Pagsanjan to idealne miejsce ma półtoradniową wycieczkę i ucieczkę 😉 z głośnej i tłocznej Manili. Miejsce jest znane przede wszystkim z wodospadu Pagsanjan Falls i rzeki Bumbungan gdzie Francois Copola kręcił fragmenty Czasu Apokalipsy.
Miejscowość jest oddalona od Manili o 93 km. Trudno powiedzieć ile zajmuje droga, wszystko zależy w jakim czasie pokona się Manilę. Gdy wracaliśmy trafiliśmy na manilskie korki i mając naprawdę duży zapas czasu na autobus do Viganu istniało realne zagrożenie, że nie uda się na niego zdążyć.
Autobus dojeżdża do oddalonego od niego o kilka kilometrów Pagsawitanu. I tu było moje pierwsze zetknięcie z filipińską prowincją. Jakże inną od Manili. Można było odetchnąć pełną piersią. Sam Pagsawitan nie stanowi zbyt wielkiej atrakcji, jest dobrym miejscem na nocleg i bazę wypadową do Pagsanjanu. Składa się z kilku ulic na krzyż. Z noclegiem nie powinno być problemu, jest kilka hoteli o zróżnicowanym standardzie.
Tu jadłam pierwszy raz typowe filipińskie danie – adobo. Adobo to kawałki mięsa, ryb, warzyw lub owoców morza w zawiesistym, glazurowanym sosie składającym się z marynaty, czosnku, sosu sojowego. Czasem można znaleźć mięso z dodatkiem ananasów. Oczywiście podawane jest z ryżem i sosem sojowym, do którego warto wrzucić posiekaną ostrą papryczkę. Oczywiście jeśli lubi się naprawdę ostre jedzenie. Najczęściej trafiałam na adobo wieprzowe i tak sobie myślę, że w całym życiu nie zjadłam tyle świnki co na Filipinach. Jedne z najlepszych adobo jadłam właśnie w Pagsawitanie oraz w El Nido – tam było adobo z kalmarów – bajka.
Do Pagsanjanu kursują jeepneye. Bilety na spływ rzeką Bumbungan i wpłynięcie pod wodospad na bambusowej tratwie można kupić w agencji naprzeciwko kościoła (ok. 1200 pesos). Z Pagsanjanu mam zdjęcia robione tylko telefonem i to ukradkiem, bo choć woda wygląda na spokojną to nagle pojawiały się niespodziewane spiętrzenia wody i telefon siedział asekuracyjnie w worku wodoszczelnym. Pod koniec marca poziom wody był dość niski i w wielu miejscach sternik tak naprawdę przepychał łódkę między kamieniami po okrągłych drewnianych balach wystających z wody. Gdy poziom wody jest wyższy musi być naprawdę duża frajda. Najpierw przepływa się wzdłuż wsi, potem krajobraz się zmienia, z obu stron łódki wyrastają pionowe skały. Jest bajecznie. Na końcu podróży jest wodospad Pagsanjan, jeden z bardziej znanych filipińskich wodospadów. Podobno ma 120 metrów wysokości, choć nie wyglądał na aż tyle. U jego podnóży jest małe oczko wodne. Po tym oczku płynie, a raczej jest przeciągana po linie bambusowa tratwa, na której wpływa się pod wodospad do małej pieczary. Worek wodoszczelny zdał egzamin 😉
8 komentarzy
To danie adobo- zdaje się, że wrzucają do niego wszystko co im się na winie i przyprawiają na ostro 🙂
Rzeczywiście patrząc na nie można odnieść takie wrażenie 🙂 Ale każde różni się w smaku, dużo jest na słodko- kwaśno z dodatkiem np. ananasów. Ostre samo w sobie nie jest. Tzn. nie dla mnie, ja zawsze prosiłam o dodatkowe papryczki chili i soję. Ale ja jestem z tych, co w Azji mówią poproszę spacy 🙂
Bardzo, bardzo zachęcające. Filipiny wprawdzie są dość daleko na naszej liście „must see”, ale warto zapamiętać 🙂
Zazdroszczę Ci takich podróży 🙂 Kiedyś też się wreszcie wybiorę na dłużej do Azji, skorzystam z Twojego bloga jako przewodnika 🙂
dziękuję 🙂 Wybierz się – nie pożałujesz 🙂 Ja odliczam dni do kolejnego wyjazdu 🙂
W zasadzie natychmiast bym się tam udała, gdybym tylko mogła tak wszystko rzucić. 🙂
Wspaniałe miejsca, warte zobaczenia, mam nadzieję, że kiedyś się uda. 🙂
[…] się na punkt widokowy po schodach przyczepionych na słowo honoru do skały niedaleko wodospadu Pagsanjan. Nie wiem ile metrów w górę, ale bardzo dużo. Ze strachu zemdlałam sto razy, za sto pierwszym […]
[…] się na punkt widokowy po schodach przyczepionych na słowo honoru do skały niedaleko wodospadu Pagsanjan. Nie wiem ile metrów w górę, ale bardzo dużo. Ze strachu zemdlałam sto razy, za sto pierwszym […]