zdecydowanie się przydaje. Pierwszą jaskinie zbojkotowałam. Podobno nic nadzwyczajnego. Do drugiej wiodą schody kilka metrów w górę. Również nie jest zbyt widowiskowa. Nie jestem miłośnikiem jaskiń.
Wodospady Hoiy Qang
Kolejny przystanek to wodospady Hoiy Qang. Od jaskiń dzieli je kolejne 5 km drogi. Podobno jest ich 5. My znalazłyśmy dwa. Zwiedzałyśmy je trochę w biegu, bo czas nas gonił. Było już po 14, a my musiałyśmy obejrzeć wodospady, wrócić do Nong Khiaw – około 10 km i wspiąć się kilkaset metrów na punkt widokowy 🙂
Do pierwszego wodospadu prowadzi droga przez las. Nie jest specjalnie spektakularny. Do drugiego trzeba się dostać przez bambusowe mostki i poręcze przy skałach. Droga jest ciekawa. A szczególnie bambusowy system asekuracji i multum napisów: uwaga, ślisko!. Sam wodospad już zdecydowanie przyjemniejszy, ale to jeszcze nie to. Aby odnaleźć drogę do dalszych trzeba się troszkę wysilić. My byłyśmy przekonane, ze to już koniec trasy. Oczywiście za odwiedziny wodospadów płaci się około dolara/osobę.
Punkt widokowy Phadeng Peak
Od najważniejszego punktu tego dnia dzieliło nas około 10 km. Pogoda zaczynała delikatnie się zmieniać. Czasem zdarzały się wielkie porywy wiatru. Światło ślicznie kontrastowało wszystkie barwy. Było już po 15.00 i spieszyłyśmy się aby zdążyć na punkt widokowy – o 16.00 wpuszczają ostatnie osoby. Oczywiście w moim przypadku słowo spieszyłyśmy się było nie do końca adekwatne. Oznaczało maksymalne rozpędzanie się z górki – ale tylko pierwszej, bo hamulce okazały się pół sprawne, tak więc oznaczało – zjazdy z góry na wciśniętych hamulcach, i bardzo raźne wprowadzanie roweru pod górę. O jakże ja tego roweru nienawidziłam. 🙂 Udało się. Zdążyłyśmy, byłyśmy tuż przed 16.00.
Czekał nas dystans około 2 km i różnica wysokości około 500 metrów. Droga na szczyt Phadeng Peak zajęła nam około godzinę. Nie jest bardzo ciężka, ale daje się we znaki. Szczególnie po 20 km na nazwijmy to rowerze 😉 Widok zapiera dech w piersi.
UXO
Ze szczytu zeszłyśmy chwile po zachodzie słońca. Przy „kasie biletowej” nie było już kobiet, ich miejsce zajęły dzieci. Wtedy dopiero dostrzegłam, że tuż obok jest niewybuch. Laos jest uważany za najbardziej zbombardowany kraj na świecie. W latach 1964 – 1973 Amerykanie zrzucili na Laos 270 milionów bomb kasetowych. Ktoś wyliczył, że to oznacza, że na teren Laosu co 8 minut przez 9 lat spadały bomby. Niewybuchy (UXO) do tej pory stanowią realny problem i zagrożenie w Laosie. Co roku od UXO ginie lub jest okaleczonych wiele osób, głównie dzieci.
Laotańskie Barbecue
Po całodniowym ściganiu się z czasem czekała nas zasłużona nagroda. Już dzień wcześniej zaplanowałyśmy tą kolacją. Laotańskie Barbecue w Qbar. Dwuosobowy zestaw kosztuje 100.000 kip (12,5$), ale naprawdę warto. Laotańskie barbecue przygotowujecie sami. Dostajecie na stół „palenisko”, surowe warzywa, grzyby, mięso, jajka, makaron, bulion i potem trzeba połączyć puzzle:) Najpierw wierzch specjalnej przykrywki paleniska smarujecie słoniną, na „cypel” kładziecie mięso, do rynienki wokół wlewacie bulion i wkładacie warzywa, grzyby, makaron. Jajko przebija się zdecydowanym ruchem pałeczki i polewa się nim to co w rynience się gotuje. I tak można spędzić dużo czasu gotując, piekąc, jedząc.
W Qbarze kelnerami było dwóch Francuzów. Twierdzili, ze jesteśmy pierwszymi ich gośćmi z Polski. W to nie do końca wierzę, ale ich gościnność była niesamowita. Skończyła się też bardzoooo trudnym porankiem skoro świt dnia następnego 😉 Tym bardziej, że przy stoliku obok urodziny świętowała grupka Francuzów. Opisu miksu tego wieczoru Wam oszczędzę, bo na jego wspomnienie do tej pory mój żołądek mówi głośne NIE! w skrócie oprócz Lao Lao, Lao beer, Lao-cokolwiek spróbowałam też Lao whisky ze żmiją i skorpionem w środku. Oj niedobre. Ma lekko słodkawy posmak, taki mdławy. Nie wiem ile nakrętek tego specyfiku wypiłam, ale zdecydowanie za dużo. Przypominały mi o sobie cały następny dzień. Pobudka była po 6, szybkie pakowanie i bieg 2 km z plecakiem-potworem na stację autobusową. Taka poranna gimnastyka w sam raz na kaca 😉
Informacje praktyczne w pigułce:
- wodospady Hoiy Qang: odległość od miasta – około 7 km, wstęp około 1 dolara, czas potrzebny na zwiedzenie: podobno godzina 🙂
- jaskinie Pha Tok: odległość od miasta – około 3 km, wstęp około 1 dolara, czas potrzebny na zwiedzenie: około godzina :), przydatna latarka
- punkt widokowy: tuż za świątynią, czynny od 6 rano do 4 popołudniu, wstęp 20.000 kip, w cenie butelka wody mineralnej, droga zajmuje około godzinę, absolutnie obowiązkowy punkt pobytu
- stacja autobusowa: około 1,5 km od mostu, autobus do Laung Prabang odchodzi o 8:30 rano i kosztuje 37.000 kip, na stacji należy być godzinę przed odjazdem, aby kupić bilet.
- kantor wymiany walut – nie trafiłyśmy na godziny otwarcia, pieniądze można wymienić w agencji turystycznej na „głównej ulicy” z prawej strony mostu, trzeba popytać, pokierują 🙂
- 1$ = 8.000 kip
Jeśli zainteresował Cię temat Laosu zapraszam do innych tekstów o tym kraju.
Spodobał Ci się post? Zostaw po sobie ślad dając lajka lub komentując. Nie przegap następnego wpisu śledząc Okiem Maleny na Facebooku. Do zobaczenia.
10 komentarzy
[…] z Nong Khiaw. Jesli lubicie zabawy typu fondue, gdzie samemu trzeba się troche pobawić nim coś zjecie napewno […]
Pięknie i egzotycznie…
[…] z Nong Khiaw – około 4 godzin jazdy 37.000 […]
[…] Nong Khiaw w jeden dzień […]
Laos to tak egzotyczny dla mnie kraj, że nawet nigdy nie myślałam, żeby tam pojechać, już szybciej Wietnam. Podziwiam za takie eskapady i piękne zdjęcia!
Nie byłam w Wietnamie, ale z opinii tych co byli tu i tu Laos jest o wiele łatwiejszy do podróżowania, a ludzie zdecydowanie bardziej pomocni i sympatyczni.
Super zdjęcia! Marzy mi się podróż po Azji 🙂
O jaa! Cudowne widoki! Z pewnością zobaczyć coś takiego na żywo jest spełnieniem marzeń niejednej osoby!! Zazdroszcze!
[…] o tym co warto robić w Nong Khiaw, oprócz odwiedzenia ziołowej sauny i podziwiania zachodu Słońca z mostu w następnym odcinku […]
[…] o tym co warto robić w Nong Khiaw, oprócz odwiedzenia ziołowej sauny i podziwiania zachodu Słońca z mostu w następnym odcinku […]