Indonezyjski raj z przymrużeniem oka czyli moja historia pobytu na Bali cz. II
Czas na część drugą mojej relacji z pobytu na Bali. Dziś chcę Ci powiedzieć jedno – rajska wyspa jest rajska, ale niekoniecznie w miejscach znanych z pocztówek. Tym razem wybierzemy się do miasta Ubud, przejdziemy po najsłynniejszych ryżowych tarasach, zobaczymy wodospad z niezliczoną ilością selfi miejsc, powylegujemy się na cudnej plaży, a na koniec mały smaczek – niesmaczek – podróżowanie solo vs lokalni mężczyźni.
Będzie conajmniej tak ciekawie jak w części pierwszej, w której odwiedziliśmy razem między innymi słynną świątynię Lempuyang. Znasz ją? Jeśli nie to łap link: Bali, Candidasa – 5 dni w raju cz.I
dzień czwarty – balijski disnejland czy magiczne Ubud?
Wyprawa do Ubud to jeden z tych dni, gdy wszystko już szło tak jak miało iść. Być może dlatego, że zdałam się nie na siebie, ale na doświadczonego kierowcę. I tak oto do Ubud pomknęłam z Komangiem z mojego hotelu. On, mój skuter i ja. Doszłam już do takiej perfekcji w byciu pasażerem skutera, że w czasie drogi robiłam zdjęcia i nagrywałam filmy.
Komang długo mnie przekonywał, że chętnie zostanie moim kierowcą, długo się wahałam, bo przecież ja jestem Zosia Samosia. Rowerowe przygody i wjazd na Lempuyang nauczyły mnie trochę pokory i zgodziłam się z nim pojechać. I wiesz co? To była wspaniała decyzja. Ruch w Ubud okazał się tak miażdzący, że sama dostałabym tam nerwicy. Ponadto droga do Ubud jest długa, więc z moimi maksymalnymi prędkościami rozwijanymi na skuterze oraz umiejętnościami wyprzedzania zajęłaby mi dwa razy więcej czasu, a najważniejsze to fakt, że nie starczyłoby mi czasu na zobaczenie innych atrakcji.
Klungkung i wodospad Tegungan
Co warto zobaczyć po drodze? A chociażby miasteczko Klungkung, gdzie jest rewelacyjnie zaprezentowana historia regionu oraz piękny pałac królewski. Na terenie pałacu znajduje się wiele budynków ze wspaniale zdobionymi sufitami, te freski mogłam podziwiać godzinami. Jest tam też bardzo ciekawe muzeum. Warto zarezerwować na wizytę w Klungkung około 1,5 godziny.
Po drodze widziałam też wodospad przerobiony na disneyland. Wodospad Tegenungan, bo o nim mowa, to raj do robienia selfie. Po drodze do wodospadu mija się niezliczoną ilość gniazdek, serduszek, skrzydeł i innych gadżetów, które uczynią Twoje selfie niecodziennym. Większość z nich jest darmowa. Tam też zakochałam się w huśtawkach nad przepaścią, jednak gdy dowiedziałam się, że przyjemność pohuśtania się i zrobienia zdjęcia, w zależności od położenia huśtawki i jej „widowiskowości”, kosztuje nawet 150.000 rupii to odkochałam się równie szybko jak się zakochałam. Pytając Komaga czy po drodze znajdziemy jakiś fajny wodospad miałam na myśli piękny, dziki wodospad, ale to w sumie było bardzo ciekawe przeżycie.
Im bliżej byliśmy miejscowości Ubud, tym bardziej ruch się zagęszczał i robiło się bardziej dziko. Tu już trzeba było się mocno trzymać skuteru, a nie nagrywać okolicę. Hamowanie, przyspieszanie, wyprzedzanie, wiraże między innymi skuterami i samochodami. Obłęd. Nie wyobrażam sobie jazdy w tych warunkach o własnych siłach.
Tarasy ryżowe w Tegallalang
Jednym z ostatnich punktów naszej wycieczki były tarasy ryżowe w okolicach Tegallalang, niedaleko Ubud. Słynne, niebiańskie tarasy. No i co ja mam Ci powiedzieć o tym miejscu? A no nie wiem 🙂 Najpierw minęliśmy wielki, betonowy pomnik cywety, czyli wytwórczyni słynnej kawy kopi luwak. Kopi Luwak to kawa, którą uzyskuje się z odchodów cywet i jest to jednen z dwuznacznie etycznych biznesów. Kiedyś zbierano odchody cywet, które przybiegały na plantację kawy z lasów. Obecnie wiele miejsc hoduje biedne cywety, trzyma je w małych klatkach i futruje kawą. Dlatego lepiej nie kusić się na taką kawę pitą w pierwszym lepszym miejscu, bo nasza przyjemność może się łączyć z cierpieniem zwierząt.
Jechaliśmy dalej ulicą wzdłuż której było multum knajpek. Jak się za chwile okazało, te knajpki były bramami wejściowymi do tarasów ryżowych. Tarasy położone są pomiędzy dwoma wzgórzami, z obu stron wzgórza wieńczy je niezliczona ilość knajpek oraz huśtawek, z których wydobywają się dzikie krzyki osób wylatujących w przepaść. Tu chuśtawki są droższe kosztują już nawet 200.000 rupii. Roi się tu również od urokliwych selfiegniazdek – tym razem płatnych – oraz od innych gadżetów do zdjęcia życia. W każdej z knajpek można skosztować słynnej kawy z odchodów cywety – serwowana jest w malusich filiżaneczkach i przez to dość tania. Ja się nie skusiłam. Kopi Luwak piłam w Yogyakarcie i szczerze mówiąc była to jedna z gorszych kaw jakie piłam w życiu 😉
Spacerując po tarasach co chwilę spotykałam barierki, przy których siedził kolejny inkasent, który tłumaczył, że to już inna gmina i należy się opłata. Już nawet Komang miał ich dosyć i stwierdził, że już nie mamy drobnych. Czy tam jest pięknie? Niewątpliwie tak. Czy tam jest sztucznie? Nie do końca, bo tarasy są rzeczywiście uprawiane, jednak te wszystkie atrakcje wokół czynią z nich jakieś szalone miejsce. Taki Disleyland, brakuje tylko myszki Miki w indonezyjskim stroju.
Przemierzając Bali na skuterze widziałam dziesiątki miejsc z pięknymi polami ryżowymi. Jedne były tarasowe, inne płaskie. Panowała tam cisza i spokój. Mogłam zaparkować skuter, usiąść na skraju góry i podziwiać je. Sama. w ciszy i spokoju, bez tej całej słitaśnej scenerii.
Biegiem przez Ubud
Po odwiedzeniu pół ryżowych, zrobieniu kilku fot przyszedł czas na Ubud w pigułce. Ubud – miasto kreowane na miasto artystów i sztuki. W sezonie potrafi odwiedzić je ponad 3.000.000 turystów, a stale zamieszkane jest przez 100.000 osób. Czaruje uroczymi zaułkami i przytłacza przepychającym się tłumem. Pełne pięknych świątyń, zabytków oraz ciekawych muzeów. Tyle teorii z przewodników. Bardzo długo rozważałam Ubud jako bazę na moje 5 dni na Bali – z perspektywy cieszę się, że wybrałam Candidasę.
Stragany mijane wzdłuż dróg czarowały barwami i rozmaitością przedmiotów – zdecydowanie byłoby tu co kupować – wakacje w Candidasie miały ten plus, że wybór pamiątek był mocno ograniczony. Gdy jechałam do centrum czułam, że w Ubud bym zbankrutowała i musiała moje pamiątki nadać oddzielnym samolotem. Serio – mega piękne wyroby drewniane od mebli po figury, cudna ceramika, obrazki – naprawdę zakupowy raj. Bogactwo kolorów i tworzyw. Sklepy w pobliżu tarasów mają zdecydowanie ciekawszy asortyment niż targ w centrum tuż przy pałacu królewskim.
Ale wróćmy do Ubud w pigułce. Najpierw przepyszny obiad w warungu w centrum – Warung Deva przy ulicy Jl. Gootama nr 13. Polecam z całego serca – mega lokalnie, bez wzmacniaczy smaku, pysznie i tanio. Fajnie było mieć Komanga za przewodnika, bo wybrał idealnie. Satay z tempehu podbiły moje serce. Satay czyli szaszłyczek ze sfermentowanej soi (tempeh) z sosem orzeszkowym. Wegetariański orgazm smakowy. Po tym pysznym posiłku czas na zwiedzanie czyli bieg przez Pałac Królewski i ekspresowe łowy niespodzianek na targu. Dawno się tak nie zziajałam robiąc prezenty.
Ubud opuszczaliśmy z wielkim uczuciem ulgi. Te kilka godzin w dzikim tłumie, wyciu klaksonów, spalinach, niesamowitym ruchu bardzo nas zmęczyło i z radością wracaliśmy do spokojnej Candidasy.
Ubud jest piękne, ale mega męczące. Być może poza sezonem (chociaż ja byłam w 2 połowie września, więc już w niskim sezonie) jest tam spokój i klimat, może też miałam za duży przeskok po spokojnym miejscu. Generalnie wróciłabym tam na dwa, trzy dni aby spokojnie poszwendać się uliczkami – nie skreśliłam go tak jak Yogakarty, ale narazie Ubud nie trafił do mojego top 10 w Indonezji – może następnym razem.
W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze nad morzem w wytwórni soli z wody morskiej (wspaniała sól warto kupić) oraz w jednej z wiosek na lokalnym targu. Komang stwierdził, że zajmie mu to tylko chwilę, a ja, że chętnie popatrzę na lokalny targ. Łaziłam między straganami podcza gdy on robił zakupy. Czułam na sobie zaciekawione spojrzenia. Gdy wróciliśmy do skutera śmiał się pod nosem pakując zakupy do bagażnika. Spojrzałam na niego badawczo i spytałam co jest grane. Spojrzał na mnie i z zawadiacką miną oświadczył: powiedziałem im, że jesteś moją dziewczyną. 🙂 Oczywiście Komang nie jest kawalerem poszukującym dziewczyny, a wydawał się poważnym ojcem rodziny. 🙂 Od niego dostawałam w prezencie pyszne banany. Przynosił mi je do pokoju, żeby nikt nie widział, w tajemnicy i konspiracji. Lubiłam go i do tej pory mamy kontakt.
Dajane
Po powrocie wieczór spędziłam na przecudnym masażu gorącymi kamieniami – polecam spróbować. Po masażu siedziałam sobie sama w knajpce i miałam zostać na kolekcję i jedno piwo. Prawie wypełniłam postanowienie, gdy podeszłam płacić do baru nim zauważyłam wdałam się w rozmowę z Australijką, która w Candidasie spędza swoją emeryturę. Niesamowita kobieta. Bali od Australii dzielą około 3 h lotu, więc Dajanie bardziej opłacało się mieszkać na Bali niż w Australii. I tak spędzała swój czas. Długie blond włosy, hipisowska suknia, zdarte od fajek gardło. Znana i lubiana w całym mieście. Najbardziej swoja z obcych. Siedzieliśmy tak w trójkę z właścicielem knajpy, opowiadali mi o pijanych turystach na skuterach, o trudach i o urokach życia na Bali. Do hotelu wróciłam koło północy.
Jeśli jest sposób w jaki chciałabym spędzić swoją starość to właśnie tak. Gdzieś w Azji płd /wsch, ciesząc się słońcem, wtapiając się w życie lokalsów i po prostu pewnego dnia zgasnąć niezauważona przez nikogo. Jedno co mnie trapi, to że nie da się opłacić hostingu i domeny na 100 lat w przód. Będę musiała tym obarczyć którąś z bratanic 😉 blog ciotki wariatki utrzymywany w spadku z pokolenia na pokolenie. Takie rodowe dziedzictwo.
Dzień piąty – skuterem przez świat.
Wiesz czego nie znoszę? Ostatniego dnia przed powrotem do domu. Ja generalnie nie tęsknie za powrotem i uwielbiam być w drodze. Nie brakuje mi polskiego jedzenia, nie wzdycham do własnego łóżka. Cieszy mnie stan bycia w podróży. Ostatni dzień to dzień, w którym chce się zrobić jak najwięcej jak najwspanialszych rzeczy, aby zapamiętać go rajsko i cudnie. I to jest mega problem jak go zaplanować, aby nie okazał się fejkiem. Gdzie zjeść ostatni posiłek, by był godny zapamiętania? Gdzie pójść, co zrobić? Miliony pytań i planów. Wszystko musi być naj. To cholernie stresujące.
Virgin beach – balijska perełka niedaleko Candidasy
Tym razem postanowiłam bezpiecznie spędzić ostatni dzień na cudnej plaży, leżąc na leżaku, mocząc stopy w morzu i wpierdzielając pyszne przekąski popijane sokiem z awokado. I wiesz co? To był strzał w dziesiątkę. No dobra, aby nie czuć się jak ostatni leniwiec, który zamiast przemierzać kilometry Bali na skuterze leży na leżaku, rano pojechałam do pięknych ogrodów na wodzie Taman Ujung, a kiedy skończyłam je zwiedzać popędziłam prosto na plażę Virgin beach.
O jak cudnie jechało się na Virgin beach skuterem, a nie rowerem. Zaparkowałam skuter, wzięłam kask, kluczyk i bez roweru na plechach jak kozica pokonałam tysiąc schodów w dół na plażę. Przywitała mnie uśmiechnięta twarz Balijki: Oooo dziś skuterem, a nie rowerem. No tak moje durne pomysły powoli stawały się sławne – pomyślałam i z uśmiechem jej pomachałam. Zajęłam sobie pierwszy leżak przy lini brzegowej. Tu się okopuję. Zamawiam pyszny lunch, deser, obiad, soki owocowe i przerywam ten rajski nastrój kąpielami w morzu, spacerami od jednego końca zatoki do drugiego oraz pisaniem wspomnień z Bali. Mogę tu zostać 100 lat i jeden dzień dłużej. To było cudowne popołudnie. W sumie gdyby nie wielka deszczowa chmura nie wiem kiedy zdobyłabym się na opuszczenie plaży. W końcy to była już druga połowa września i pogoda bywała lekko kapryśna, lecz wciąż idealna jak na wypadkową cen i temperatury.
Do hotelu wracałam zaglądając we wszelie zakamarki po drodze. Wszak powrót równał się zdaniu skutera, na którym spędziłam tak cudowne chwile.
Rajskie Bali to jednak nie tylko cudne widoki. Gdy jedziesz wieczorem na skuterze nieco dalej od miast, zobaczysz jak przydrożne rowy zamieniają się w ogniska. Całodniowa produkcja śmieci płonie sobie, a dym powoli zasnuwa okolicę. Robi się biało od dymu, nie ma czym oddychać. Smutne to i tak typowe dla wielu krajów Azji płd. wschodniej.
Ketut jest horny
I co mi pozostało? Masaż, kolacja i pakowanie. Znienawidzona część wyjazdu. Jak upchnąć ten cały bałagan do plecaka. Tradycyjnie pakowanie nie może odbyć się bez piwa. Zamiast się pakować usiadłam z piwem na tarasie i patrzyłam w dal. Wspaniały widok. Ciemne niebo, światełka odbijające się w basenie. Otulał mnie ciepły wieczór.
Wtem przyczłapał wpatrzony we mnie recepcjonista. Od pięciu dni robił na mój widok maślane oczy, a ja udawałam z wrodzonym wdziękim, że tego nie widzę. Magda, mogę Cię zawieść do Ubud. Tak? Ojjj jadę z Komangiem. Magda mogę Cię zawieść na lotnisko. Tak? Ojjj jadę z Komangiem. Nie rezygnował skubaniec, mimo, że jego żona pracowała dwa budynki dalej w restauracji. Bardzo miła kobieta. Te kwiatki na łóżku to też na 100 procent była jego inwencja.
– Good evening.
– Dżizas czy nie mogę posiedzieć sama w ostatni wieczór w hotelu, czego on u licha chce? Jako rasowy introwertyk czasem dostaję wścieklicy gdy nagle ktoś postanowi naruszyć moją przestrzeń osobistą swoją obecnością. Chcę być sama. Ja, cisza, piwo i gwiazdy. Finito.
– I’m horny. – Wyszeptał z uśmiechem. Porąbało go od reszty, pomyślałam, nie wierząc w to co słyszę.
–What did you say? I don’t understand you. – Czasem najlepiej udawać idiotkę.
– I’m horny.
– You are what? – Zamknij się, przepadnij maro nieczysta, bo pójdę po Twoją żonę do knajpy obok. Wzrok mego oblubieńca coraz bardziej przypominał wzrok pobitego psa. Mieszało się na jego twarzy zmieszanie z niedowierzaniem. Jak to ona nie kuma, że ja horny? Co z nią nie tak? Przecież jest samotną, białą turystką, a ja balijskim sztukmistrzem z kwiatkiem za uchem. Żeby ukrócić jego męki wzięłam spory łyk piwa, usiadłam najbardziej po męsku jak umiem i powoli z uśmiechem powiedziałam:
– I’m sorry, im not interested. You have the wife.
Jego wzrok był coraz bardziej godny pożałowania. Zaczynało mi go być szkoda, choć przepełniała mnie też złość, że zawsze znajdzie się ktoś kto zakwalifikuje Cię jako spragnioną egzotycznego seksu laskę tylko dlatego, że podróżujesz bez faceta, masz długie nogi i blond włosy. Zresztą pewno i bez tych nóg i włosów podobnie by sklasyfikowali. Wystarczy magiczne: SOLO. Mój oblubieniec zdecydowanie zwijał żagle. Z tonu I’m horny uderzyl w ton I’m so sorry. rili, rili sory, bo ty podobna jesteś do takiej jednej, była tu lata temu, zakochałem się w niej, przepraszam, wspomnienia, myślałem, że Ty to ona, wybaczysz mi?
Zaraz się porzygam przemknęło mi przez myśl. Popatrzyłam na niego najgroźniej jak umiałam i powiedziałam: tak, jest ok, ale idź sobie, chcę zostaś sama i nie chcę Cię ogladać. Odszedł jak zbity pies. Siedzialam sobie na tarasie i zastanawiałam się, w którym momencie mogłam mu dać do zrozumienia, że jego oświadczenie o horności zrobi na mnie wrażenie. Czy wtedy jak uśmiechnęłam się dziękując za kawę, a może wtedy jak pierwszej nocy pytałam gdzie tu zjeść i polecił knajpkę gdzie pracuje jego żona, a może jednak pływając w basenie jako jedyna turystka? No k#$%wa kiedy? Nie mnęło pięć minut a mój balijski don żuan powrocil z nową falą samokrytyki i próśb o przebaczenie. Spierdalaj złotko pomyślałam sobie w duchu, a głośno tylko stwierdziłam: ok, dobra, daj już spokój umówmy się, że nie pamiętamy tej rozmowy. Bay. I tak skończyła się sielanka na tarasie. Nie miałam już wymówek przed pakowaniem.
Czy wspominam to źle? Szczerze mówiąc raczej z rozbawieniem, być może inaczej by było, gdyby mój balijski oblubieniec miał 190 i bym się go realnie bała i stanowił jakiekolwiek zagrożenie. Jednak on miał jakieś 150 w kapeluszu i miałam wrażenie, że przy mocniejszym tupnięciu bym go rozgromiła. Jednak pewien niesmak pozostał. W takich chwilach zdecydowanie żałuję, że nie urodziłam się facetem.
Dzień szósty – szczęśliwej drogi już czas, mapę życia w sercu masz….
O poranku zjadłam ostatni nasi goreng (typowe balijskie śniadanie – ryż z warzywami i jajkiem – pycha). Mój nocny oblubieniec czaił się gdzieś w zakamarkach budynku, widać nadal miał zmianę. Około 10.00 musiałam opuścić hotel . Przyjechał Komang z kuzynem. Zanieśli mój plecak do auta, pożegnalam się ze wszystkimi. No prawie ze wszystkimi, bo Don Żuan Ketut stał markotnie w oddali nad basenem. Komang wrzucił mój plecak do bagażnika.
Usiadłam na tylnim siedzeniu. Czy ja słyszę gdakanie? Niemożliwe, pomyślałam siedząc w wygodnym, nowym aucie na skórzanym siedzeniu. Z przodu siedział Komang z synkiem, prowadził jego kuzyn, na masce wielki ofering, a za placemi jak nic gdakanie. Przypomniało mi się moje bemo, którym mknęłam z Moni do Ende na Flores i śpiew kurczaków wydobywający się spod siedzenia. Niemożliwe pomyślłam po raz kolejny i obserwowałam widok za oknem. Komang obrócił się z uśmiechem i podał mi siatkę bananów. To na drogę, wiem, że je lubisz, zerwałem je przed wyjściem. Po chwili dyskretnie odwróciłam głowę do tyłu. Mam Cię! W bagażniku koło plecaka siedziała kura. Jak ja nie chcę stąd wyjeżdzać pomyślałam po raz setny.
Candidasa – Bali praktycznie:
- Bali w pigułce – informacje różne:
- Do Ubud zakaz wjazdu mają Ojeki i Graby – mogą dojechać tylko na początek miasta, bo potem płacą horendalne kary
- Candidadsa to idealne miejsce na odpoczynek. Jest spokojna, odludna i cudna. Jednocześnie ma wszytsko co potrzeba: zaplecze hotelowe, salony masażu, wycieczki, snurki i nurki oraz trasy na wycieczki skuterem
- Piękna plaża w pobliżu Candidasy to Virgin beach
- Na Bali ciężko liczyć na lokalny transport, raczej trzeba być samowystarczalnym
- Drogi są dobre, ale zatłoczone.
- Koniecznie spróbuj masażu gorącymi kamieniami oraz soku z awokado. Bajka.
- Tarasy ryżowe naprawdę są też gdzie indziej niż w Ubud. Kuta jest mega zatłoczona, spróbuj znaleźć satelitarne destynacje.
- Warto zobaczyć pałac na Wodzie Ujung oraz Tirta Gangga.
- koniecznie odwiedź wytwórnie soli z morskiej wody – pyszna sól i ciekawe miejsce.
- noclegi na Bali:
- ja spałam w The Rishi Candidasa Beach Resort Hotel. Nadal jest na bookingu, mioże znalazł się nowy własciciel, który postanowił zadbać o tę perełkę. Polecam go z całego serca. Może i trochę się rozpada, ale ma swój klimat i jest przepięknie położony. Jeśli szukasz czegoś innego skorzystaj z mapy:
- przykładowe ceny na Bali:
- zwiedzanie Kungklung: 50.000 rupii
- Pałac na wodzie Ujung: 50.000 rupii
- Virgin beach: wstęp kosztuje 10.000 rupii
- skuter: 60.000 rupii / dzień
- podróż z Komangiem z Candidasy na lotnisko 400.000 rupii
- podróż na lotnisko z Perema Shuttle Bus to 75.000 rupii – tylko trzeba mieć naprawdę dużo czasu do lotu – pierwszy autobus odjeżdża o 8:30
- masaż:
- masaż balijski : 100.000 rupii za godzinę
- masaż gorącymi kamieniami: 220.000 rupii
- posiłek poza miastem w typowo lokalnym warungu na przedmieściach: 20.000 rupii (tempeh, sok z awokado)
I to już koniec przygód na magicznym Bali. Jeśli wybierasz się do Indonezji koniecznie zerknij do moich tekstów o wyspie Flores oraz tych opowiadających o wulkanie Bromo oraz wulkanie Ijen.
Jeśli spodobał Ci się tekst nie zapomnij go udostępnić znajomym. Zapraszam Cię też do polubienia malenowego FP na Facebooku oraz profilu na Instagramie, gdzie kilka razy w tygodniu pojawiaja się nowe zdjęcia i instastory. Nie chcesz przegapić kolejnej części opowieści o Bali? Koniecznie zapisz się do Newslettera -> Zapisuję się teraz!
9 komentarzy
Moim marzeniem jest polecenie na Bali. Od zawsze fascynowałam mnie ich kultura, a co dopiero widoki! Główny cel to właśnie miasteczko Klungkung.
W tym roku niestety ze wzgledu na covid jest to niemożliwe, ale mam nadzieję, że w przyszłym uda Ci się polecieć. Polecam Klungkung – można naprawdę dużo dowiedzieć się o kulturze i historii wyspy.
Piękna sprawa. Wyobrażam sobie Ciebie pomykającą na skuterku 🙂 Ostatni dzień to chillout. Stres raczej nie wskazany 😉
Tak na marginesie, te reklamy przeszkadzają. Google to wprowadził chyba na złość, bo męczy oczy 🙂
Masz rację, musze coś z nimi zrobić, bo rzeczywiście ostatnimi czasy strasznie się rozpanoszyły. Ech, nawet nie wiesz jak tęsknię do takiego mknięcia na skuterku i tego uczucia wiatru we włosach :))
Nie powinnam czytać takich wpisów w czasie lockdownu, bo mnie to strasznie unieszczęśliwia XD. CHCĘ TAM BYĆ – TERAZ.
Kusisz tym Bali, oj kusisz 🙂
Na Bali jeszcze nie byliśmy, wygląda na to, że już pora to zmienić – bardzo fajny tekst 🙂
Piękna opowieść dalszych podróżniczych przygód! Okolice Ubud nam właśnie ktoś jakiś czas temu polecał :).
Super wpis! Bali od dawna jest moim marzeniem, mam nadzieję że kiedyś się spełni:)